Widzew Łódź może żałować, że dopiero w tej rundzie zaczął się prezentować tak, jak wskazuje na to potencjał drużyny. Albo że dopiero w lutym łodzian wzmocnił Rafał Gikiewicz, który okazał się potężnym wsparciem. W tabeli obejmującej tylko ten rok podopieczni Daniela Myśliwca są na drugim miejscu, jedynie za Górnikiem Zabrze. A wystarczyło odrobinę lepiej punktować jesienią, by włączyć się do "wyścigu ślimaków" o grę w europejskich pucharach. Teraz zaś na to jest już za późno. Warta Poznań z kolei broni się przed spadkiem, ale jak to ma w zwyczaju, robi to nad wyraz skutecznie. Mimo niskiego budżetu, składu co najwyżej przeciętnego. Ale jednak potrafi regularnie punktować i grać "pod punkty", a nie pod styl. Jak pół roku temu w Łodzi, gdy przez cały czas się broniła, pozwoliła Widzewowi oddać blisko 30 strzałów i... wygrała 1:0. Teraz wygrana dawała jej już ogromny komfort na trzy ostatnie kolejki, które łatwe przecież nie będą. Poznaniacy zagrają jeszcze choćby z Legią czy Jagiellonią, ale odskoczenie już dziś Koronie Kielce na sześć punktów było by dla nich czymś wielkim. Zaskakujący pierwszy kwadrans, Widzew liczony już na starcie. Dwa ciosy w odstępie czterech minut Warta dwa poprzednie spotkania na swoim stadionie wygrała, z Koroną Kielce i Stalą Mielec. W obu scenariusz był podobny: zdobywała bramkę w pierwszych minutach, to dawało jej pewien spokój. I dziś w ten scenariusz dał się wciągnąć także i Widzew, choć on od początku dość odważnie atakował. Szczególnie lewym skrzydłem, gdzie bardzo dobrze radził sobie młody Antoni Klimek. To po jego akcji Dawid Szymonowicz musiał na samym początku ratować zespół przed stratą bramki, a za chwilę Juan Ibiza główkował nad poprzeczką. I w tym wszystkim Warta nagle... objęła prowadzenie, które od razu podwyższyła. To były dwa ciosy w odstępie nieco ponad trzech minutach, w obu spory udział miał Kajetan Szmyt. Najpierw po dośrodkowaniu Jakuba Bartkowskiego młodzieżowy reprezentant Polski uderzył w kierunku bramki, ale trafił w Serafina Szotę. To był bilard: Szota, noga Andrejsa Cigaņiksa i... samobój. Gikiewicz nic nie mógł zrobić. Podobnie zresztą jak w 12. minucie, gdy Szmyt "machnął" się przy próbie strzału zza pola karnego, ale dzięki temu futbolówka dotarła do Mateusza Kupczaka. A ten uderzył zewnętrzną częścią stopy - kapitalnie, w światowym stylu. Piłka wpadła do bramki tuż przy słupku. Do trzech razy sztuka, czyli Jordi Sanchez kontra bramkarz Warty. Kontakt tuż przed przerwą Warta prowadziła 2:0 i przestała stosować pressing, cofnęła się, Widzew zaś bywa groźny także i w ataku pozycyjnym, co nie jest powszechne w tej lidze. I miał kilka szans, choćby Jordi Sanchez. W 18. minucie mógł uderzać już z linii pola karnego, biegł sam na sam z Jędrzejem Grobelnym. Zrobił jeszcze kilka kroków, wtedy rozpaczliwym wślizgiem powstrzymał go Bogdan Tiru. Chwilę później zdobył już bramkę po rzucie rożnym, ale bramkarzowi "Zielonych" przeszkadzał stojący na spalonym Luís Silva. Wreszcie tuż przed przerwą Hiszpan skorzystał z precyzyjnego dośrodkowania Klimka, ale i faktu, że poślizgnął się Konrad Matuszewski, ostatni obrońca przed Sanchezem. Mało tego, w piątej doliczonej minucie łodzianie mogli jeszcze wyrównać, świetnie grający Klimek spudłował jednak z woleja. Kapitalna okazja Warty na 3:1, a później wielkie nerwy. Widzew przeważał, próbował wszystkiego Warta Poznań prowadziła, ale absolutnie nie mogła być pewna, że w tym meczu zdobędzie komplet punktów. To Widzew sprawiał lepsze wrażenie, dodatkowo trener Daniel Myśliwiec dokonał zmian. Poznaniacy zaś stracili nie tylko Macieja Żurawskiego, ale też i aktywnego tej wiosny Mohameda Mezghraniego, również doznał kontuzji. I to Widzew atakował, szukał dziury w obronie Warty, a ta czekała na kontry. W 50. minucie powinna prowadzić 3:1, bo rezerwowy Filip Borowski kapitalnie zachował się na prawej stronie, wystawił piłkę na 10. metr Zrelakowi. Słowak zwykle takich okazji nie marnuje, a tym razem skiksował. Zespół Myśliwca atakował, ale i Warta skutecznie się broniła, zacieśniała szeregi. Nie popełniała wielu błędów, choć i te się zdarzały, gdy Miguel Luis stracił piłkę, sfaulował, a Bartłomiej Pawłowski miał rzut wolny na wprost bramki Grobelnego. Tyle że przestrzelił. Tej precyzji brakowało łodzianom przy dośrodkowaniach, przy strzałach, ale przecież widzewski czas miał dopiero nadejść. To doliczone minuty. I był na samym ich początku celny strzał Sancheza, ale Grobelny go obronił. To Warta zaraz ruszyła z kontrą, Tomáš Přikryl był sam przed Gikiewiczem i przegrał to starcie. Nie miało to jednak większego znaczenia, Warta wygrała 2:1. Wyżej nie musiała.