Przykro to stwierdzić, ale największym Cieniasem ogólnie słabej 8. kolejki był sędzia Marcin Szulc z Warszawy. Najpierw nie uznał gola strzelonego przez lubinian, uznając że bramkarz Lechii był faulowany przez Traore. O ile można się z tym jeszcze zgodzić, bo można stwierdzić, że bramkarz już prawie złapał piłkę i nie należało mu jej wykopywać z rąk. Natomiast żadnych kontrowersji nie powinno być w 91. min, gdy Ivans Lukjanovs najpierw wyskoczył na plecy Michała Łabędzkiego, a później strzelił gola ręką! Sędzia ani nie odgwizdał faulu, ani zagrania ręką. Lubinianie w ogóle mają pecha do sędziów w tym sezonie. W 7. kolejce Sebastian Jarzębak podyktował niesłusznie rzut karny za przypadkowe i nieświadome zagranie ręką Łabędzkiego, a w 2. kolejce asystent sędziego Dawida Piaseckiego nie zauważył tłumu wiślaków i przede wszystkim Marcelo na spalonym, przez co od 2. min "Miedziowi" przegrywali 0:1. Komisji Ligi Ekstraklasy łatwo podejmuje się decyzje, że oto bramki w meczu Wisła - Jagiellonia nie uznajemy Mariuszowi Pawełkowi, tylko Remigiuszowi Jezierskiemu, bo to nie wpływa na wynik, jedynie na listę strzelców. Ale co zrobi teraz Komisja? Wróci chociaż punkt "Miedziowym"? Pewnie nie. Na tytuł Cieniasa zasłużył też napastnik Polonii Warszawa Filip Ivanovski, który był zupełnie bezproduktywny w meczu z Wisłą. Podobnie zresztą radził, albo nie radził sobie atak Jagiellonii na czele z Kamilem Grosickim w spotkaniu z Cracovią. Zupełnie nie udała się wyprawa do Warszawy kapitanowi Lecha Poznań - Bartoszowi Bosackiemu. Trener "Kolejorza" Jacek Zieliński wieszał psy po napastnikach Robercie Lewandowskim i Hernanie Rengifo, którego wpuścił na ostatnie 21 minut, a to przecież Bosacki był kręcony przez legionistów przy obu golach. Na tytuł Cieniasa w przysłowiowym "pocie czoła" (prawdziwego nie dostrzegliśmy) pracowała drużyna Odry, która poświęciła trenera Ryszarda Wieczorka, przechodząc obok meczu z PGE/GKS Bełchatów. Ciekawym zjawiskiem w Wodzisławiu był zerkający na boisku przez okno budynku klubowego duet, który trzęsie polską piłką: Grzegorz Lato - Antoni Piechniczek. W rolę Asa wcielił się ponownie Patryk Małecki z Wisły Kraków, który nie dość, że zwodził obrońców Polonii Warszawa, to jeszcze strzelił gola rodem z Primera Division. "Mały" staje się takim polskim Messim, tylko nie dostrzegają tego ani władze Wisły (brak nowego kontraktu), ani zmieniający się selekcjonerzy. Trudno nie nazwać Asem po tak udanym występie Bartłomieja Grzelaka, który poprowadził Legię do zwycięstwa nad Lechem. Jak przypomniał Darek Wołowski, Grzelak nie zraził się tym, że kibice, którzy mieli mu pomagać szydzili z niego (transparent: "Grzelak! Nigdy nie będziesz Brazylijczykiem"), ani tym, że z powodu kontuzji miał długą przerwą w występach. Asem co się zowie był też napastnik Zimbabwe - Takesure Chinyama, który nie dość, że strzela, to jeszcze asystuje. Po wielu kiepskich występach wziął się do roboty Marcin Cabaj - jeden z większych Asów minionego weekendu. "Wąski" był bohaterem Cracovii i ojcem zwycięskiego dla niej remisu w Białymstoku. Mógł sobie jednak darować gest Kozakiewicza, jaki w odruchu bezwarunkowym pokazał cieszącym się kibicom "Jagi" po tym, jak ze spalonego do siatki trafił Marco Reich.