W meczach derbowych w Łodzi, Trójmieście, Krakowie czy na Górnym Śląsku nie ma kibicowskiej miłości, jest ostra rywalizacja. Poznań to akurat odróżnia, tu Lech zbiera niemal całą publiczność po swojej stronie, Warta zaś ma ogólną sympatię, ale... nie w derbach. I mimo wielkich chęci samych piłkarzy, spełnia po prostu marzenia zdecydowanej większości kibiców na stadionie o trzech punktach dla rywala. Lech nie miał litości dla Warty, zawsze z nią wygrywał. Nawet w ostatniej minucie Gdy Dawid Szulczek zaczynał swoją przygodę w Warcie Poznań, pod koniec 2021 roku, w swoim drugim spotkaniu trafił na Lecha, właśnie przy Bułgarskiej. Wystawił wówczas sześcioosobową linię obrońców, których wspierało kolejnych trzech zawodników. I takie zasieki sprawiły, że Lech miał ogromne problemy, a "Zieloni" - konkretną okazję, by sprawić sensację. Przegrali jednak tamto spotkanie, jak i wszystkie pozostałe z Lechem po swoim powrocie do Ekstraklasy. Nieważne, czy były grane w Grodzisku czy Poznaniu - kończyły się wygranymi "Kolejorza". Bo bogatszy klub potrafił wcisnąć tę najważniejszą bramkę nawet w doliczonym czasie. Tym razem Warta zaczęła jednak dość odważnie, jak na siebie - próbowała stosować pressing już na połowie rywala. Gospodarze sobie jednak z tym radzili, mieli przestrzeń do wyprowadzania szybkich akcji, często dalekimi podaniami. I gdyby Kristoffer Velde był Kristofferem Velde z wiosny czy jesieni zeszłego roku, a nie z początków swojego pobytu w tym klubie (i ostatnich trzech tygodni), to pewnie Lech by prowadził. Norweg znów był bowiem w pierwszej połowie niechlujny - a to potknie się na piłce, a to ją źle przyjmie, a to źle poda. Zanim minęła 20. minuta, Lech miał trzy konkretne szanse by objąć w końcu prowadzenie, przełamać swoją niemoc strzelecką, która - wliczając pucharowy mecz z Pogonią - trwała już wtedy ponad 7,5 godziny. Najpierw świetnie zagrał daleką piłkę Radosław Murawski - Velde uderzył już w polu karnym z półwoleja, ale na wysokości trzeciego piętra. Po chwili idealnie obsłużył go Filip Szymczak - tym razem pierwszy kontakt z futbolówką miał dobry, drugi już fatalny - z sytuacji sam na sam z Jędrzejem Grobelnym nic nie wyszło. Wreszcie odrobinę za późno wystawił piłkę Filipowi Marchwińskiemu, więc Dawid Szymonowicz zdążył z interwencją. Lech już nie potrafił, odezwała się Warta. To ona przynajmniej... trafiała w bramkę. I w bramkarza Warta chyba w końcu sama uznała, że jednak musi więcej uwagi poświęcić swojej grze w środkowej strefie, a gdy to się stało, to ona w końcu coś kreować. Nie były to idealne sytuacje, aczkolwiek Bartosz Mrozek miał pewne problemy z interwencjami po strzałach z dystansu Kajetana Szmyta czy Mohameda Mezghraniego, odbijał piłkę przed siebie. Dobrze zachował się za to w 34. minucie, gdy po rzucie rożnym akcję zamykał Marton Eppel. Lech był za to bezradny, przewidywalny, można nawet powiedzieć - "rozczytany" przez kolejnego trenera. Słabo w ekipie kandydata do mistrzostwa Polski spisywał się Adriel Ba Loua, niewiele wnosił Ali Gholizadeh. A to przecież zawodnicy, na których w przeszłości "Kolejorz" wydał blisko trzy miliony euro. Gdy już zaś udało się znaleźć piłkarza w polu karnym, to Marchwiński skiksował. Koniec niemocy Lecha Poznań. Kristoffer Velde gwiazdą derbów Poznania Licznik wstydu Lecha Poznań wynosił już wtedy 495 minut - tylko minęło od bramki wbitej Jagiellonii w Białymstoku niemal miesiąc temu przez Filipa Szymczaka. Wiadomo było, że im bliżej będzie końca meczu, tym i presja kibiców na Lecha stanie się coraz większa. Już pod koniec pierwszej połowy fani przy Bułgarskiej skandowali, że chcą zwycięstwa, choć przy użyciu niecenzuralnego zwrotu. A tymczasem to Warta tuż po przerwie miała dwie szanse - w obu przypadkach za sprawą Macieja Żurawskiego. I wtedy doszło do przełomu, który wprawił zdecydowaną większość z ponad 23 tys. kibiców w ekstazę. Piłkę przejął Elias Andersson, a później wszystko potoczyło się już książkowo. Ba Loua, Marchwiński, świetne podanie za obrońców i efektowne wejście w to miejsce Velde - tak Lech w końcu się przełamał. Norwega nie zdołał zablokować Konrad Matuszewski, bezradny był Grobelny. I już do końca mecz ten toczył się po myśli Lecha, Warta nie miała zbyt wielu argumentów. Owszem, próbowała, ale dla niej atak pozycyjny to też spora udręka. To Lech mógł wychodzić z kontrami, kapitalną sytuację zaprzepaścił Alan Czerwiński, ale w końcu Velde znów zachował się jak profesor. Jak ten Velde z 2023 roku, a nie z poprzednich tygodni. Trafił po raz drugi, Lech znów jest bliżej lidera. Warta zaś przegrała po raz drugi z rzędu, a po raz czwarty wiosną, na sześć spotkań, nie zdobyła bramki. I to trenera Szulczka może smucić najbardziej.