Hat-trick w spotkaniu Herthą Berlin jest najświeższym wyczynem najlepszego obecnie środkowego napastnika na świecie. Miliony kibiców tak mocno do tego przywykły, że newsem z Bundesligi byłoby raczej, gdyby Polak w jakimś meczu bramki nie zdobył. Nie przytrafiło mu się to od 16 spotkań. W trzech kolejkach ligowych tego sezonu Lewandowski uzbierał już pięć goli, plus dwa w Superpucharze Niemiec z Borussią Dortmund w bezpośrednim starciu z fenomenalnym Erlingiem Haalandem kreowanym na jego następcę. Czy Bayern jest szczytem marzeń dla Lewandowskiego? Wszyscy wiemy dlaczego bawarski klub nie chce oddać Polaka. Najprościej ujął to Kal-Heinz Rummenigge, który zapytał retorycznie: "A kto chciałby stracić piłkarza zdobywającego 50 bramek w sezonie". Co by przyszło Bawarczykom z kwoty w granicach 100 mln euro - za te pieniądze trudno byłoby zastąpić gracza tak kluczowego. Przekonała się o tym Barcelona latem 2017 roku, kiedy za Neymara dostała od PSG rekordowe 222 mln. Dla Katalończyków strata Brazylijczyka była początkiem końca wielkiej drużyny, choć mogli za tę kwotę sprowadzić na Camp Nou kilku innych zawodników. Mimo 33 lat Lewandowski jest dla Bayernu bezcenny. Czy bawarski klub jest jednak bezcenny dla Polaka? Nawet jeśli na nic nie może narzekać, ma świadomość, że on i jego klub wyrastają ponad poziom ligi. Bawarczycy nie mają konkurencji w Niemczech od 9 lat i wciąż nie widać końca ich mistrzowskiej serii. Stąd wiele tak jednostronnych meczów jak ten sobotni z Herthą (5-0), gdy jedyną kwestią jest: ile palców Polak na koniec podniesie? I czy kiedyś zabraknie mu palców jednej ręki? Spoglądając w stronę Wysp Brytyjskich cała futbolowa Europa wzdycha z coraz głębszą nostalgią. Premier League od lat była najbardziej wyrównana, ale dziś odrywa się poziomem od reszty. Za chwilę Bundesliga, Serie A, Ligue 1, a nawet hiszpańska Primera Division będą tylko bladym cieniem wydarzeń w lidze angielskiej. Tam wyzwanie dla kogoś takiego jak Lewandowski byłoby największe. Bayern i Premier League W ostatnich trzech latach przeżyliśmy dwa angielskie finały Ligi Mistrzów. Wczorajszy pojedynek Liverpoolu z Chelsea 1-1 (mimo czerwonej kartki dla Reece Jamesa) dostarczył emocji i dramaturgii nieporównywalnej ze starciem Bayernu z Herthą. Tym większy podziw dla Lewandowskiego, że mając taką przewagę nad krajową konkurencją wciąż odnajduje w sobie motywację do poprawiania kolejnych rekordów. Czasem Gerda Muellera, a czasem już tylko własnych. Polak walczy o 10. w karierze tytuł mistrza Niemiec. Do pozycji lidera historycznej listy najskuteczniejszych graczy Bundesligi brakuje mu 83 bramki. Z punktu widzenia kibica trochę jednak szkoda, że w zjawiskowej karierze kapitana reprezentacji Polski zabrakło jeszcze jednego stopnia. Kilka lat temu nie udał się transfer do Realu Madryt, wygląda na to, że próba zmierzenia swoich sił z Premier League też się nie powiedzie. Przynajmniej w czasie sportowego apogeum. Gra w Bayernie to nie jest żadna krzywda dla kapitana reprezentacji Polski. Zapewnia mu co roku konfrontację z najlepszymi w Lidze Mistrzów. Bawarczycy są fenomenem ze względu na sposób prowadzenia futbolowego biznesu. Wydają niewiele, nie robią długów, na liście 100 najdroższych transferów w historii piłki są tylko dwaj gracze Bayernu Lucas Hernandez i Leroy Sane. Barcelona ma trzech w czołowej szóstce i pogrąża się w kryzysie. Żaden klub z europejskiego topu nie buduje drużyny z takim rozsądkiem jak Bawarczycy. To z pewnością zaszczyt i ogromne osiągnięcie, że Polak ma status legendy w takim klubie. A jednak występy w Premier League zapewniłyby nowy impuls Lewandowskiemu i jego kibicom. Nawet gdyby zdobywał tam mniej goli. Emocji przeżylibyśmy jednak znacznie więcej. Dariusz Wołowski