3 listopada Gerd Mueller obchodził swoje 75. urodziny. Tego dnia jego Bayern Monachium pokonał w Lidze Mistrzów RB Salzburg 6-2 po dwóch bramkach Roberta Lewandowskiego. "Skala tego, co osiągnąłeś, motywuje mnie każdego dnia do pracy, aby przynajmniej trochę zbliżyć się do twojej wielkości" - napisał po tym meczu Lewandowski, dedykując bramki legendarnemu solenizantowi. "Bądź silny, Królu Gerdzie" - dodał na końcu. Mueller nie mógł bowiem oglądać kolejnego triumfu swojego ukochanego teamu. "Gerd powoli odchodzi" - zdradziła dzień wcześniej żona byłego piłkarza. Rekordzista. "Narodowy bombowiec" Dokonania boiskowe Muellera wydają się nie do pobicia. Lewandowski wkrótce znajdzie się tylko za jego plecami w klasyfikacji strzelców Bundesligi. Strata aż 118 bramek będzie ogromnie trudna do nadrobienia, choć nie jest to absolutnie nierealne. Mueller może czuć się za to niezagrożony w roli najlepszego strzelca w historii Bayernu Monachium. Dla klubu zdobył aż 518 bramek, drugi pod tym względem Lewandowski - "tylko" 259 bramek. Mueller strzelał nie tylko na własnym podwórku. W 1970 roku został królem strzelców mundialu, dwa lata później - królem strzelców Euro. Na mundialu w 1974 roku razem z RFN sięgnął po tytuł mistrza świata, a o jego mocy przekonali się zmierzający po medal rewelacyjni Polacy z Kazimierzem Górskim na ławce trenerskiej. To gol autorstwa "Bomber der Nation" w słynnym "meczu na wodzie" zamknął "Biało-Czerwonym" drogę do finału MŚ. Strzelał wszędzie, w każdych rozgrywkach, w każdych warunkach. Nie miał typowo piłkarskiej sylwetki - był niezbyt wysoki i krępy, ale jego drybling i moc strzału była nie do zatrzymania dla obrońców i bramkarzy. Imponował niezwykle rozwiniętymi mięśniami ud, był prawdziwym lisem pola karnego. W 2000 roku IFFHS uznało go najlepszym strzelcem wszech czasów, Niemcy nazywali go "Bomber der Nation", a więc "Narodowym Bombowcem". Depresja, alkoholizm. Gerd Mueller odchodzi w cień Początek problemów Gerda stanowił koniec jego kariery piłkarskiej. Na przełomie lat 70. i 80. Mueller kończył przygodę z piłką nożną w Stanach Zjednoczonych. To tam zaczęła się jego walka z alkoholem. Jak sam mówił, był to najbardziej wymagający przeciwnik - silniejszy, niż jakikolwiek boiskowy rywal. Złudne może okazać się skojarzenie z inną ikoną futbolu, przebywającą również w tym czasie - co za przypadek - w USA. Mowa o kolejnym piłkarzu, który słynął z zamiłowania do alkoholu, a więc George’u Beście. Irlandczyk żył pełnią życia - tak szczerze jak tylko potrafił, zawsze grając, ale i balując ze wszystkich sił. Nie ukrywał swoich romansów i pijackich wybryków, jakby ze zdziwieniem odnotowując ich destrukcyjny wpływ na własne życie. Historia Gerda była inna - Niemiec, zagubiony po karierze, utracił nagle wszystko, co motywowało go do życia. Alkohol nie zniszczył jego piłkarskiej kariery, ale był smutną ucieczką od pustki, która zajęła miejsce futbolu. Najważniejsza różnica między nim a Bestem była jednak taka, że Mueller chciał wygrać z nałogiem alkoholowym. I wygrał. Traumatycznym przeżyciem dla siedmiokrotnego króla strzelców Bundesligi musiały być wycieczki na Saebener Strasse, gdzie zza płotu oglądał trenujących piłkarzy Bayernu. Sam jeszcze przed chwilą był najlepszym ze wszystkich snajperów świata, a teraz nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca na ziemi. Bez grosza przy duszy zachodził do bawarskich spelun, gdzie klienci stawiali mu kolejne piwa, tylko po to, by móc pochwalić się, że pili z narodowym bombowcem, samym Gerdem Muellerem. Miał szczęście, że mówimy o czasach, gdy aparaty fotograficzne w telefonach, dziś schowane w kieszeni każdego, były jedynie futurystycznym snem. Do tego doszły problemy zawodowe, nietrafione inwestycje i kłopoty zakupionych w Ameryce restauracji. Mueller zatapiał się coraz głębiej w depresję, a jego żona Uschi w pewnym momencie straciła nadzieję, że będzie w stanie wpłynąć na męża i była gotowa rozwieść się z człowiekiem, który przestał być narodowym bohaterem, a stał się podobny drobnym pijaczkom. Nieśmiały, niezaradny chłopak z Noerdlingen tak bardzo różnił się od swoich boiskowych kolegów - Franza Beckenbauera, Uliego Hoennesa i Karla-Heinza Rummenigge, którzy po karierze znakomicie odnaleźli się w gabinetach i w roli osób decydujących o całej niemieckiej piłce. To jednak właśnie oni podali Muellerowi pomocną dłoń. Obiecali, że jeśli wygra z nałogiem, w Bayernie zawsze będzie dla niego miejsce. Gerd spędził sporo czasu w ośrodku w Garmisch-Partenkirchen, a później uzyskał licencję trenerską. Zajął się trenowaniem młodzieży. Później zwykło się uważać, że role sprzed lat się odwróciły - już nie był niezbędny Bayernowi, ale to Bayern był niezbędny dla niego. W klubie pracował przez kolejne 20 lat, ukrywając się w cieniu nowych gwiazd futbolu oraz swoich starych kolegów z boiska. Beckenbauer zdobywał mistrzostwo świata jako trener, później pracując - jak przystało na "Cesarza" - na kierowniczych stanowiskach w Bayernie oraz FIFA. Rummenigge z Hoenessem budowali potęgę kolejnych pokoleń Bawarczyków, a media dodatkowo żyły sensacją, gdy drugi z nich trafił do więzienia za oszustwa podatkowe. Kibice wciąż pamiętali Muellera-strzelca, ale powoli zaczęli zapominać o Muellerze-człowieku. Czas powolnego umierania Gerd Mueller nie zniknął nagle z okładek gazet, nie pożegnał się z hukiem ze światłem reflektorów. Większość kibiców nie odnotowała nawet momentu, kiedy przestał pojawiać się publicznie. Gdy w 2015 roku ujawniono, że legendarny piłkarz choruje na Alzheimera, niektórzy pytali zdziwieni: "To TEN Gerd Mueller? Myślałem, że umarł już dawno". W 2020 roku stan byłego piłkarza mocno się pogorszył. Dzień przed jego 75. urodzinami żona wyznała smutną prawdę: - Gerd powoli odchodzi. - Zamyka oczy, odpływa, rzadko kiedy otwiera usta. Dostaje pokarm w postaci papki. Jest spokojny i przyjazny, nie sądzę, aby cierpiał - opisywała Uschi Mueller. Tak ze światem żegna się wielka legenda piłki nożnej, jeden z najlepszych strzelców w historii. Człowiek, który sam odszedł w cień, ale wcześniej upewnił się, że wszyscy inni strzelcy na długo pozostaną przykryci jego blaskiem. Wojciech Górski