Bożydar Iwanow: Gratulacje z okazji fantastycznego występu przeciw klubowi z Berlina. Prawdę mówiąc przypadkiem zacząłem oglądać ten mecz, bo w tym czasie byłem przygotowany na spotkanie polskiej Ekstraklasy, ale jak już zacząłem to głównie dzięki tobie nie mogłem się oderwać od telewizora. Miałeś kiedyś taki wieczór jak ten piątkowy? Martin Kobylański: - Bardzo dziękuję za gratulacje! Miałem już mecze z taką liczbą goli, ale jeżeli chodzi o spotkanie o taką stawkę, na takim szczeblu i z takim przeciwnikiem, to nie. Grając w trzeciej lidze potrafiłem kilkakrotnie pokonywać bramkarzy, ale tu wiadomo, że poprzeczka była zawieszona dużo wyżej. Jestem bardzo szczęśliwy, że wraz z całym zespołem rozegraliśmy tak efektowne, a co najistotniejsze wygrane spotkanie. To plus dla całej ekipy. I dla mnie indywidualnie też. Jestem szczęśliwy, ale też potwornie zmęczony. W sobotę położyłem się spać po 21.30. Często oglądając mecze pucharowe w Polsce zespół z niższej ligi goszcząc faworyta ustala taktykę bardzo defensywną i stara się przede wszystkim nie stracić bramki. Wy podjęliście jednak rękawicę. Takie było założenie, żeby zaatakować Herthę? - Wiedzieliśmy, jakie są realia. Że to rywal będzie starał się dominować. Ma mocny skład, wielkie aspiracje, trenera z nazwiskiem. My jesteśmy krótko po awansie na zaplecze Bundesligi, jest nowy szkoleniowiec i spora grupa nowych zawodników. Ale to nie oznacza, że chcieliśmy kalkulować. Podeszliśmy do tego meczu jako fajnej, ale nieprzegranej przygody. Trafiliśmy na swój świetny dzień, przeciwnik może najlepszego w ten wieczór nie miał. W pewnym momencie poczuliśmy, że jesteśmy w stanie osiągnąć korzystny rezultat. Pokazaliśmy charakter, bo przecież były też trudne momenty, w których Hertha była o krok od przechylenia szali na swoją stronę. Ale przetrwaliśmy to i cały czas szukaliśmy też swoich szans na kolejne gole. Pamiętając, że graliśmy z ekipą, która ma olbrzymie aspiracje i możliwości. I raczej nie jest to zespół, dla którego liczy się tylko utrzymanie w Bundeslidze. Plany sięgają dużo, dużo dalej. Tym bardziej szacunek dla Eintrachtu Brunszwik za to, czego dokonał. Twoja trzecia bramka, wolej bez przyjęcia, to majstersztyk. Jak dużą musiałeś mieć pewność siebie, że podjąłeś tak odważną decyzję, by w tak niełatwy technicznie sposób uderzać? - Pewność, to jedno... Ale ja czułem bardziej złość. Na samego siebie! Byłem zdenerwowany, że nie strzeliłem wcześniej karnego, którego po interwencji bramkarza jednak zamieniłem chwilę później na gola. Rozmawiałem po meczu z naszym golkiperem i dał mi kilka cennych rad. Nogę mam przecież bardzo dobrze ułożoną, ale muszę sobie wybrać konkretny róg, a nie czekać na to, co zrobi bramkarz. Bo ci na wyższym poziomie obserwują do końca, jak się zachowujesz, wiedzą, jak strzelałeś wcześniej. Będę o tym pamiętał. A to uderzenie z woleja? Nie kalkulowałem. Poza tym karnym dużo jednak układało się po mojej myśli tego dnia. Piłka była "skrojona" pod takie wykończenie. I została uderzona idealnie. Twoja kariera jest trudno do zweryfikowania. Ma wzloty i spadki, byłeś jako nastolatek w Bundeslidze, grałeś zarówno w niemieckich jak i polskich młodzieżówkach, ale nie przebiłeś się w Lechii Gdańsk, a teraz po świetnym sezonie na trzecim froncie i 18 bramkach awansowałeś do 2. Bundesligi. To, co wydarzyło się w poprzednim sezonie jak i w meczu z Herthą to sygnał, że będziesz jeszcze grał w mocniejszych klubach? Że mimo 26 lat jeszcze możesz zapisać fajną piłkarską kartę? - W ostatnich latach sporo się nauczyłem. Zdaje sobie sprawę, że dziś, w obecnym futbolu, niektórzy grają już swą najlepszą piłkę, mając 19 albo 20 lat. Wtedy mówi się o nich, że już są "kompletni", że osiągnęli zenit. Po pobycie w Gdańsku wiele elementów zmieniłem. Zastanowiłem się, czy chcę za kilkanaście lat mówić o moim okresie gry jako tylko o przygodzie, czy może jednak karierze. Dużo rozmawiałem na ten temat z tatą, wiedziałem jak i nad czym muszę pracować. Dostałem pozytywnego kopa, zacząłem dawać z siebie maksa i to zaczęło przynosić dobre rezultaty. Mam 26 lat, opaskę kapitana, czuje zaufanie do mojej osoby. Każdy kto analizuje moje ostatnie lata, widzi jak wiele się poprawiło i to także pokazała ta pucharowa rywalizacja. Jestem absolutnie przekonany i wierzę w to, że na pewno nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa! Bożydar Iwanow, Polsat Sport