Drugie w historii Bundesligi starcie tych drużyn pierwotnie miało się odbyć 21 marca, jednak wtedy już sezon był wstrzymany z powodu pandemii koronawirusa. Grę wznowiono w ubiegłym tygodniu, jednak obowiązują dodatkowe przepisy sanitarne, a kibice nie są wpuszczani na stadiony. Hertha będzie chciała zrewanżować się lokalnemu rywalowi za listopadową porażkę 0-1. Był to prestiżowy sukces Unionu, który rozgrywa pierwszy sezon w Bundeslidze od początku istnienia klubu."To jest nasza szansa na rewanż. Nie zapomnieliśmy, co stało się w rundzie jesiennej. Nasłuchałem się wielu komentarzy od sąsiadów, to nie było miłe. Nie będzie niestety tej dodatkowej energii od kibiców, ale to jest nasz stadion, nasza murawa, przewaga terenu jest po naszej stronie" - zaznaczył norweski pomocnik Per Skjelbred, cytowany na oficjalnej stronie klubu.W czasie spotkania w listopadzie z dobrej strony pokazał się Gikiewicz, i to nie tylko dlatego, że zachował czyste konto. Zatrzymał też... pseudokibiców, którzy usiłowali wbiec na murawę. Zamaskowani mężczyźni pojawili się na boisku w okolicach narożnika, a polski bramkarz wybiegł do nich i zdecydowanymi gestami kazał im wracać na trybuny. Usłuchali, a inni fani zaczęli skandować jego nazwisko.W piątek na Stadionie Olimpijskim takich scen nie będzie. "Możemy się spodziewać spokojnego wieczoru" - powiedział dyrektor generalny Herthy Michael Preetz.Kibice obu klubów znaleźli jednak inny sposób na rywalizację - od miesięcy prześcigają się w dekorowaniu stołecznych ulic wlepkami w barwach niebiesko-białych (Hertha) i czerwono-żółtych (Union)."To nie będą takie derby, na jakie mieliśmy nadzieję - przy wyprzedanym stadionie, ze wszystkimi grupami kibiców. Będzie zupełnie inaczej. Jednak zespół zdaje sobie sprawę, jaka jest stawka" - powiedział obrońca Unionu Florian Huebner.