Hoeness spędził 49 lat w ekipie z Bawarii. Najpierw jako piłkarz, później jako generalny menedżer, w końcu jako prezes klubu. Ustąpi 15 listopada, gdyż w wieku 67 lat zamierza przejść na emeryturę. Uli jest wielką legendą Bayernu, choć na cieniem na jego karierze położyło się kara więzienia, na jaką został skazany w 2014 r., za oszustwa podatkowe. - Do końca życia będę tego żałował. Zasłużyłem na najgorszą nawet krytykę - nie kryje. - Otuchy dodała mi rozmowa z pewnym człowiekiem. Siedział w mojej celi, choć mógł już wyjść na wolność, ale nie miał dokąd pójść, nie miał co zrobić. W pewnym sensie siedział w taksówce, która jedzie donikąd - opowiada Hoeness. Rok 2013 był słodko-gorzki dla Bayernu. Z jednej strony nastąpiło zwycięstwo w Lidze Mistrzów, a z drugiej - policja zgarnęła prezesa klubu i zaczął się proces przeciw niemu. - Wiedziałem, że trafię za kraty. Franck Ribery płakał, a kibice śpiewali moje nazwisko. To przerosło moje oczekiwania - wspomina noc na Wembley i wygraną 2-1 nad Borussią Dortmund, w finale LM. - Gdy spoglądam przez okno, jestem szczęśliwy z tych 49 lat, jakie spędziłem w Bayernie. Nie żałuję ani jednego dnia tu spędzonego i wszystko zawdzięczam Bayernowi - nie tylko jako były piłkarz i sportowiec, ale też jako kibic. Czuję sią jak fan numer jeden. Odczuwam wdzięczność wobec Bayernu - tłumaczy. Jak reaguje na dzisiejszą krytykę, po słabszych wynikach w lidze, jakie osiąga zespół Niko Kovacza? - Tylko się na to uśmiecham. Przecież kibice wiedzą, że po tych latach nadstawię tyłka za każdego z nich - mówi niewybrednie Uli Hoeness. MiKi