Maciej Słomiński, INTERIA: Jesteśmy w gorącym czasie finiszu samorządowej kampanii wyborczej, czy ma pan swego faworyta w wyścigu po prezydenturę Olsztyna? Michał Żukowski, główny akcjonariusz i przewodniczący rady nadzorczej Stomilu Olsztyn: - Moim faworytem jest każdy kandydat, który będzie pamiętał o sporcie. O to zaszczytne miano ubiega się były świetny siatkarz, Marcin Możdżonek. - Są też inni kandydaci, którzy deklarują, że zależy im na sporcie. Jestem w stanie wraz z zarządem klubu usiąść z każdym, kto zostanie zwycięzcą wyborów prezydenckich i rozmawiać o finansowaniu sportu i sportowej infrastruktury w Olsztynie. Słyszę, że nazwiska z pana nie wyciągnę. Zapytam inaczej - czy będzie pan tęsknił za odchodzącym prezydentem Piotrem Grzymowiczem? - Można go chwalić w kontekście utrzymywania miasta w ryzach budżetowych. Prezydent jest bardzo biegły w tabelkach i we wszelkich narzędziach typu excel - pod tym względem jest wręcz wybitny. Na plus zaliczyłbym też rozwój komunikacji w naszym mieście. Natomiast nie jestem w stanie powiedzieć za wiele dobrego o prezydencie Grzymowiczu w kontekście wspierania sportu. Trudno wyobrazić sobie gorsze czasy dla piłki nożnej. W tym sezonie Stomil Olsztyn otrzymał z miasta okrągłe zero złotych. W poprzednim sezonie to było 160 tysięcy złotych netto, kwoty absolutnie nieporównywalne z ligową konkurencją, to ewenement w skali kraju. Jesteśmy traktowani tak jakbyśmy nie istnieli. Jaka jest zatem strategia rozwoju Stomilu Olsztyn? - Do końca tego sezonu trudno nawet mówić o jakiejkolwiek strategii rozwoju z prostej przyczyny - w tym równaniu jest za dużo niewiadomych. W polskiej piłce, czynnik miejski, infrastrukturalny, treningowy jest wielce istotny - w Olsztynie pod nimi na dziś kryje się wielka niewiadoma. Dla takiego klubu jak Stomil istnienie bez współpracy z samorządem nie ma racji bytu. To nawet nie chodzi tylko o pieniądze, a bardziej kompletny brak infrastruktury i partnerskich relacji z miastem. Wiem, że budżet samorządu zawiera tysiące pozycji, być może są ważniejsze sprawy od sportu: inwestycje, kultura, chodniki, szkoła itd. Jednak finansowanie sportu zawodowego jest ważne w kontekście inspirowania dzieci do aktywności fizycznej. Każdy z nas uprawia sport, bo gdzieś go zobaczył. Siatkarski AZS nie ma wielkiego wsparcia, Stomil wiadomo: zero, piłka ręczna ledwo zipie, koszykówka upadła. Sport amatorski też jest wpierany w mniejszym stopniu niż kiedyś. Będę się upierał, żeby jednak ujawnił pan aktualny cel istnienia Stomilu Olsztyn. - Przejmując wraz z Arkiem Tymińskim i Tomkiem Żukowskim odpowiedzialność za Stomil Olsztyn po spadku z I ligi, latem 2022 r. za cel postawiłem sobie utrzymanie klubu na szczeblu centralnym, tak by ten klub nie upadł. Celem jest przetrwanie kadencji prezydenta Piotra Grzymowicza, który nas nie wpiera. Ze zwycięzcą zbliżających się wyborów nakreślimy plan na przyszłość bliższą i dalszą. Na tej bazie można budować trwałe fundamenty. Jestem pewien, że się dogadamy i gorzej niż teraz nie będzie, bo zwyczajnie być nie może. Jestem zwolennikiem tego, by klub budować na wielu nogach, budowanie na jednej tylko kończynie może przynieść opłakane skutki. Przyjeżdżam do Olsztyna regularnie od ćwierć wieku i to miasto zmieniło się nie do poznania. Jednym z reliktów przeszłości jest stadion, do którego powinno prowadzać się wycieczki szkolne jak do muzeum. - Może to co powiem niektórych zadziwi, ale ten stadion spełnia warunki gry w Ekstraklasie. Ma 4,5 tysiąca miejsc siedzących, z czego 3 tysiące pod dachem, ma podgrzewaną murawę i oświetlenie. Warunki spełniamy, tylko ten obiekt nie wygląda. To znaczy w telewizji jeszcze w miarę wygląda, bo kamery od kilku lat ustawione są po drugiej stronie. Przez jakiś czas Polsat w ogóle do nas nie przyjeżdżał, pamiętam przerażenie red. Bożydara Iwanowa, gdy miał komentować mecz zza krat i jakiejś brudnej szyby. W latach 90. XX wieku był czas, że Stomil grał w Ekstraklasie i miał największą publikę w Polsce. - Wielu mieszkańców Olsztyna zwyczajnie lubi sport. Gdybyśmy mieli ładny, funkcjonalny stadion i grali na określonym poziomie, nie byłoby problemu go zapełnić. Stomil jest "Dumą Warmii", ale w całym województwie nie ma wielkiej konkurencji piłkarskiej, wszystkie ościenne powiaty to nasi potencjalni kibice. Z rozmów z potencjalnymi inwestorami wynika jednoznaczny wniosek - ten stadion odstrasza. Jak mamy ich podjąć w takiej ruinie? Osiągnął pan sukces w branży innowacji, a tymczasem jako właściciel Stomilu wyciąga pan ręce po pieniądze publiczne. Czy nie widzi pan tu rozjazdu? - Do sukcesu w moim rozumieniu jest jeszcze daleko. Ale odpowiadając na pytanie - w piłce nożnej stworzenie w Polsce drużyny, która będzie globalną marką jest na ten moment praktycznie niemożliwe. W innowacjach mówi się "sky is the limit". Jesteśmy w stanie stworzyć w Polsce start-up, który wyskaluje się na całym świecie i będzie wart miliard dolarów. Daje pan gwarancję? - Nie muszę dawać, są firmy innowacyjne które zrodziły się w Polsce, uzyskały odpowiednie finansowanie, mają określoną wycenę i są tzw. "unicornami". Jest to możliwe. W piłce nożnej mówi się, że pieniądze nie grają, ale jednak grają. Jest pewna piramida sponsorska i określona ilość miejsca na koszulce klubowej. Oczywiście, może w Olsztynie trafi się ktoś taki jak Michał Świerczewski, który zainwestuje pieniądze swojej firmy. Niektórzy twierdzą, że zainwestował w awans do Ekstraklasy 60 milionów złotych. Mówisz Raków Częstochowa, myślisz Michał Świerczewski, który oczywiście zatrudnia świetnych, kompetentnych ludzi, ale de facto finansowo Raków jest oparty na jednej osobie, podczas gdy w Polsce dominuje model wsparcia samorządowego w postaci stadionu i zarabianiu przez klub na dniu meczowym, wsparciu kapitałowym lub promocyjnym miasta. Miałbym jeszcze dozę zrozumienia dla pana prezydenta, gdyby wybudował nam kompletny obiekt z lożami i powiedziałby - macie preferencyjne warunki i teraz sobie zarabiajcie. Stomil Olsztyn jest kompletnie pozbawiony miejskiego wsparcia Inną osobą, która głośno mówi o braku wsparcia samorządu jest Jarosław Królewski z Wisły Kraków. - On przynajmniej może podjąć swoich kibiców biznesowych i tych normalnych na stadionie i na tym zarobić. Nie są to w przekroju całego sezonu wielkie pieniądze, bo trzeba przychód pomniejszyć o koszt wynajmu stadionu, ale proszę sobie wyobrazić jak wyglądałaby piramida sponsorska Wisły Kraków bez 15-16 tysięcy widzów na trybunach co dwa tygodnie. I bez lóż biznesowych. Tak zupełnie bez wsparcia pan nie jest - siedzi pan w pięknej klubowej koszulce z logiem firmy Energa z Grupy ORLEN. - Bez wsparcia Energi i naszego inwestora z Emiratów Stomil nie przetrwałby tego sezonu, to trzeba jasno powiedzieć. Było głośno o Stomilu, gdy pozyskaliście partnerów z Dubaju. Jak się, za przeproszeniem, "załatwia" takiego kogoś do klubu? - To kwestia wieloletnich relacji i właściwego rozpoznania tamtejszego rynku. Konkretną korzyścią był obóz zimowy naszej drużyny w Dubaju, większość umówionych środków została już wpłacona. Teraz firma z ZEA ma objąć część akcji w Stomilu. Inwestorzy z tej części świata mają swoje kaprysy, nasz ma związki ze sportem, ale bardziej jest związany z innymi biznesami, głównie nieruchomościowymi. . Jestem prawnikiem, wiem że trzeba być przygotowanym na różne scenariusze. Przeciętny kibic, gdy usłyszy Emiraty i piłkę nożną w jednym zdaniu od razu widzi Manchester City. - Tak to nie działa. Nasi partnerzy nie mają tylu petrodolarów, a zwykłe dolary czy też dirhamy i są zainteresowani piłką nożną, ale jeszcze bardziej tutejszym rynkiem nieruchomości. Mają też pełną wiedzę w jakiej mierze samorząd nas wspiera, czy raczej nie wspiera i jak to wygląda w innych klubach. Byli zaskoczeni? Nie próbowali wzorem inwestorów z innych krajów interweniować dyplomatycznie? - Nie powiem pomidor, odpowiem sok pomidorowy. Wypijmy go i idźmy dalej. Co pana skłoniło do wejścia w trudny świat polskiej piłki nożnej? Nie lepiej byłoby działać spokojnie w branży innowacji? - Jestem olsztynianinem od urodzenia - to po pierwsze. Gdy Michał Brański wychodził z klubu, po degradacji z I ligi w 2022 r. była grupa osób gotowych do przejęcia Stomilu, ale oni planowali reset, który polegał na grze w IV lidze. To mnie bolało, nie tylko mnie, ale obecny zarząd także, bo czuliśmy, że jesteśmy w stanie zorganizować środki na grę na szczeblu centralnym. To była nasza główna motywacja. Niewiele osób ma jednak świadomość ile wysiłku wymaga zdobywanie środków dla takiego klubu jak Stomil Olsztyn. Rozstanie w polskiej piłce bywają przykre, jak rozeszły się wasze drogi z Michałem Brańskim? - Z Michałem żyjemy w bardzo dobrych relacjach. To była jego wola wyjść ze Stomilu, wciąż śledzi losy naszego klubu i trzyma za nas kciuki. Myślę, że kibice powinni okazać mu większą wdzięczność, a bo przecież to on uratował Stomil przed bankructwem i umożliwił uzyskanie licencji. Był całym sercem zaangażowany w klub, wkładał w ten klub poza pieniędzmi i czasem też wiele relacji i kontaktów. Stomil Olsztyn to pana główne zajęcie? - Niestety, nie mogę sobie na to pozwolić, muszę za coś żyć i zarabiać (śmiech). Na miejscu jest zarząd klubu, który staram się wpierać jak tylko mogę, wszyscy kładziemy na stole nasze relacje i doświadczenie. Staram się jak najczęściej przyjeżdżać do Olsztyna, tak jak teraz. Jakie są pana relacje z kibicami? - Musi pan zapytać kibiców (śmiech). Natomiast odnosząc się do ostatnich tygodni to kibic ma prawo być zdenerwowany i rozgoryczony widząc naszą pozycję w tabeli, interesuje go głównie boisko. Staramy się prowadzić klub jak najlepiej i nie dopuszczać do sytuacji jakie były pięć lat temu. Doping jest prowadzony na wysokim poziomie. Za to brakuje aktywnego stowarzyszenia wspierającego finansowo i pozafinansowo działalność klubu, takiego "socios" jak ma wiele klubów w Polsce. Wiedząc to co dziś, na jakie przeszkody pan napotyka, jeszcze raz wszedłby pan do tej samej rzeki? - To był głos serca. Stomil to klub mojego dzieciństwa, wyjechałem na studia do Warszawy w 2002 r., gdy spadliśmy z Ekstraklasy. Cały czas śledziłem jego losy. Zimą 2018/2019 r. klub miał 5-milionowy dług, zawodnicy rozwiązywali kontrakty z winy klubu, byliśmy karani ujemnymi punktami, zadzwoniłem do ówczesnego prezesa, deklarując pomoc. W ten sposób pojawiłem się w klubie, wkrótce poprzez działanie innego z moich znajomych Arkadiusza Regieca, dołączył Michał Brański. Ta historia w I lidze z niskim budżetem była trudna, na pewno popełniliśmy kilka błędów, ale Stomil zyskał oddech finansowy, przestaliśmy się zadłużać. Mówi pan o błędach, na pewno były personalne. - Chodzi panu zapewne o Wojtka Kowalewskiego. Błędy personalne zdarzają się w każdej firmie, nie tylko w sporcie. Wobec Wojtka, jak i innych nie mam negatywnych emocji, życzę jemu i każdemu, kto pracował w tym klubie jak najlepiej. Temat zamknięty, klub musi radzić sobie dalej. A błędy w zakresie obsady ławki trenerskiej? Od kiedy latem 2023 r. opuścił was Szymon Grabowski, po w sumie udanym poprzednim sezonie, macie już czwartego trenera: Patryk Czubak, Janusz Bucholc, Bartosz Tarachulski, teraz Grzegorz Lech. - Możemy narzekać na brak wsparcia miasta, ale piłka nożna jest grą błędów, my też je popełniliśmy, zwłaszcza, że mamy skromny budżet, te błędy kosztują więcej i mniejszy jest ich margines. W zeszłym sezonie mimo pracy w takich samych warunkach wynik był o wiele lepszy niż dziś, chociaż znacznie ponad stan. Nasza kadra nie predestynuje nas do tego, żebyśmy byli w strefie spadkowej II ligi. Nominację Grzegorza Lecha na stanowisko I trenera traktować trzeba jako komendę "wszystkie ręce na pokład", a w złośliwej wersji "ratuj się kto może". To prawdziwy "Mr Stomil", który był już piłkarzem (zagrał nawet w Ekstraklasie w 2002 r.), trenerem, nawet prezesem. Trener Tarachulski nieźle poradził sobie w Kaliszu, ale w Olsztynie nie dał rady. - Mogę zripostować, że Fernando Santos zdobył mistrzostwo Europy z Portugalią, a w Polsce poległ. Grzesiek Lech był w sztabie Bartosza Tarachulskiego, zna tych chłopaków jak własną kieszeń, szatnia nie ma dla niego tajemnic. Wróciliśmy na dobrą ścieżkę - wygraliśmy 3-0 z Hutnikiem Kraków. Co się stanie, jeślibyście nie daj Bóg spadli do III ligi? - Nie chcę nawet o tym myśleć. Każdy klub musi istnieć i nie może żyć w takim zachwianiu, że degradacja oznacza koniec jego istnienia jak to w Polsce bardzo często mówi się po spadku.. Jaki jest na dziś sufit dla Stomilu? - O Ekstraklasie będziemy myśleć, gdy powstanie kompletny stadion. Na dziś celem jest przetrwanie i stworzenie fundamentów finansowych i infrastrukturalnych. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA