Zbigniew Czyż, Interia: Był pan zaskoczony decyzją o rozwiązaniu z panem kontraktu po zremisowanych derbach z Widzewem Łódź 2-2? Wojciech Stawowy, były trener ŁKS-u Łódź: Byłem bardzo zaskoczony. W ogóle nie przypuszczałem że taka sytuacja będzie miała miejsce. Dzisiaj to jest już jednak historia i ciężko jest mi w jakiś sensowny sposób to analizować. Takie jest życie trenera. Co pan dokładnie usłyszał jako powód zwolnienia? - Jestem w o tyle niezręcznej sytuacji, że z reguły nie chcę mówić o swoim byłym klubie i o swoim byłym pracodawcy. Mieliśmy rozmowę z prezesem w cztery oczy. To była bardzo kulturalna i dżentelmeńska rozmowa. Bardzo szanuję prezesa i to powinno pozostać między nami. W momencie, gdy pan opuszczał ŁKS, drużyna była w kryzysie? - Absolutnie tak nie uważam. Zespół nie był w żadnym kryzysie. Gdyby tak było, widać by to było na boisku. Każdy wraca do końcówki poprzedniej rundy, że na pięć spotkań mieliśmy cztery porażki. Tylko, że nikt się nie zastanawia, z czego te porażki się brały. Najłatwiej jest powiedzieć, że zespół popełniał te same błędy. Nikt tych błędów nie potrafi jednak wymienić.Oczywiście, zdarzały się błędy indywidualne i one miały wpływ na wynik końcowy. W tym roku zaczęliśmy naprawdę dobrze grać. Zagraliśmy dobre spotkanie, jak równy z równym z mistrzem Polski Legią Warszawa w Pucharze Polski, chociaż ostatecznie przegrane. Potem była wpadka z GKS-em Tychy, ten mecz nam kompletnie nie wyszedł. I to było spotkanie, które właściwie kończyło poprzednią rundę. W meczach, które zaczynały rundę wiosenną, czyli z Odrą Opole i Widzewem Łódź, zrobiliśmy cztery punkty. W drugiej połowie Widzew został przez nas totalnie zdominowany. Na pewno nie byłaby tego w stanie zrobić drużyna, która byłaby w kryzysie. Zresztą już pod wodzą nowego trenera Ireneusza Mamrota zespół pewnie wygrał na wyjeździe ze Stomilem Olsztyn. Zostawił pan zespół dobrze przygotowany do rundy wiosennej? - Jak najbardziej tak. Zostawiłem zespół dobrze poukładany, z planem na grę w kolejnych miesiącach i na awans do Ekstraklasy. To był nasz podstawowy cel. Dlatego to zwolnienie było dla mnie dużym zaskoczeniem. Nic złego z zespołem się nie działo. Spadliśmy z drugiego na trzecie miejsce w tabeli, ale to nie przekreślało absolutnie naszych szans na bezpośredni awans do Ekstraklasy. Trochę więcej cierpliwości i zaufania i mogliśmy ten cel dalej realizować. Jak wyglądały pana relacje z "szatnią" ŁKS-u? - W mojej ocenie wyglądały bardzo dobrze. Mieliśmy ze sobą bardzo dobry kontakt. Chłopcy cały czas sumiennie pracowali, chcieli iść do przodu i się rozwijać. Moje relacje z drużyną były nawet nie bardzo dobre, a wzorowe. Nie było żadnych trudnych, czy kryzysowych sytuacji. Kiedy rozmawialiśmy ostatnio w maju ubiegłego roku, gdy zaczynał pan pracę w ŁKS-ie, to pytałem, czy wyciągnął pan dla siebie jakieś wnioski, jeśli chodzi o relacje z piłkarzami z pracy w poprzednich klubach. Mówił pan wtedy, że wyciągnął. Wdrożył je teraz do pracy z zawodnikami ŁKS-u? - Oczywiście, że wdrażałem. Zostawiłem ŁKS w czołówce 1. ligi. W dobrym momencie. Wnioski były wyciągane przeze mnie na bieżąco i były realizowane. Jest mi jednak przykro, że w takim momencie pozbawiono mnie bez możliwości dalszej pracy z tym zespołem. Rozumiałbym to, gdyby to już była piąta, czy szósta kolejka tej rundy, gdyby drużyna spadła na dalsze miejsce i miała większą, trzy, czteropunktowa stratę do miejsc premiowanych awansem. Wtedy można byłoby się bać. Tutaj była zupełnie inna sytuacja. Nie widziałem podstaw do tego, żeby tak nerwowo reagować. Ja na przykład dziś nie umiem odpowiedzieć na pytanie, co byłoby dalej po dwóch, trzech następnych ligowych kolejkach. Teraz to jest już jednak tylko gdybanie. Z pana wypowiedzi bije duży żal o zwolnienie z ŁKS-u. - Ja właśnie nie chce się użalać i żeby tak to zostało odebrane. Ja to rozumiem. Taki jest zawód trenera. Prezes jest właścicielem klubu, to jest jego drużyna, on zatrudnia i zwalnia. Ma do tego pełne prawo. Jeżeli tak zadecydował, to był do tego w pełni przekonany. Akceptuję tę decyzję. Ale to że ją akceptuję nie oznacza, że ją rozumiem. W przerwie zimowej w ŁKS-ie dokonano takich transferów jakich pan sobie życzył? - Tak. Dokonano bardzo dobrych transferów. Są trafione w punkt na praktycznie każdą pozycję. W mojej ocenie będą one miały wkrótce bardzo duży wpływ na to, żeby drużyna zrealizowała cel, czyli awansowała do Ekstraklasy. Na jakich pozycjach zespół będzie potrzebował jeszcze wzmocnień przy ewentualnym awansie do klasy wyżej? - Każdy trener ma inną koncepcję i inną wizję, dlatego bardziej w tym względzie trzeba byłoby już zapytać nowego trenera. Nie chcę być tutaj doradcą. Na pewno takie wzmocnienia zostaną dokonane. Jestem przekonany, że ŁKS awansuje do Ekstraklasy i w niej pozostanie na dłużej. Myślę, że sytuacja z poprzedniego roku się już nie powtórzy, że klub po jednym roku spadł do 1. ligi. Wnioski zostały wyciągnięte i odpowiednia analiza została wykonana. To jest klub, który naprawdę umie planować. Jest bardzo dobrze zarządzany. Chyba bardzo pan żałuje, że nie będzie mógł zagrać na całkowicie wyremontowanym stadionie ŁKS-u i przy trybunach wypełnionych kibicami. - Muszę powiedzieć, że to był najlepszy zespół z jakim kiedykolwiek pracowałem w swojej dotychczasowej trenerskiej przygodzie. Miałem naprawdę bardzo fajną drużynę i bardzo fajnych piłkarzy. Bardzo mocno im teraz kibicuję. Wierzę, że trenerowi Mamrotowi nie tyle dobrze będzie się mu z nimi pracowało, co już się bardzo dobrze współpracuje. W Łodzi buduje się przepiękny stadion. Kiedy kibice wrócą na stadiony, na tym obiekcie będzie świetna atmosfera. Mam nadzieję, że będzie mi kiedyś dane przyjechać na ten stadion w roli trenera innego zespołu i zagrać przeciwko ŁKS-owi. Jak pan ocenia poziom 1. ligi? - Poziom z roku na rok jest coraz lepszy. Grają tutaj zawodnicy o coraz wyższych umiejętnościach i potencjale. Liga jest coraz bardziej wyrównana, co widać chociażby po tym jak spłaszczona jest czołówka tabeli. Przykład Termaliki Nieciecza, która też traci punkty, pokazuje, że tutaj się jeszcze może wiele wydarzyć. Co teraz? Odpoczywa pan? Są już może jakieś widoki na nową pracę? - Nie odpoczywam, bo ja się pracą w ŁKS-ie w ogóle nie męczyłem. Byłem cały czas naładowany energią, żeby zrealizować cel. Dlatego też jest mi nieswojo, bo nie mogłem dokończyć postawionego przede mną zadania. Teraz poświęcam czas rodzinie. Wierzę głęboko, że jeszcze ktoś da mi możliwość pracy i że wrócę na ławkę trenerską. Bardzo bym tego chciał. Życie pisze różne scenariusze i nie wiadomo, jaki scenariusz jest przygotowany dla mojej osoby. Rozmawiał Zbigniew Czyż