Niewykluczone, że stadion Wisły w tym sezonie jest jedynym miejscem, gdzie po przegranym meczu z głośników popłynęło "We are the champions". Krakowianie ulegli Lechowi 0-1, ale zaraz po spotkaniu spiker wykrzyczał: "Mamy dla naszych piłkarzy coś specjalnego. Należy im się!" i właśnie wtedy na stadionie rozbrzmiał kawałek zespołu Queen. Z kolei kibice z sektora C przygotowali specjalną flagę z wypisanymi nazwiskami wszystkich członków pierwszego zespołu: od piłkarzy, przez trenerów, aż po lekarzy i masażystów. Poniżej flagi wywieszono wielki napis: "Dziękujemy, wesołych świąt". To kolejna odsłona podziękowań dla wiślaków, którzy w zdecydowanej większości od kilku miesięcy nie otrzymali za grę nawet złotówki. Mimo to masowo nie złożyli wezwań do zapłaty, bo wiedzieli, że to pogrąży zadłużony po uszy klub. Gdy pod koniec listopada fatalna sytuacja finansowa ujrzała światło dzienne, kibice skrzyknęli się i do 4 rano ok. 200 osób czekało na autokar z piłkarzami Wisły, którzy wracali z meczu z Arką Gdynia. - Cieszymy się, że jesteśmy tak doceniani. To wsparcie bardzo nam pomaga. Mam jednak nadzieję, że to jeszcze nie jest koniec i razem z kibicami pokażemy siłę Wisły Kraków - mówił po meczu z Lechem obrońca Rafał Pietrzak. Wisła zakończyła rok na ósmym miejscu, ale pod względem frekwencji załapała się na podium. Średnio każde spotkania przy Reymonta oglądało 13798 widzów, a na mecz z Lechem przyszło 22491. Kwadrans przed spotkaniem ludzie stali jeszcze w długich kolejkach do bram, o czym pisaliśmy w pomeczowej relacji. Więcej kibiców w Krakowie oglądało tylko mecz z Lechią (23052), po którym wiślacy wskoczyli na pozycję lidera. Jesienią najwyższą średnią widzów w Ekstraklasie ma Legia Warszawa (średnio 15949), a druga jest Lechia Gdańsk (15037, bez uwzględnienia dzisiejszego meczu z Górnikiem Zabrze). PJ