Piotr Jawor, Interia: Trudno wraca się z bieszczadzkiej głuszy do zgiełku Krakowa? Artur Skowronek: Może nie trudno, ale za takim ośrodkiem jak w Arłamowie można zatęsknić. Mieliśmy wszystko pod nosem, mogliśmy się trochę odciąć od tej trudnej rzeczywistości. Z drugiej strony cieszyliśmy się, że wracamy do Krakowa, bo to oznaczało, że przed nami już tylko tydzień do meczu z Piastem. Widać, że piłkarze i trenerzy są głodni emocji i walki o stawkę. Do niedawna tego zgrupowania w ogóle nie było w planach. - Tak, to była ogromna niespodzianka, bardzo pozytywne zaskoczenie. Zgrupowanie wykorzystaliśmy maksymalnie, czas tam spędzony staraliśmy się wycisnąć jak cytrynę. U kogoś należało zbić parę zbędnych kilogramów? - Nie, duże słowa uznania dla zawodników, bo ta przerwa była wyzwaniem pod każdym względem. Bardziej musieliśmy uważać, żeby piłkarze nie zbudowali zbyt dużej masy mięśniowej, bo z tkanką tłuszczową wszystko jest OK. Gdyby dzisiejsza Wisła zagrała z tą sprzed pandemii, to wygrałaby... - (śmiech) Nie naciągnie mnie pan na takie spekulacje. To ci sami ludzie, ale w innym momencie. No ale dobrze - padłby remis. Pandemia dopadła was w momencie serii ośmiu meczów bez porażki. Był Pan zły, że tak to się potoczyło? - Zły może nie, ale byliśmy smutni. Nie mieliśmy jednak na to wpływu. Dziś jednak najważniejsze, że wszyscy są zdrowi. W czasie pandemii w Wiśle zmienili się właściciele oraz prezes. To istotne dla Pana pracy? - Oczywiście, że tak. Teraz widać stabilne myślenie do przodu, co sprawia, że łatwiej rozmawia nam się o przyszłości z piłkarzami, których chcielibyśmy zatrzymać, a także pozyskać. To napędza wiele rzeczy.