Publikujemy pierwszą część wywiadu z Tomaszem Jażdżyńskim. Kolejne m.in.: o konflikcie z Gminą Kraków i TS Wisła opublikujemy w najbliższych dniach. Michał Białoński Interia, Krzysztof Kawa, Dziennik Polski/Gazeta Krakowska: Dlaczego doszło do zwolnienia trenera Macieja Stolarczyka? Tomasz Jażdżyński, przewodniczący Rady Nadzorczej Wisły SA: - Przede wszystkim to była pewnie najtrudniejsza decyzja personalna podjęta od momentu, gdy zarządzamy klubem. Maciek jest jedną z głównych postaci, która pomogła Wisłę uratować i nikt mu nigdy tych zasług nie odbierze. Ale patrząc na wyniki i postawę drużyny uznaliśmy, że potrzebna jest zmiana. Jesteśmy w takiej sytuacji, że te pięć spotkań, które zostały do przerwy zimowej, może się okazać kluczowe w walce o utrzymanie w Ekstraklasie, a w przypadku Wisły utrzymanie jest równoznaczne z istnieniem. Gra toczy się więc o znacznie wyższą stawkę, niż w przypadku innych klubów. Dlatego z bardzo ciężkim sercem, ale jednak taką decyzję podjęliśmy. Czy trener Stolarczyk wiedział, że planowana jest zmiana, zanim informacje pojawiły się w mediach? - Tak, trener to wiedział. Czy klub ma jakąś inną propozycję dla niego i jego asystenta Mariusza Jopa? - Umówiliśmy się, że na razie nie będziemy komentować zasad rozstania ze sztabem szkoleniowym. Trwają rozmowy. Dlaczego wybór padł na Artura Skowronka? - Zanim odpowiem, jedna kwestia, do której chciałbym się odnieść - jakiś czas temu pojawiły się doniesienia, że sondujemy jakiegoś trenera z Niemiec. Zdementowałem na Twitterze tę wyssaną z palca informację i wtedy zaczęło się snucie teorii, że nie trzymamy ręki na pulsie. To nieprawda, bo widząc, w jakie problemy wpadła drużyna, oczywiście zastanawialiśmy się nad planem B i mieliśmy przegląd dostępnych opcji. Po rozmowach z kandydatami wybraliśmy trenera Skowronka, uznając, że on i jego filozofia prowadzenia zespołu dają największe szanse na wyjście z kryzysu. Trener ma swoich zaufanych współpracowników, więc, spełniając jego prośbę, także ich zatrudniliśmy. Nie sądzi pan, że problem z obecnymi wynikami i postawą zespołu wcale nie zaczął się od porażki w derbach z Cracovią, a następnie późniejszego 0-7 z Legią, lecz już wcześniej, od kompromitującego odpadnięcia z Pucharu Polski, z grającymi na trzecim poziomie rozgrywkowym Błękitnymi Stargard? Kibice mają pretensje, że klub nie zareagował ostro na tę porażkę. Według nich to, co się stało później, jest konsekwencją tego, że puściliście płazem kompromitację ze Stargardu. - Wyznaję dokładnie taką samą teorię. Powiedziałem w klubie, że według mnie wszystko wywróciło się od momentu przegrania w fatalnym stylu meczu w Pucharze Polski. Kuba też zawsze powtarza, że piłka nożna to taka dyscyplina, w której albo grasz na całego w każdym meczu, albo nie robisz tego wcale. Nawet gdy grasz sparing z czwartoligowcem, to go wygrywasz ile się da, bo reprezentujesz Wisłę Kraków. Natomiast jeśli zaczynasz wybierać mecze, w których motywujesz się na sto procent, to faktycznie jest problem. - Rodzi się tylko pytanie: co to znaczy "ostra reakcja"? Z tego co wiem, trener zareagował bardzo ekspresyjnie po tym meczu. Co można było zrobić więcej? Piłka nożna to specyficzna dziedzina biznesu, w której pracownik może wszystko, a pracodawca praktycznie nic. Co może zrobić klub, którego piłkarze nie grają na godnym siebie poziomie? Różne są przykłady - przesunięcia do rezerw, odstawienie od wyjściowego składu, ogłoszenie, że wyciągnęło się jakieś wnioski po blamażu, wysyłając niepisany sygnał "nie ma na to naszej zgody". Wisła oficjalnie nie wykonała żadnego ruchu. - Każde rozwiązanie w tym przypadku było niestety złe. Gdybyśmy zareagowali stanowczo, a później przegrali derby, to dziś panowie pytalibyście, czy nie przesadziliśmy z reakcją. Z tym przesuwaniem do rezerw nie jest tak prosto, zważywszy na to, jaką mamy kadrę. Ludzie dywagując o drużynie, zapominają, w jakiej klub wciąż jest sytuacji. Kadra, jaką mamy, nie jest efektem wolnych wyborów, tylko różnych, często trudnych, kompromisów. - Nie zdecydowaliśmy się na żadne kary na pokaz po porażce w Pucharze Polski, co nie znaczy, że nie odbyliśmy rozmowy z trenerem. Nie jest tajemnicą, że prezes Piotr Obidziński przed rywalizacją w Pucharze rozmawiał z trenerem i podkreślał, że chcemy wygrać te rozgrywki. Byli kibice, którzy wybrzydzali, że Wisła gra źle, bo ma "diamenty" na ławce, a trener z uporem stawia na innych zawodników. A może jednak trener, zamiast wystawić "diamenty" w Pucharze, powinien był postawić na tych zawodników, na których konsekwentnie stawiał w Ekstraklasie? Bo wtedy pewnie byśmy ten mecz wygrali. Sęk w tym, że na przedmeczowej konferencji trener Stolarczyk zapowiedział, że traktujecie Puchar Polski bardzo poważnie, po czym wystawił rezerwowy skład. Czy to nie było błędem? Fani dostali mocny sygnał, że jedziecie po zwycięstwo i wielu z nich wybrało się na daleki wyjazd. - Sądzę, że ci kibice i tak by pojechali na to spotkanie. Akurat byłem w Stargardzie i faktycznie ten mecz był żenujący, ale pierwszą bramkę straciliśmy po indywidualnym błędzie jednego młodzieżowca, a drugą po abstrakcyjnej, wyjętej z "Matriksa" akcji drugiego młodzieżowca, który biegł za przeciwnikiem od koła środkowego - biegł, biegł, by w końcu wywrócić rywala tuż za linią pola karnego. To wszystko nie jest takie proste, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. - Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Trener wystawił młodzieżowców, ale to był niewiele gorszy skład od najlepszego, jaki mógł wystawić. Mamy drużynę z wieloma zawodnikami po kontuzjach, w słabej kondycji fizycznej. Wisła po weekendowym meczu często przez kilka dni leczy sporą część swoich zawodników, tak żeby byli w stanie przeprowadzić dwa lub trzy treningi i w kolejny weekend zagrać kolejny mecz. W związku z tym, gdy w środku tygodnia wypadł nam Puchar Polski, to część naszych kluczowych zawodników dopiero zaczynała dochodzić do siebie po meczu ligowym. Dlatego trener odmłodził skład. Jeżeli ci zawodnicy, którzy wyszli jako zmiennicy, chcą kiedyś grać w Ekstraklasie, to oni powinni wygrać ze Stargardem. Koniec, kropka! Czy nie było błędem udzielenie zgody na odejście Radosława Sobolewskiego? Bez niego zespół zaczął przegrywać, za to płocka Wisła, którą objął - wygrywać, w związku z czym powstało wrażenie, że to "Sobol" trzymał szatnię w sztabie Macieja Stolarczyka. - Oczywiście, że odejście Radka miało wpływ na drużynę. Gdyby nic do niej nie wnosił, to bylibyśmy idiotami, gdybyśmy mu płacili. Wydaje mi się jednak, że jest nieuczciwe, zarówno w stosunku do Radka, jak i Maćka, mówienie, że po odejściu "Sobola" rozpadła się szatnia, bo z pewnością tak nie było, choć wiadomo, że każda osoba znajdująca się w sztabie trenerskim coś do niego wnosi. - Docierają do mnie dość ostre, drastyczne rzekłbym tezy na ten temat. Nie jestem w szatni, ale słyszę od ludzi, którym ufam, którzy są blisko niej, jak wygląda sytuacja i wiem, że większości tych tez nie udałoby się udowodnić. Co do tezy, że jesteśmy nieudacznikami, bo puściliśmy Radka - trener Sobolewski, po tym jak otrzymał licencję UEFA Pro pozwalającą mu prowadzić klub w Ekstraklasie, poinformował nas, że jego ambicją jest samodzielne prowadzenie zespołu ligowego i nie przedłuży z nami kontraktu, jeśli nie będzie w nim zawartej klauzuli odejścia na jego prośbę. I klub, po konsultacjach, zdecydował się podpisać z nim taki właśnie kontrakt. Taka była również decyzja Maćka Stolarczyka, a nie każdy trener by się zgodził na takiego asystenta, ze spakowanymi walizkami. Uznaliśmy jednak wszyscy, że Radek w naszym klubie zrobił tyle w trudnych czasach, że byłoby nieuczciwe blokować mu karierę. Pech dla nas polegał na tym, że doszło do nieszczęścia w życiu dotychczasowego trenera Wisły Płock (Leszek Ojrzyński zrezygnował z pracy przez kłopoty rodzinne - przyp. red.) i klub ten zwrócił się o pomoc do Radka. My go puściliśmy, bo takie były warunki naszej współpracy. Nie myśleliście o znalezieniu kogoś charyzmatycznego na miejsce Sobolewskiego? - Nawet bez Radka nasz sztab jest szeroki. Uznaliśmy, że wystarczy taki jak jest. Dziś wszyscy narzekają na letnie okno transferowe. Kibice wybrzydzają, panuje powszechna opinia, że poza Michałem Makiem transfery się nie udały, wbrew zapowiedziom prezesa Obidzińskiego: "Budujemy mocniejszą drużynę od tej w ubiegłym sezonie". - Fakt, taki był plan. Pamiętajmy, że rolą prezesa jest też budowanie dobrej atmosfery, a nie psucie jej sianiem defetyzmu. Po drugie, nie tylko kibice wybrzydzają, ale też eksperci nie zostawiają na nas suchej nitki. Kłopot polega na tym, że te osoby abstrahują od sytuacji, w której jest Wisła i zapominają, skąd się ta kadra wzięła i jak ewoluowała. Ja tylko przypomnę, że wraz z zakończeniem poprzedniego sezonu drużyna Wisły praktycznie przestała istnieć, wielu piłkarzom powygasały kontrakty. Gdybyśmy ich nie przedłużyli, to zostałoby niewielu. To klub, który nie ma innego wyjścia, jak co okienko transferowe kogoś sprzedać po to, żeby spłacać kolejne długi. Na bieżącą działalność zarabiamy, ale ciążą na nas długi z przeszłości. Legia ma nieporównywalnie większe długi. - Ale ma też nieporównywalnie większe przychody. Na dodatek znajduje się w mieście, które jej pomaga, a jej karty zawodnicze to zupełnie inne aktywa niż to, czym my dysponujemy. Potężne długi Legii w stosunku do rocznych przychodów i tak są proporcjonalnie mniejsze niż nasze zobowiązania. Na dodatek ona ma takie opcje, jak gra w europejskich pucharach, w których można zarobić, a my, w dającej się przewidzieć przyszłości, nie zakładamy takich scenariuszy. - Wracając do ostatnich transferów, przypomnę, że po zakończeniu sezonu priorytetem było zatrzymanie piłkarzy. Jeżeli panowie myślicie, że działo się to z automatu, to jesteście w błędzie. Trzeba było stworzyć właściwą atmosferę. Stworzył ją Kuba Błaszczykowski, deklarując, że zostanie, tworzyliśmy ją my. Dla zawodników to był ważny sygnał, wywołał myślenie: "Dobra, jak oni zostają, to ja też zostanę, bo ta drużyna będzie dalej grać". Gdyby tego nie było, powstałyby wahania, wątpliwości. Proszę jeszcze pamiętać, że początkowo Wisła nie miała ani złotówki na transfery. Ale stworzyliście fundusz transferowy. - Po zakończeniu poprzedniego sezonu jeszcze go nie było. Dopiero rodziły się takie pomysły, ale droga do realizacji była daleka. Najpierw zaczęliśmy od przedłużania kontraktów z Rafałem Boguskim, Marcinem Wasilewskim, Vullnetem Bashą, później z Pawłem Brożkiem i Łukaszem Burligą. Paweł wprawdzie trochę czekał, ale gdy pojechał z nami na obóz, było wiadomo, że nie zrobił sobie jeszcze permanentnych wakacji. - Część zawodników chciała odejść i zapowiedziała to. Inni chcieli wyższych kontraktów, ale ich oczekiwania uznaliśmy za zbyt wygórowane. Dlatego zostaliśmy z drużyną, której ubyło kilka ważnych ogniw. Zaczynając od Sławka Peszki, który wrócił do Lechii, gdzie zarabia abstrakcyjne dla Wisły pieniądze. Odszedł Matej Palcić, który był nam potrzebny, jednak uznaliśmy, że jego oczekiwania finansowe są za wysokie. Odszedł też Rafał Pietrzak, który był zainteresowany wyjazdem za granicę. W ten sposób nasza obrona została znacząco osłabiona. Nic dziwnego zatem, że zdecydowaliśmy się na dalszą współpracę z Marcinem Wasilewskim, który choćby w wiosennym meczu z Legią uratował nas przed stratą kilku goli. Zatrzymaliśmy też Burligę, który, jeśli tylko jest zdrowy, jest pewnym punktem, naszym kołem zamachowym. - Potem zaczęliśmy uzupełniać braki, głównie w obronie i pomocy, które wydawały się zdekompletowane. Tyle że nie mieliśmy na to pieniędzy. W ogóle! Pamiętajmy, że nawet transfery bezgotówkowe są za pieniądze, bo trzeba zapłacić menedżerowi i zawodnikowi za sam podpis. Czasem nawet są droższe od tych gotówkowych. - Dokładnie. W sytuacji klubu, który niczego nie może być pewien, szuka się wzmocnień raczej szybko, tak, żeby być pierwszym w wyścigu po jakiegoś gracza. Zawodnicy bez kontraktów to najczęściej jednak ryzykowna opcja... Pojawili się więc w klubie Rafał Janicki, Dawid Niepsuj i Michał Mak. Jednym idzie lepiej, innym gorzej, ale wtedy to były jedyne sensowne opcje. Dopiero potem się pojawił fundusz transferowy. Jesteśmy wdzięczni ludziom, którzy go tworzą. Na jakich zasadach on działa? - To zewnętrzna spółka, którą utworzyło kilku lokalnych przedsiębiorców. Przekazują pieniądze na transfery, ale to klub decyduje o tym, jak je wydać. Fundusz będzie miał zwrot nakładów dopiero wtedy, gdy klub zarobi na sprzedaży zawodników pozyskanych z tych środków. Siłą rzeczy więc musimy sprowadzać tylko perspektywicznych zawodników. Będąc uczciwym, nie można przy wsparciu tego funduszu pozyskać 31-letniego napastnika, który wprawdzie bramkami pomoże drużynie, ale później się go nie odsprzeda nawet za złotówkę. Dlatego, tworząc drużynę, wyselekcjonowaliśmy najpierw w grupę zawodników z wyższej półki, jak Kuba Błaszczykowski, Vukan Savicević czy Vullnet Basha, którzy będą stanowić o sile drużyny, w połączeniu z grupą bardziej doświadczonych, którzy nadają drużynie charakter, mimo że z góry wiadomo, że nie zagrają całego sezonu od pierwszego do ostatniego gwizdka i wszystkich meczów, jak Marcin Wasilewski, Rafał Boguski i Paweł Brożek. Ze środków pozyskanych z funduszu transfery to inwestycje w przyszłość - i to jest trzecia grupa piłkarzy. Nie jesteśmy aż tak naiwni, żeby zakładać, że na Szocie, Pawłowskim, Zdybowiczu, Chuce czy Carlosie Silvie oprzemy grę i będziemy roznosić rywali w Ekstraklasie. Oni zostali pozyskani, żeby ich powoli wprowadzać, ogrywać, a być może za sezon czy dwa sezony sprzedać z zyskiem. Mam świadomość, że to była ryzykowna strategia, ale kluby, które są na krawędzi bankructwa, nie mogą mieć innych, bo nie przeżyją. Na razie wygląda, że aż nadto ryzykowna, bo na półmetku części zasadniczej sezonu jesteście na ostatnim miejscu. - Kłopot się zaczął w momencie, gdy dopadła nas plaga kontuzji. Vukan, Vullnet i Kuba może jeden mecz w tym sezonie razem zagrali. Cały czas któryś z liderów nam wypada. Wszechstronny Burliga, który powinien stanowić o sile prawej strony - a może też zagrać w środku i na lewej stronie w obronie - najpierw doznał kontuzji, a później przyplątała mu się choroba, po której do dzisiaj nie może dojść do siebie. - Klub o takim budżecie nie może mieć dwóch równorzędnych jedenastek. Wszyscy krzyczą, że nie ma dobrego napastnika. OK, mogliśmy znaleźć mocną "dziewiątkę", choć z tym zawsze jest kłopot, ale plan był taki: Paweł Brożek jest najbardziej dojrzałym zawodnikiem, ale nie wymagamy od niego, by zagrał wszystkie mecze od deski do deski, gdyż u napastnika wiek robi różnicę, ale zaraz za nim jest Krzysiek Drzazga, a następnie nasz diament, czyli Olek Buksa, który powinien dostawać coraz częstszą możliwość gry. Czyli mieliśmy trzech zawodników na jedną pozycję. Plus Denys Bałaniuk. - Fakt, był jeszcze Denys. Gdybyśmy pozyskali to słynne nazwisko, które krążyło w mediach, to Olek Buksa mógłby się zadomowić w rezerwach, albo w drużynie Centralnej Ligi Juniorów, bo pewnie nigdy by nie powąchał murawy w Ekstraklasie. Strategia była ryzykowna, ale Pawłowi już można laury wręczać, bo on strasznie dużo zrobił. Strzelił siedem bramek, na początku ciągnął drużynę. Kłopot polega na tym, że organizm czasem wysiada. Krzysiek jest bez formy, a Olek długo walczył z kontuzją i znów zostaliśmy z problemami. - Zatem to nie tak, że usiadła przy stole grupa dyletantów i, nie wiedząc co robi, losowo powybierała zawodników, a teraz jej się układanka rozpada. Mamy kłopoty bo ryzykowną, jedyną w naszej sytuacji możliwą strategię, zweryfikowała plaga kontuzji. - Słyszę też różne wezwania do zatrudnienia dyrektora sportowego, w domyśle - nikt się w klubie nie zna na sporcie. Tymczasem, gdy ustalaliśmy skład pionu sportowego, przypominam raz jeszcze - w klubie, który liczy każdą złotówkę, a dobremu dyrektorowi sportowemu trzeba płacić kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie - zwróciliśmy uwagę na fakt, że mamy trenera, który przez lata był dyrektorem sportowym i szefa skautów Arka Głowackiego, który też był wcześniej dyrektorem sportowym, tyle że nie czuł się dobrze w tej roli. Zarzucanie nam, że przez brak dyrektora sportowego nie wiemy, co robimy, to mówienie pośrednio, że ci dwaj wymienieni członkowie pionu sportowego nie mieli pojęcia o tym, co robią, a z pewnością tak nie jest. Wracając do funduszu transferowego - zgodnie z przepisami FIFA udział osób trzecich w kartach transferowych zawodników jest nielegalny. - Prywatne "stajnie" piłkarzy są nielegalne. Restrykcji przy tego typu działalności jest wiele, ale z drugiej strony nie wszystkie drogi pozyskiwania finansowania z zewnątrz są zamknięte. Gdyby tak było, nie można by brać kredytów w bankach na transfery. Dostawca kapitału m. in. nie może mieć żadnego wpływu na podejmowane decyzje, ani bezpośredniego udziału w zyskach z danego zawodnika. Jak wspomniałem, nasz fundusz to osobna spółka, dająca nam wsparcie. Ona pożycza pieniądze pionowi sportowemu Wisły i one są wykorzystywane częściowo na transfery, a częściowo na opłacenie innych kosztów. Jeśli z całości operacji zostanie wyliczony zysk, to spółka będzie miała prawo nie tylko do zwrotu poniesionych nakładów, ale też do uzyskania premii. Macie też wsparcie Socios Wisła. Pewnie zazdrości Wiśle tego cała Polska. - To ewenement na skalę Europy, prawdziwy hit! Poza LVBet są największym sponsorem klubu. Oni pomagają w wielu sprawach. Skoro jesteśmy przy Socios, to nie sposób pominąć tematu Marcina Wasilewskiego, do którego kontraktu stowarzyszenie kibiców dokłada 25 tysięcy złotych miesięcznie. Jeszcze w lipcu wszyscy widzieli w nim uosobienie wiślackiego charakteru, a dziś, gdy zespół jest w kryzysie, kreuje się go na kozła ofiarnego, na dodatek leciwego i obciążającego budżet. - Marcin był jedną z czołowych postaci drużyny z zeszłego sezonu. Jednym z dwóch piłkarzy, którzy nie złożyli wniosku o rozwiązanie kontraktu, gdy klub nie płacił od pół roku. Marcin nigdy nie odpuszcza. Cały czas mamy w nim duże wsparcie. Przy okazji zdementuję nieprawdziwą informację, że Marcin zarabia 75 tysięcy złotych miesięcznie. Ktoś coś dodał, zaokrąglił, przemnożył. Fakt, ma wysoki kontrakt, bo uznał, że albo gra za taki, albo nie gra w ogóle. Marcin w ocenie trenera Stolarczyka miał być bardzo ważnym elementem zespołu, choć wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że być może niegrającym w pełnym wymiarze wszystkich spotkań. Miał być też symbolem tego, że ta drużyna się utrzymała, zachowaliśmy w niej ciągłość. - Przypominam co już kiedyś mówiłem. Ta umowa i tak byłaby podpisana, bez względu na wsparcie ze strony Socios. W Wiśle Kraków, niezależnie od pomocy kibiców, o składzie drużyny decyduje trener. W związku z tym, gdy trener uznał, że chce zawodnika, to go dostał. Marcin miał być pewnym symbolem wsparcia kibiców dla drużyny. Pieniądze, jakie zapewniają nam Socios równie dobrze mogłyby przecież powędrować na pensje innych piłkarzy. Akurat wędrują na kontrakt Marcina. To miał być symbol i teraz widzimy, że takie postawienie sprawy to był błąd. Powinniśmy to zrozumieć wcześniej i nie robić takiego głosowania. Gdy wszystko idzie świetnie, to jest super i nikt nie narzeka, ale gdy coś się zepsuje, to zawsze znajdą się tacy, którzy to wykorzystają i będą przeprowadzać kampanię nienawiści w stosunku do zawodnika, zarządu Socios, czy do nas. Wspomniał pan o pladze kontuzji w drużynie. Co jest jej przyczyną? - Uważamy, że kontuzji faktycznie jest zbyt dużo. Dlatego przeprowadzimy medyczny audyt zewnętrzny. Może się okazać, że nie musiało być aż tak źle, jak było. Ja lekarzem nie jestem, więc poczekam na wyniki audytu. Kto go przeprowadzi, fachowiec od medycyny sportowej? - Nie weźmiemy studenta szóstego roku, gwarantuję. Proszę poczekać, klub ogłosi to we właściwym czasie. - Generalnie znamy diagnozę kryzysu sportowego: do dołka fizycznego doszedł ten mentalny. Ale zarzucanie nam, że w klubie brakuje profesjonalistów jest nieporozumieniem. Każda decyzja w Wiśle Kraków to połączenie rozważań: "Czy nas stać?", "Ile na tym można zarobić?", "Ile jesteśmy w stanie zaryzykować?", bo jak nie zaryzykujemy w transferach, to nam zabraknie pieniędzy na stare długi. Nie macie dużej siatki skautingu, a to się może odbić na jakości transferów. - Gdy przyszliśmy zimą do klubu, dział skautingu nie dość, że był niewielki, to jeszcze jego część sama zrezygnowała z pracy (ówczesny szef skautów Marcin Kuźba - przyp. red.). Szefem działu został Arek Głowacki, który źle się czuł w roli dyrektora za biurkiem. Zaczęliśmy organizować siatkę skautów, po sezonie zakupiliśmy dwa profesjonalne oprogramowania. Siatka miała być zorganizowana do końca wakacji. Kłopot polega na tym, że osobą, która miała blisko współpracować z Arkiem i współorganizować ten dział był Mariusz Kondak, a on, przedłużając z nami kontrakt, poprosił o dokładnie takie same zapisy, jakie miał Radek Sobolewski. Od początku mieli intencję, że razem odejdą, jeśli otrzymają interesującą propozycję. Trochę trwało, zanim wypełniliśmy tę lukę. Dzisiaj mamy kilka osób na etacie, a oprócz nich współpracujemy z "wolnymi elektronami", osobami, które oglądają i oceniają piłkarzy. Najlepsi z nich zostaną wybrani na stałych współpracowników. To się rodzi. Jaką rolę do spełnienia w Wiśle będzie miał Krzysztof Kołaczyk, były prezes, a ostatnio wiceprezes Rakowa Częstochowa? Będzie członkiem zarządu? - Nie ma takich planów. Pełnomocnikiem zarządu ds. szkolenia? - Wolałbym na razie nie określać publicznie jego stanowiska. To osoba, którą bracia Błaszczykowscy znają z czasów, gdy razem z Jerzym Brzęczkiem wydobywał Raków z jeszcze głębszych odmętów niż te, z jakich my wyciągamy Wisłę. Zatrudniamy go do różnych projektów. Pierwszym z nich jest opracowanie koncepcji, w jaki sposób spółka akcyjna powinna prowadzić szkolenie młodzieży. Kołaczyk nie tylko sprawdził się w tym względzie w Rakowie, ale jest też asystentem w reprezentacji Polski do lat 16, więc bardzo dobrze zna najlepszych chłopaków w młodszych rocznikach. Są też inne pomysły, zobaczymy, jak to się poukłada. Wiele zależy od negocjacji z różnymi podmiotami. Rozmawiali Michał Białoński, Krzysztof Kawa