Ten gol podbił media społecznościowe i sportowe portale na całym świecie. A była to przecież bramka z ligowego meczu Wisły Kraków z Górnikiem Łęczna. Mimo to, pisały o niej hiszpańska "Marca", czy oficjalna strona FIFA. Wszystko dlatego, że skrzydłowy Wisły Yaw Yeboah zaprezentował w tej akcji bramkowej niespotykaną zbyt często na boiskach Ekstraklasy finezję i umiejętności techniczne. Teraz w rozmowie z Interią przyznaje, że ten szum medialny nie cichnie, zwłaszcza w jego ojczystej Ghanie. Czy sam Yeboah też oglądał powtórki swojego wyczynu tak namiętnie? - Wiele razy, bo też wiele osób etykietuje mnie teraz na filmikach na Instagramie i w innych mediach społecznościowych - nie ukrywa. - Dostałem też wiele sygnałów od mojej rodziny i przyjaciół z Ghany, że bardzo im się bramka podobała. Również tacie. Porównywali to do zagrań Jay-Jaya Okochy. Ojciec dumny z syna O dziwo, akurat ojciec skrzydłowego dość późno się zorientował, że syn został bohaterem mediów społecznościowych. - Po spotkaniu w Łęcznej pytał mnie: jak tam mecz? Powiedziałem: tato, strzeliłem naprawdę fajną bramkę! "Tak?" - odparł. Zacząłem mu opowiadać, że przecież wszystkie media już w Ghanie o tym piszą. A on na to: nie widziałem jeszcze, zajęty byłem pracą - śmieje się Yeboah. W przeszłości tata Yawa był przeciwny temu, by syn robił karierę w futbolu. Jako młody chłopak Yeboah musiał nawet... ukrywać się z piłkarskim hobby przed ojcem. - Teraz tata jest ze mnie dumny - przyznaje. Skrzydłowy Wisły twierdzi jednak, że bramka z Łęczną nie była wyjątkiem na liście jego dotychczasowych trafień. - To rzeczywiście jeden z najładniejszych goli, jakie miałem okazję zdobyć w karierze. Ale podobnie piękne bramki zdobywałem też dla reprezentacji Ghany, a także w Celcie Vigo B - wspomina. - Wiele osób jest w tej sytuacji pod wrażeniem, bo zwykle w polskiej ekstraklasie gra jest jednak bardziej oparta na fizycznych pojedynkach. Nie jest tutaj łatwo zawodnikowi zabrać się z piłką i tak dryblować, zdobyć gola po indywidualnej akcji. Jak to możliwe, że Wisła zanotowała tak efektowne zwycięstwo nad beniaminkiem w 5. kolejce ligowych zmagań, a tymczasem w dwóch wcześniejszych meczach przegrywała, po licznych błędach i mało przekonujących występach? - Wierzę w pracę zespołową. Jako drużyna ciężko pracowaliśmy i przyszedł rezultat. Uczymy się na naszych błędach. Staramy się je niwelować. Pracowaliśmy ciężko przez cały tydzień i dostaliśmy nagrodę - tłumaczy Yeboah. - Mamy wielu nowych zawodników, nowego trenera. Pracujemy krok po kroku i myślę, że możemy razem wiele osiągnąć. I wspomina: - Po porażkach z Rakowem i Stalą nikt nie czuł się dobrze. Ani my, ani nasi kibice. Chcieliśmy bardzo wygrać w Łęcznej by wyczyścić atmosferę przed hitowym meczem z Legią w najbliższą niedzielę. Tak, by kibice przyszli na stadion z poczuciem, że tydzień wcześniej byli zadowoleni dzięki swojej drużynie i w niedzielę znów może być podobnie. Filozofia Guli lepsza, niż Hyballi Pomocnik z Ghany trafił do Wisły rok temu. Początki miał obiecujące, ale potem coś w jego grze gwałtownie się zacięło. Wiosnę miał już nieudaną - zdobył tylko jedną bramkę i zdecydowanie nie zachwycał. Zapytaliśmy Yeboaha, jaka jest przyczyna jego metamorfozy. - Każdy trener ma inną wizję pracy. Może w poprzedniej rundzie filozofia Petera Hyballi nie funkcjonowała najlepiej - w odniesieniu do całej drużyny, ale i do mnie również - przyznał. - Tymczasem z nowym trenerem Adrianem Gulą staramy się cały czas poprawiać naszą grę. Podoba mi się ta filozofia pracy słowackiego szkoleniowca. Miałem okazję pracować z wieloma dobrymi trenerami w Manchesterze City, w Lille, w Holandii czy Hiszpanii i uważam, że w przypadku trenera Guli nie ma większej różnicy w sposobie pracy w porównaniu do tych topowych szkoleniowców. To bardzo dobry fachowiec - ocenia Yeboah. Jak twierdzi, Słowak doskonale rozumie, że piłkarzowi tak kreatywnemu jak Yeboah nie można sztywno wszystkiego narzucać. - Trener Gula zostawia mi sporo swobody na placu gry. Mogę przesuwać się w kierunku środka pola, nawet do ataku - tłumaczy. Widać też, że Yeboah bardzo dobrze rozumie się na boisku z nowymi nabytkami Wisły. - Mamy teraz w drużynie wielu bardzo dobrych technicznie graczy, Michal Skvarka jest jednym z nich. Aschraf El Mahdioui też jest pod tym względem wyróżniającą się postacią - przyznaje Ghańczyk. Jedna z bramek, jakie Yeboah strzelił w zeszłym sezonie dla Wisły, to było trafienie w meczu z Legią Warszawa. Teraz znów przy Reymonta szykują się na ligowy szlagier, czyli starcie z "Wojskowymi". - Będziemy się starali wygrać w niedzielę z Legią. Taki jest nasz cel, zrobimy, co w naszej mocy, by tak się stało. Będziemy się starali grać swoją piłkę. Będziemy też mieć atut w postaci naszych fanów na trybunach - podkreśla Yeboah. Transfer z Wisły? "Dadzą znać" Skrzydłowy "Białej Gwiazdy" nie ukrywa, że rok temu podejmował decyzję o przenosinach do Ekstraklasy dość spontanicznie, bo miał niewielkie rozeznanie, czego spodziewać się po polskim futbolu. - Kiedy trafiałem do Wisły, nie wiedziałem za wiele o polskiej lidze. Postanowiłem spróbować. Lubię próbować swoich sił w różnych krajach, zmieniać coś w swoim życiu. Nie lubię długo siedzieć w jednym miejscu - zaznacza. - Choć to oczywiście zależy, jak dobry jest dany klub. Przyszedłem do Ekstraklasy pokazać się tutaj szerzej. Wiele osób spekuluje, że Wisła powinna skorzystać na tym, jaki rozgłos zyskały umiejętności dryblerskie Yeboaha i sprzedać go jeszcze w tym okienku transferowym, jeśli tylko będzie taka szansa. Zapytaliśmy skrzydłowego, czy on sam nie wolałby zostać w Krakowie i potwierdzić w kolejnych meczach rundy jesiennej, że ma duży potencjał. Deklaruje, że jest otwarty na to, co przyniesie najbliższa przyszłość. - Mamy jeszcze kilka dni do zamknięcia okienka transferowego. Nie czuję presji w tym temacie. Mój agent spokojnie pracuje, ludzie w klubie również - wskazuje Yeboah. - Jeśli coś się wydarzy, dadzą mi znać. Natomiast na ten moment przygotowuję się do niedzielnego meczu, jako gracz Wisły. Mamy jeszcze tydzień, zobaczymy.