Wisła popełniła grzech pychy dwa razy i teraz za to pokutuje. Najpierw piłkarzom przeszkadzał wysoki pressing, przegrywali mecz za meczem, w tym z ostatnim Zawiszą, czym z premedytacją doprowadzili do zwolnienia Franza Smudy. Lidera tamtejszej rewolty nie ma już w szatni. Przerwana misja Moskala Smudę dobrze zastępował Kazimierz Moskal. Drużyna grała efektownie, a jak na skromną liczebnie kadrę, dobrze punktowała. Część kibiców zaczęła jednak wybrzydzać, bo przejadły im się remisy. Trenera określali złośliwie "Kazimierz Remis Moskal", a później dołączył do nich właściciel Bogusław Cupiał. Uznał, że niedopuszczalnym jest, by jakikolwiek trener przegrywał derby u siebie z Cracovią. Nie docierało do niego, że w tym meczu Wisła nie wyglądała wcale gorzej od rozpędzonych "Pasów", a kluczowego gola Cracovia zdobyła z metrowego spalonego. Moskal musiał się pakować, choć murem stała za nim szatnia, a Wisła zajmowała siódme miejsce. Efekty mamy dzisiaj. W ośmiu kolejnych meczach "Biała Gwiazda" zdobyła tylko jeden punkt, a po ostatniej porażce z Podbeskidziem znalazła się w strefie spadkowej. Po raz pierwszy w erze Tele-Foniki. Piłkarze pobili już kilka rekordów: najdłuższą serię porażek - w 110-letniej historii - wydłużyli z czterech do sześciu meczów, a liczbę meczów z rzędu bez zwycięstwa u siebie wyśrubowali do ośmiu. Po burzy może wyjść słońce Przyszłość nie musi być jednak w czarnych kolorach dla ekipy z Reymonta. Mecze z czołówką tabeli: Legią, Pogonią, Cracovią i mocnym kadrowo Lechem zespół ma już za sobą. W sobotę pojawiła się jaskółka poprawy w osobie Rafała Wolskiego, którego debiut był udany, a dziś klub zaprezentował kolejnego środkowego Petara Brleka z młodzieżówki Chorwacji. Przy tym potencjale ludzkim, jaki dziś zasiada w szatni "Białej Gwiazdy", awaria zostanie szybko opanowana, o ile pojawi się w niej charyzmatyczny trener, który ogarnie sytuację. Ze znalezieniem go nie można czekać w nieskończoność. Punkty uciekają, czas też.