Interia: Wygrywa Pan 30 mln zł na loterii. Co Pan robi z pieniędzmi? Piotr Obidziński: - Zapewne zainwestowałby dywersyfikując między różnymi aktywami. Nieruchomości? Media? Inne biznesy? - Jestem współwłaścicielem kilku nieruchomości komercyjnych. Lubię tę branżę, więc na pewno doinwestowałbym spółkę, którą od 11 lat rozwijamy z rodziną i z przyjaciółmi, ale część przeznaczyłbym też na przedsięwzięcia sportowe. Nieprzypadkowo pytam o 30 mln zł, bo tyle wynosi obecny dług Wisły. To dużo jak na polski klub piłkarski? - Dla Wisły to dużo, ale jesteśmy w stanie generować zyski na poziomie kilku milionów złotych rocznie. Od ok. 5, nawet do 10 mln zł, a to oznacza, że w perspektywie 3-6 lat możemy ten dług całkowicie spłacić. Zastaliśmy te zaległości - pożyczki i emisja uratowały płynność, choć wiadomo, że całe przedsięwzięcie jest obarczone ogromnym ryzykiem. Wszyscy pracujemy, by wyjść na prostą poprzez odpowiednie zarządzanie i generowanie zysków. To jest trudne, ale w mojej ocenie, wykonalne. 5-10 mln zysku rocznie? W Wiśle było już wielu prezesów, którzy planowali wielkie zyski, ale zakładając np. awans do europejskich pucharów i wielomilionowe przychody ze sprzedaży zawodników. Słowem - bardziej marzenia niż plan. - Zarówno rada nadzorcza, jak i ja, mamy trochę doświadczenia w biznesie i wiemy, że myślenie życzeniowe nie działa... Trzeba twardo stąpać po ziemi i realizować strategię. A nasza opiera się na braku ryzyka pogłębiania się długów, a oznacza to, że klub nie może generować strat i tak właśnie jest w tej chwili. Od kiedy rozpoczęliśmy pracę w Wiśle, przeprowadziliśmy cięcia i doprowadziliśmy do poziomu, w którym przychody klubu nie są mniejsze niż koszty drużyny, więc nawet jeśli jakiegoś zawodnika nie sprzedamy, to dług nam się nie pogłębi. A wszystkie dodatkowe zyski są rozsądnie dzielone między spłatą długów a zwiększaniem szans na wynik sportowy. Zakładanie, że zainwestujemy w drużynę, wejdziemy do pucharów i w taki sposób spłacimy dług, jest niezwykle ryzykowne. Z moich kalkulacji wynika, że w sytuacji Wisły lepsza jest bardziej zrównoważona strategia oparta na pięciu filarach, które kiedyś przedstawiłem i które z mozołem realizujemy. Ryzyko oczywiście jest duże. Podobno pracował już Pan na każdym kontynencie i wszędzie miał Pan zadanie do wykonania. Porównując - to przy Reymonta należy do łatwiejszych czy trudniejszych? - Wisła to trudny projekt, biorąc pod uwagę poziom zadłużenia do obrotu firmy. W końcu dług wynosi trochę więcej niż roczny obrót klubu, ale chcemy zmienić tę sytuację. To trudny projekt, także ze względu na otoczenie. Trzeba odbudowywać PR, po wszystkich złych rzeczach, które się w Wiśle działy. Ale te trudności są też ogromną przewagą. Ten projekt łączy wszystkie aspekty, które lubię, czyli: sport, biznes i elementy społeczno-polityczne. Umiejętne granie tymi wszystkimi składowymi jest emocjonujące, a na to nakłada się jeszcze nieprzewidywalność, która daje adrenalinę. A ja kocham adrenalinę, można nawet powiedzieć, że jestem od niej trochę uzależniony. Wisła to trudny projekt, ale też taki, w który człowiek angażuje się całym sobą, żyje tym cały czas. I nie mam problemu z tym, że na kite w tym roku popływałem dwa dni, a normalnie robię to 20. Miałem też pewne zgrzyty w zespole żeglarskim, z którym zdobyłem brązowy medal mistrzostw Europy. W drugiej połowie mistrzostw zastąpił mnie zmiennik, bo ja musiałem zająć się transferem zawodnika oraz udać się na mecz. Ale wiem, że muszę to robić i robię całym sobą. Niedawno z rzeczniczką klubu Karoliną Biedrzycką i Tomkiem Jażdżyńskim do drugiej w nocy pisaliśmy pewien komunikat i każdy z nas był w ten proces zaangażowany. Tak samo jak zaangażowany jest Kuba Błaszczykowski, zarówno pod kątem sportowym, jak i biznesowym. Podobnie Jarek Królewski, który gdzie nie poleci, tam walczy o klub. Wisła takie emocje i działania wywołuje w ludziach. Tak samo jest zresztą z piłkarzami. Popatrzmy na Pawła Brożka. To nie jest tak, że jemu kończy się kontakt i teraz chce się pokazać, by odejść do lepszego klubu. To, według mnie, wiara w ten klub i chęć dania kibicom oraz kolegom w drużynie, wszystkiego, co ma się najlepsze. W sprawie stadionu miasto jest dla was jeszcze partnerem do rozmów czy już przeciwnikiem? Przedstawiliście kilka pomysłów, ale za każdym razem odpowiedź jest taka sama: "nie da się". - W mieście nie ma chyba pomysłu, co z tym problemem zrobić i stąd nie do końca przemyślane komunikaty płynące z różnych źródeł związanych z magistratem. Tu nie ma jednego powodu, bo to jest jak katastrofa lotnicza - istnieje sieć czynników, które doprowadzają do tragedii. Po pierwsze brakuje komunikacji między urzędnikami, a zamiast tego jest rywalizacja. Każdy gra swoją piłkę. Do tego urzędnicy, którzy odpowiadają za stadion, to często byli pracownicy Wisły, a Wisła rodzi w człowieku ogromne emocje. Z moich obserwacji wynika, że duże kluby piłkarskie rodzą w człowieku takie emocje, że ludzie odsunięci od nich może i kibicują drużynie, ale ludziom zarządzającym już niekoniecznie. Do tego jest zły PR, który przeciwko nam jest wykorzystywany. Występują uproszczenia. Słyszymy np. "Wisła? Przecież prezes tego klubu aresztowali". To trudne, bo PR odbudowuje się latami. Te czynniki wpływają na to, że sytuacja z miastem jest jaka jest. Podobno urzędnicy mają pana już powyżej uszu. - Z prezydentem spotykali się i Kuba, i Tomek, i Jarek. Ja też wysłałem kilku ważnych emisariuszy ze świata polityki, jednak dalej w mieście nie ma woli. Widzi Pan jeszcze jakąś możliwość porozumienia się z miastem? - Oczywiście, jesteśmy otwarci na rozmowy. Powiem więcej - my się musimy porozumieć! Ale miasto powie, że wszystko już dużo wcześniej zostało ustalone i Wisła ma się tego trzymać. - Wisła umowę dzierżawy stadionu ma tylko do końca sezonu, a plany inwestycyjne nie były z nami skonsultowane, a na pewno tego wymagają. Wisła musi mieć swój dom i z tego domu nie możemy dać się przysłowiowo "wypchnąć" poprzez zamienienie go w wielki biurowiec urzędniczy. Nie możemy dać się sprowadzić do roli mniejszego i sprawiającego problemy najemcy, którego należy się pozbyć. Pan mówi, że Wisła musi mieć dom, a miasto powie, że Wisła musi płacić. - Ale my bardzo chętnie będziemy płacić, ale za coś, co spełnia standardy jakości. I koniecznie w uzależnieniu od frekwencji, bo wtedy wszystkim będzie zależało na tym, by na stadionie zostały wymienione krzesełka; by kibic nie musiał stać w kolejce po papierowy bilet, tylko mógł go mieć w telefonie; by na połowę trybun nie padał deszcz, bo został zdemontowany dach, gdyż groził katastrofą. To wpływa na komfort, szczególnie, że 8 z 10 miesięcy polskiego sezonu rozgrywanego jest w miesiącach chłodnych i deszczowych. Przy 30 tys. kibiców na stadionie, możemy płacić wyraźniej więcej za mecz niż dziś, nie ma problemu. Tylko wspólnie, jako właściciel i główny użytkownik, zróbmy jakiś ukłon w kierunku kibiców. Ale miasto powie: "Co będzie z płatnościami, jeśli ludzie przestaną chodzić na mecze, bo Wisła zacznie przegrywać mecz za meczem?". - Wynik to nie jest jedyny czynnik. Szczególnie w przypadku Wisły widać, że w grę wchodzi ogromna wartość społeczna. Ludzie chcą przychodzić dla samego klubu i gry, a często nie decydują się na to, ponieważ stadion wygląda jak wygląda. Niestety, w przypadku tego pomysłu - jak i wszystkich przez nas zgłaszanych - otrzymaliśmy odmowę. Co gorsza, np. my składamy propozycję zwiększenia promocji miasta, ale zostaje ona przez magistrat odrzucona, a później z mediów dowiadujemy się, że to niby my ją odrzuciliśmy... Na czym opiera Pan nadzieję, że porozumiecie się z miastem? No bo została nadzieja, racjonalnych przesłanek nie ma. - Kibice Wisły w dobę kupili akcje za 4 mln zł, my natomiast na bieżąco płacimy rachunki, a też wyraźnie spłacamy długi. Patrząc na to, liczymy że ktoś w mieście zmieni zdanie. Bank PKO BP dla swoich własnych szacunków przyjął, że Wiśle kibicuje między 150 a 300 tys. ludzi, więc pewnie interesuje się nią jakieś pół miliona. Musi Pan przyznać, że jest to siła społeczna, która obliguje do tego, by racjonalne pomysły zweryfikować. To nie jest wojna, gdzie jest zwycięzca i przegrany. Póki wojna trwa, obie strony są przegrane. A wygrają, jak dojdzie do kompromisu. W tym właśnie upatruję szansy. A co, jeśli miasto postawi na swoim? - Będzie nam bardzo trudno. To wszystko da się przedstawić na tzw. drzewie decyzyjnym. Jeśli nie porozumiemy się z miastem, zwiększy się zmienna prawdopodobieństwa upadku klubu. O ile procent? - Trudno to oszacować, ale jeśli miasto zabierze nam teraz dwa miliony złotych, a do tego pogorszy się - z naszej perspektywy - system rozliczania za wynajem stadionu, to prawdopodobieństwo upadku Wisły wzrośnie znacząco. Rozważaliście wyprowadzkę z Reymonta? - To jest nasz dom i nie rozważaliśmy takiej sytuacji, ale boimy się, że zostaniemy do tego zmuszeni. Boimy się, że zostaniemy wyrzuceni, choć trzeba pamiętać, że stadion stoi na terenach, które kiedyś Wisła przekazała miastu, tylko że szkoda, iż wówczas nikt nie zabezpieczył się przed wyrzuceniem. Z prezydentem Jackiem Majchrowskim spotkał się Jakub Błaszczykowski. Udało mu się coś załatwić? - Według mojej wiedzy było to spotkanie kurtuazyjne, które zostało nagłośnione przez urzędników. Nie było nawet zalążków ustaleń. W niedzielę derby Krakowa. Na ten mecz wszystkie bilety rozeszły się w rekordowym tempie. - Na naszych kibiców można liczyć i to nie tylko podczas derbów, ale też od początku sezonu. Na płaszczyźnie komercyjnej mamy też inne sukcesy, bo np. sprzedaliśmy wszystkie loże. Mamy nowych partnerów biznesowych, z "top" małopolskiego biznesu, który urósł od podstaw i robi miliardy złotych obrotu. Rozmawiamy też z kilkoma nowymi partnerami, więc na tej płaszczyźnie wieje optymizmem, tylko musimy jeszcze bardzo mocno pracować nad odbudowaniem właściwego wizerunku. Przeszliśmy z kampanii reanimacyjnej na kampanię pracy u podstaw, budowania klubu w oparciu o pięć filarów: transfery, bilety, biznes, reklama i sponsorzy oraz relacje z miastem i innymi wierzycielami Kibice czekają aż w końcu jakaś wielka firma zdecyduje się promować poprzez inwestycje w Wisłę. - Mamy wspaniałe oglądalności na żywo, ale też w telewizji, więc to kwestia czasu i odbudowy wizerunku, żeby znalazła się taka firma. Drobnymi kroczkami wchodzą już do nas ludzie, których na to stać. Mają możliwość, by stać się dużym sponsorem, tylko muszą być do tego w 100% przekonani. Współpracujemy z kilkoma firmami, które robią powyżej miliarda złotych obrotu. To są przedsiębiorstwa, z którymi można rozmawiać o tym, by jeden czy dwa promile swoich obrotów zainwestowali w marketing na Wiśle. W jaki sposób? - Mamy miejsce z tyłu na koszulce, z tyłu na spodenkach... Inne duże kluby mają po trzech sponsorów na strojach. Oczywiście, że jeszcze powinna być otwarta kwestia nazwy areny. Powinno być tak, że jeśli przyprowadzimy sponsora, który by chciał stadion nazwać swoją marką, to miasto powinno się natychmiast zgodzić w zamian za to, że my mamy obiekt n za darmo. Dziennikarz Szymon Jadczak napisał, że poprzedni zarząd mógł wyprowadzić z klubu nawet 10 mln zł. Ogromna kwota. - W Wiśle musimy zmierzyć się z wieloma problemami, które nawarstwiły się tutaj przez lata. I staramy się to robić najlepiej jak potrafimy. Mamy nadzieję, że dzięki temu klub w końcu wyjdzie na prostą. Rozmawiał Piotr Jawor