Nowy dyrektor Wisły Kraków formalnie rozpoczął pracę w krakowskim klubie 1 lipca, ale już wcześniej przygotowywał i konsultował pewne projekty. Jak podkreślił, środowisko ludzi związanych z "Białą Gwiazdą" od dawna nie było mu obce. - Ruszyliśmy do działania - zadeklarował. Dziennikarze pytali nowego dyrektora o jego wizję i cele. - Gdzie chcemy być za dwa, trzy lata? W ostatnich latach klub był na dużym zakręcie. Szereg problemów spowodował to, że teraz musi się odbudowywać. Ale nadal jest to jeden z największych klubów w Polsce. W tej sytuacji odpowiem: na podium - zadeklarował nowy dyrektor sportowy Wisły. Rozstanie z Arsenalem nie było łatwe Nim podjął pracę w Wiśle, Pasieczny musiał rozstać się z Arsenalem Londyn, gdzie pracował przez siedem lat jako skaut. - Było to dla mnie trudne, nawet trochę się wzruszyłem. Zżyłem się z tymi ludźmi. Tam, w Anglii, każdy każdego z dużym szacunkiem traktuje, chce pomóc w każdym aspekcie. Nigdy bym nic złego o nikim tam nie powiedział. Dojrzałem jednak do odejścia i byłem na to przygotowany, choć mocno to przeżyłem - wyznał. W ciągu tego okresu, gdy pracował w Arsenalu, dostawał też sygnały z innych klubów. - Na początku miałem propozycje z zagranicy, a zero z Polski, w ostatnich dwóch latach trochę się pojawiło również zapytań z kraju - wspomina. Zapytaliśmy Pasiecznego, jakie wnioski wyciągnął ze współpracy z innymi polskimi klubami, której podejmował się w przeszłości. Chodzi o Legię Warszawa i Cracovię. Czy teraz chciałby uniknąć jakiegoś błędu, który w przeszłości popełnił, lub popełniono w stosunku do niego? - Mój błąd tak naprawdę był jeden. Mam wrażenie, że w klubie w tej roli najważniejsze jest, by mieć jakąś siłę przekonywania, realną decyzyjność w relacjach z właścicielami. Zawsze to podkreślałem. Tutaj, w Wiśle, wszyscy to rozumieliśmy. Jasne, nie mogę tu ostatecznie zatwierdzać pewnych rzeczy, bo od tego jest zarząd. Natomiast moje pomysły i rekomendacje będą wdrażane, takie mam zapewnienie. Bez tego rola dyrektora sportowego nie ma sensu. Raz byłem w takiej roli i nie miało to sensu - wyznał. Czy pomysł zatrudnienia trenera Adriana Guli w Wiśle Kraków też był z nim wcześniej konsultowany? - Przyjmijmy, że jestem tu od 1 lipca - uśmiechnął się Pasieczny. - Trenera Gulę jednak wcześniej na swojej drodze poznałem. Wiedziałem, że preferuje fajną dla oka piłkę. Pion sportowy nie potrzebuje transferów Do głównych obowiązków Pasiecznego należeć będzie koordynowanie i organizacja pionu sportowego Białej Gwiazdy. Zapytaliśmy jednak, co w tym pionie Wisły - który nie jest zbyt rozbudowany - wymaga najpilniejszego rozwinięcia? - Nasz pion sportowy nie jest jakiś potężny w skali światowej. Ale nie jest też mały. Myśląc o pionie sportowym, każdy w 90 procentach myśli tu o pionie skautingowym, rekrutacji zawodników. Nie powiedziałbym, że mamy tu ludzi za mało, ale próbujemy zorganizować pracę w bardziej efektywny sposób - podkreślił. - Liczbowo nie czuję, żeby nas było za mało. Może po prostu sobie inaczej podzielimy zadania, pewne rzeczy przyspieszymy. Zastrzegł, że nie będzie wtrącał się w kwestie skautingu Akademii Wisły. - Skauting Akademii działa sprawnie, nie planuję w niego ingerować. Oni się na tym znają, fajnie to funkcjonuje. Natomiast co do pionu skautingu w pierwszej drużynie - mam wrażenie, że ludzi mamy wystarczająco dużo. Zapytaliśmy Pasiecznego, czy on i działacze są przygotowani na to, że Adrian Gula jest typem trenera, który naprawdę potrzebuje czasu, by zaimplementować swoją filozofię. Na początku wyniki wcale nie muszą być oszałamiające. - Klub znał jego styl. Jego wizja piłki wymaga nauczenia się pewnych rzeczy. Nie zawsze w pełni działa to od pierwszego dnia. Ten proces nauki może trochę trwać i nikogo w klubie to w żaden sposób nie martwi i nie przeraża - twierdzi Pasieczny. - Choć wiadomo, że każdy chce od razu wygrywać. Liczymy się jednak z tym, że dopiero w piątej czy nawet dziesiątej kolejce możemy zacząć wchodzić na ten poziom, o którym myślimy. Pilnie potrzebny lewy obrońca Choć Pasieczny nie lubi być identyfikowany jako "pan od transferów", to właśnie te ostatnie najbardziej go teraz zajmują, na starcie okienka transferowego. W kwestii wzmocnień Wisły, jedna potrzeba jest zdiagnozowana jako pilna. - Chcemy ściągnąć lewego obrońcę. To nie jest tajemnica. Maciej Sadlok jest bowiem teraz rozpatrywany pod kątem środka obrony. Będzie też jeszcze transfer ofensywny - zaznaczył Pasieczny. - Natomiast jeśli chodzi o inne pozycje, to będziemy reagować na bieżąco, w zależności od tego, czy coś się wydarzy czy nie. Jak tłumaczy, wiele będzie zależało od tego, którego zawodnika na jakiej pozycji w ofensywie będzie ostatecznie widział Gula. Są bowiem tacy, którzy nadają się do gry na kilku pozycjach. - W ofensywie mamy kilku zawodników, których można pozycjami przesuwać. Dwa, trzy sparingi mogą nam dać odpowiedź na pytanie, gdzie w tej układance jest luka - wskazuje. I wtedy stanie się jasne, czy Wisła sięgnie po ofensywnego pomocnika, kreatora gry, czy też np. jeszcze jednego napastnika. Pasieczny stwierdził też, że Wisła na ten moment nie potrzebuje wzmocnień na prawej stronie obrony. - Wystarczą nam ci zawodnicy, których mamy na tę pozycję - ocenił. Przypomnijmy, że może tam grać Dawid Szot, Konrad Gruszkowski, ewentualnie Serafin Szota czy Krystian Wachowiak. - Generalnie cieszy mnie, że jest w klubie cała rzesza młodych, wartościowych zawodników. Dyrektor Wisły nie ukrywał też, że z niektórymi wzmocnieniami może trzeba będzie poczekać. - Na tym etapie okienka transferowego oczekiwania niektórych piłkarzy lekko przewyższają akceptowalny dla nas stosunek ceny do jakości. Z biegiem czasu te oczekiwania idą nieco w dół - tłumaczy. - Choć wiadomo, że najlepiej byłoby gdyby trener miał tych piłkarzy przed pierwszym meczem. Czy trener Adrian Gula miał pewne własne życzenia transferowe? - Wszyscy trenerzy wolą współpracować z piłkarzami, których dobrze znają. Dla trenera jest ważne nie tylko to, co dany gracz robi na boisku, ale też jaki jest w szatni. Z każdym szkoleniowcem jest tak, że ma pewne swoje pomysły. Nie jest to nic złego. Wiadomo, że trener rzuca pewne idee, które sobie "mielimy", sprawdzamy, czy są realne. Określamy wspólnie z trenerem, czego szukamy - tłumaczył Pasieczny. Ambicje Fatosa Beciraja i sytuacja Chuki Zapytaliśmy dyrektora Pasiecznego o sytuację Fatosa Beciraja oraz Chuki. To dwaj piłkarze Wisły, którzy rozczarowywali w poprzednim sezonie, a zarabiają niemało. - Co do Fatosa Beciraja, to szukamy jakichś rozwiązań. On chce grać w piłkę, jest ambitnym chłopakiem. A u nas raczej będzie bez szans na grę. Kadra Czarnogóry jest dla niego ważna, więc on liczy na dużą liczbę minut na boisku w klubie. Jeśli uda nam się jakieś porozumienie osiągnąć, znajdziemy rozwiązanie satysfakcjonujące dla obu stron - podkreślił Pasieczny. Sytuacja Chuki jest nieco inna: - Ma roczną umowę. Przed przyjściem trenera Guli myślałem sobie, że on akurat u trenera powinien się sprawdzić. Ma umiejętności techniczne do gry kombinacyjnej. Jest to teraz do oceny trenera, który sobie spokojnie poznaje piłkarzy - wskazuje Pasieczny. Natomiast Chuka "nagrabił sobie" w klubie faktem, że spóźnił się na początek przygotowań. - Będziemy jeszcze rozmawiali o tym jego przyjeździe. Będziemy się zastanawiali, co dalej - zastrzegł Pasieczny. W domyśle - zawodnika może czekać kara. Transfery z Anglii? Spokojnie Dziennikarze pytali też Pasiecznego, czy nie dałoby się z Arsenalu, czy innych angielskich klubów pozyskać do Wisły młodych, utalentowanych zawodników. - Pewnie dałoby się z Anglii jakichś chłopaków wyciągnąć - stwierdził, choć zaznaczył, że nie te pierwszoplanowe talenty. - Jeżeli byłaby sytuacja, że komuś kończyłaby się umowa, to można rozmawiać. Natomiast co do zasady np. roczne ogrywanie chłopaka na wypożyczeniu w Polsce - który nigdy nie będzie topowym chłopakiem z ich Akademii, bo tacy ogrywają się gdzieś indziej - niekoniecznie ma sens. Pasieczny jako skaut wnikliwie obserwował rynek czeski i słowacki. Dlatego nie ukrywa, że postawa Czechów na Euro 2020 go nie zaskoczyła. - Czechami niekoniecznie jestem zaskoczony, bo to po prostu dobra drużyna, dobrze zorganizowana. Uważałem już wcześniej, że solidnością mogą coś osiągnąć. Natomiast czy spodziewałem się, że Słowacy z naszą kadrą wygrają? Szczerze mówiąc nie. To jest tak, że ten mecz był trochę pechowy, nie był dobry w naszym wykonaniu, ale niekoniecznie do przegrania - uważa.