Te słowa rzucają inne światło na obraz pierwszych pięciu miesięcy pracy przy Reymonta cenionego w wielkich korporacjach biznesmena - Roberta Gaszyńskiego. Gdy Gaszyński zaczął prowadzić Wisłę przedstawił swoje plany - znalezienie sponsora koszulkowego do czerwca, poprawę sprzedaży biletów, by średnia frekwencja wyniosła 15 tys. ludzi i uatrakcyjnienie opraw meczowych z cateringiem, które miały przyciągać kibiców na stadion wcześniej niż na kwadrans przed meczem i utrzymać ich na nim znacznie dłużej niż do ostatniego gwizdka (chodziło m.in. o rozregulowanie tłoku w przejściach, na kołowrotkach). To wszystko nadal pozostaje w sferze obietnicy - sponsor ma być znaleziony, ale do końca roku, internetowa sprzedaż biletów kuleje, stadion razi pustkami, frekwencja zbliża się do tej sprzed bojkotu. Nie ma "sianka", nie ma granka Szerzej nieznanym faktem jest jednak ten, iż - w ramach nowego otwarcia - właściciel obiecał nowemu zarządowi zlikwidowanie zatorów płatniczych w stosunku do pierwszego zespołu. - Pensje będą wypłacane na bieżąco - takie słowa z ust prezesa Gaszyńskiego zawodnicy usłyszeli w szatni, w Myślenicach, podczas pierwszego spotkania z nowym sternikiem. Brak zapowiadanego przelewu od właściciela spowodował, że obietnica nie została zrealizowana, na czym ucierpiała wiarygodność prezesa. To wielce wiarygodna wersja. Znamienne były słowa Gaszyńskiego, wypowiedziane podczas ostatniego spotkania z mediami: - Pragnę przypomnieć Państwu, że świat nie zaczął się 1 stycznia 2015 roku. Obecny wiceprezes PZPN-u Marek Koźmiński, w czasach gdy był menedżerem i właścicielem Górnika Zabrze, podkreślał: - Za pracę w Wiśle krytykuje się wszystkich: piłkarzy, trenerów, prezesów, Zdziska Kapkę, a adresat wszystkich pretensji jest tylko jeden: Bogusław Cupiał. To on wszystko układa i za wszystko odpowiada. Trudno nie odmówić mu racji. Problem w tym, że właściciel, który przez długie lata był najmocniejszą stroną "Białej Gwiazdy", i dla którego nie było takiej dziury finansowej, której nie dałoby się załatać, przez ostatnie lata nie jest w stanie finansować klubu. - Na razie jesteśmy na zakręcie, ale w dwa lata, metodą małych kroków, mamy zbudować zespół, który regularnie będzie grał w europejskich pucharach. Co pół roku drużyna będzie stopniowo wzmacniana, cegiełki będą wymieniane na mocniejsze - oświadczył dwa lata temu trener Franciszek Smuda, który zaczynał swoją trzecią misję przy Reymonta. Tych słów nie wyssał sobie z palca, tylko taką drogę rozwoju klubu miał zadeklarowaną przez prezesa Bogusława Cupiała. W swej pierwszej rundzie jesiennej, zapytany o brak fizjologa w sztabie, Smuda odpowiedział: - Te pół roku musimy wytrzymać, zaciskając pasa, a później znajdą się pieniądze na fizjologa. Nie znalazły się. Co z tych zapewnień zostało? Po słabym starcie w rundzie wiosennej 2015 roku (jeden punkt w czterech meczach) Franz stracił posadę. Smudy w Wiśle nie ma od marca, a ostatnio kibice, zarząd, trenerzy i sam właściciel mogli tylko bezsilnie patrzyć, jak doszło do częściowej rozsypki zespołu, a za taki należy uznać odejście najlepszego piłkarza Semira Stilicia i innych pomocników: Łukasza Garguły, Dariusza Dudki oraz Ostoi Stjepanovicia. Z klubem pożegna się też większość młodych piłkarzy, którzy grali w rezerwach. Przyszedł na razie tylko Tomasz Cywka. Te szalone, trwające już od ponad czterech lat, oszczędności donikąd nie prowadzą. Robert Gaszyński dokładnie wiedział, w jakich tarapatach jest klub, gdy go przejmował. Można mu zarzucić, że przecenił wartość marki klubu. Wydawała mu się być na tyle wysoką, że znalezienie sponsora w pół roku miało się udać. Dzisiaj prezes mówi bezradnie: - Nie prowadzimy żadnych zaawansowanych negocjacji w sprawie sponsora koszulkowego. Nowy sezon rozpoczniemy z Tele-Foniką. Nie ma sponsora, nie ma mocnego zespołu, a więc też realnych przesłanek na poprawę sprzedaży biletów. Czy jest zatem jakieś światło w tunelu, które by nie oznaczało pędzącego pociągu? Zapalić je może tylko jedna osoba - Bogusław Cupiał. Dzisiaj, po kolejnym nieudanym sezonie, po wpakowaniu w piłkarski interes ponad 100 mln zł, ciężko mu będzie się na to zdobyć. Równie ciężko, jak drużynie wywalczyć miejsce w grupie mistrzowskiej. Droga Widzewa nie wchodzi w drogę Zadłużenie wewnętrzne Wisły na 90 mln zł wobec spółki-matki - Tele-Foniki powoduje, że prezes Cupiał nie może postąpić tak jak właściciel Widzewa - Sylwester Cacek, który w marcu zadeklarował sprzedaż stu procent udziałów w najpopularniejszym polskim klubie za jedyne 85 zł, o ile nowy nabywca przedstawi wiarygodne źródła dalszego finansowania klubu. Na taki ruch Tele-Fonice nie pozwoliłby bank, w którym sama jest zadłużona. Ostatnia realna szansa na zmianę właściciela Wisły na wiarygodnego, a nie hochsztaplera, jakich nie brakuje na rynku, przeminęła w 2008 r. Wówczas "Białą Gwiazdę" chciał przejąć francuski biznesmen o polskich korzeniach Waldemar Kita, ale Cupiał się nawet z nim nie spotkał, tylko wysłał prawników. Kita był gotowy wyłożyć za klub 20 mln dolarów i kolejne 80 mln wpompować w zbudowanie zespołu. Nie powiodły mu się negocjacje w Polsce, to przejął FC Nantes. A Wisła, pod skrzydłami Cupiała, przestała się rozwijać i ostatnie cztery lata to największy kryzys, jaki klub przechodził kiedykolwiek. Doszło do tego, że nie ma już nawet kogo sprzedać, by za uzyskane z transferu środki przetrwać kolejną rundę. Jaka korzyść z grupy mistrzowskiej? Jeden z menedżerów trafnie ostatnio zauważył: - Jaki zysk osiągnęła Wisła z grupy mistrzowskiej? Żadnego! Nie dość, że zajęła słabiutkie szóste miejsce, to jeszcze - wzorem np. Pogoni - nie sprawdziła jak by sobie w Ekstraklasie poradziła jej zdolna młodzież. W ten sposób ograniczyła sobie najtańsze i najwierniejsze zaplecze do minimum. Dzisiaj szóste miejsce - w wykonaniu piłkarzy Kazimierza Moskala wszyscy zgodnie uznają za porażkę. Oby się nie okazało, że za rok taka pozycja będzie obiektem marzeń. - Nie możemy sobie pozwolić na słaby start w nowy sezon. Przykład Korony pokazał, czym to się może skończyć - mówił Interii Kazimierz Moskal. Autor: Michał Białoński