By mieć szansę nawiązać rywalizację z rozpędzającą się po wygranej nad Lechem Legią, "Biała Gwiazda" musiałaby wystawić bitną, gotową do agresywnej walki "jedenastkę". Problem w tym, że wczoraj zawodnicy Stolarczyka bardziej byli w nastroju do obchodzenia dnia Wszystkich Świętych, Zaduszek, a nie do boiskowej bitwy. Sytuacji nie poprawiają wygórowane oczekiwania kibiców. Większość spośród nich bierze udział w akcji ratunkowej. Wstąpili do Socios, opodatkowali się dziesięciną dla ukochanej Wisełki, bądź po prostu kupują bilety i karnety. Również dzięki nim piłkarze otrzymują regularnie pensje, co było marzeniem ściętej głowy w epoce prezes Marzeny S.-C., czy w ostatnim roku rządów Bogusława Cupiała, który na odchodnym uregulował wszelkie zaległości. Piłkarze nie otrzymali wynagrodzeń nawet po osiem miesięcy i w końcu wpadali marazm, tkwiąc w którym potrafili przegrać siedem razy z rzędu za Franza Smudy czy Dariusza Wdowczyka. Na ogół działo się to również jesienią. "Skoro teraz im płacą, to nie mają prawa przegrywać seriami. Dość plątania się w środku tabeli, pora na puchary" - obowiązuje taki tok rozumowania. Problem w tym, że w sporcie tak to nie działa. Wisła wpadła w korkociąg miesiąc temu, po przegranej batalii o Puchar Polski z Błękitnymi Stargard, a zwłaszcza po derbach z Cracovią. Na dodatek po spotkaniu w Stargardzie doszło do niesnasek na linii kibice - piłkarze. Co gorsza, na cenzurowanym znalazł się Rafał Boguski, który pełni rolę kapitana, pod nieobecność Jakuba Błaszczykowskiego, i który jest najlepiej biegającym i walczącym zawodnikiem w talii Stolarczyka. Sytuacja była do tego stopnia istotna, że trener nie zdecydował się wystawić "Bogusia" w derbach. Rafał zagrał w Poznaniu i przeciw Piastowi. Trybuny krzyczały do niego "Szanuj kibica". Komu jak komu, ale akurat Rafałowi braku szacunku do kogokolwiek nie da się zarzucić. To dobry piłkarz i wrażliwy, oczytany człowiek. Po meczu w Stargardzie był zły jak każdy, podziękował kibicom oklaskami, ale nie był na siłach wysłuchiwać połajanek na zespół. Odwrócił się i poszedł do szatni. Wielkie przestępstwo. Stare porzekadło głosi, że jeżeli głowa nie funkcjonuje należycie, to sypie się wszystko: nogi nie nadążają za rywalem, są o ułamek sekundy spóźnione. Rozbierając na czynniki pierwsze: stoperzy nie nadążają za nikim, kryją na radar, przegrywają pojedynki powietrzne. Lukas Klemenz w roli defensywnego pomocnika nie jest nawet cieniem Vullneta Bashy, którego zastępował, był niemiłosiernie ogrywany. Nawet Maciej Sadlok, który w defensywnej tragedii prezentuje się solidnie, nie nadążył za Pawłem Wszołkiem, który podwyższył na 6-0. Obraz nędzy i rozpaczy. Gdyby w tym momencie oceniać wszystkie letnie transfery, każdy, być może za wyjątkiem Michała Maka, można by określić śmiało niewypałem. Tyle że Wisła jest w tak głębokim dołku mentalnym, że wrzucony do jej składu Leo Messi również wyglądałby blado. Dlatego trudno oczekiwać, że Chuca, czy Jean Carlos zaradzą na te problemy. Zaradzić może tylko cała szatnia i cały sztab trenerski. Nie tylko zresztą oni - cała wiślacka rodzina musi się na nowo zjednoczyć. Akcja ratunkowa klubu trwa, a chociażby w mieście nie brakuje takich, którzy trzymają kciuki za to, aby się nie udała. 0-7 Wisły na stadionie Legii jest hańbiące i boli wszystkich kibiców. Nawet w ustawionym meczu z 1993 r. krakowianie przegrali tylko 0-6. Wnioski po tym meczu muszą być wyciągnięte, byle nie pomylić tego z szukaniem kozłów ofiarnych. "Biała Gwiazda" jest w głębokim kryzysie mentalnym. Podobnie jak rok temu Pogoń i Cracovia, które zamykały tabelę. Właściciele tamtych klubów zdecydowali się chronić pozycje trenerów. Dziś Kosta Runjaić i Michał Probierz są w walce o mistrzostwo Polski. Trenerów zmienili w Koronie i Arce, a w ŁKS-ie utrzymali na stanowisku Kazimierza Moskala, choć to jego podopieczni dzierżyli czerwoną latarnię. Efekt? Kielczanie i piłkarze Arki zamykają tabelę, a ŁKS opuścił strefę spadkową.