Z okazji mikołaja chciałbym wam przekazać prezent z pakietem dobrych wiadomości o żywym pomniku polskiego futbolu, jakim jest Wisła, ale nie ma do tego podstaw. Wisła tonie. W długach i bezradności jej sterników. Na ich usprawiedliwienie warto zaznaczyć, że z pewnością przejęcie klubu z 12 milionami długów po starym właścicielu i z beznadziejną umową na korzystanie stadionu za cztery miliony zł rocznie nie było łatwe. Z drugiej strony, nikt chyba nie brał pod uwagę tak czarnego scenariusza, że po ponad dwóch latach, mimo wyprzedaży klejnotów rodowych, wierzytelności urosną dwukrotnie, a z wypłacaniem pensji piłkarzom klub utknie w połowie czerwca. Bogusław Cupiał nie zostawił klubu w beznadziejnej pozycji. W szatni pozostali wartościowi piłkarze. Richard Guzmics w styczniu 2017 r. został sprzedany do YB Funde za milion euro, a Peter Brlek, w sierpniu tego samego roku - do Genoa FC - za 2,25 mln euro. W spadku po Cupiale został też jedyny reprezentant Polski - Krzysztof Mączyński, sprzedany przez zarząd Sarapaty do Legii, za 400 tys. euro. Zatem z tej trójki piłkarzy, odziedziczonych po Cupiale, klub zyskał prawie cztery miliony euro - dokładnie 3,65 mln euro. Licząc średnio po 4,30 zł, bo taki był przeciętny kurs eurowaluty w tamtym czasie, daje nam to kwotę 15,7 mln zł. Znacznie wyższą od tej, na jaką zadłużył Wisłę jej poprzedni właściciel. Z jakiego więc powodu, po dwóch latach i trzech miesiącach rządów Sarapaty, Wisła jest w agonii, nie płaci piłkarzom i pracownikom, a jej wierzytelności szacuje się na 24-25 mln, a niektórzy nawet twierdzą, że ponad 30 mln złotych? Najwyższa pora, aby całe środowisko wiślackie powiedziało Sarapacie i jej zarządowi "sprawdzam". Dochodzi bowiem do tak dziwnych sytuacji, że kibice (nie mylić z chuliganami żerującymi na Wiśle) prowadzą składki, by "Białą Gwiazdę" stać było na wynajęcie stadionu, czy płacenie piłkarzom za pracę, a zarząd w tym czasie dopuszcza się niegospodarności. Historię podwyżki dla zarządu już znacie. Niby nic wielkiego, zarząd dużej spółki podnosi sobie pensje o kilka tys. zł. Problem w tym, że taka podwyżka powinna być formą nagrody za dobre prowadzenie interesu. Czy ten w Wiśle jest dobrze prowadzony przez minione 27 miesięcy? Obserwując działania prezes Sarapaty i jej współpracowników, ciśnie się na usta sarkastyczne sformułowanie: "Kto bogatemu zabroni?". Tak kształtowała się liczebność kadry piłkarzy u progu poszczególnych sezonów: - 29 piłkarzy na starcie 2016/2017 - 37 piłkarzy na starcie 2017/2018 - 30 piłkarzy na starcie 2018/2019 Wynika z tego jasno, że w końcówce ery Cupiała, gdy klub miał mocne zaplecze finansowe pod postacią Tele-Foniki, kadra była szczuplejsza. Gdy zarząd prezes Sarapaty oddał stery Manuelowi Junco i Kiko Ramirezowi, szatnia rozrosła się do 37 ludzi. Oczywiście, większość nowych piłkarzy przychodziła na znacznie niższe kontrakty od tych, jakie obowiązywały przy Reymonta wcześniej, ale ... ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. Dodatkowo sporo musiały pochłonąć prowizje menedżerskie i zwyczajowe apanaże dla nowych piłkarzy za podpis kontraktu. Wielu znawców wiślackiej problematyki twierdzi, że prowizje mogą stać się przekleństwem klubu. Krążą pogłoski o tym, że milionowe prowizje za pomocnictwo przy transferze Brleka i kilku Hiszpanów trafiały na konto jednoosobowej firmy. Zupełnie przypadkowo należącej do żony jednego z kibiców, z grupy "trzymającej władzę" na sektorze C. Rzecz jasna, firma ta nie miała nic wspólnego z działalnością sportową, menedżerską. Podobno o procederze nie wiedział nawet "Misiek" - nieformalny przywódca bojówki Wisła Sharks. Niezależnie od tego, czy te doniesienia są prawdziwe, przesadzone bądź całkiem zmyślone, powstają z prostej przyczyny: braku transparentności finansów klubu. Gdyby prezes Sarapata publicznie wyjaśniła kibicom, zwłaszcza tym, którzy nie szczędzą grosza w akcjach crowdfoundingowych, by ratować "Białą Gwiazdę", z jakiego powodu tak bardzo urósł dług, skąd biorę się takie zatory w regulowaniu rachunków, nie byłoby pola do propagowania takich newsów. Zamiast polityki informacyjnej, opartej na prawdzie i otwartej przyłbicy, obserwowaliśmy wystąpienia na konferencjach z wiaderkiem różowej farby, kolorującej brutalną rzeczywistość, przykrywającej fakty. Ostatnio aktywność medialna pani prezes jest poważnie ograniczona. Bankructwo to dziś nie straszak, tylko realne zagrożenie Wisły. Trzeciego klubu w Polsce pod względem mistrzowskich tytułów, drugiego pod względem liczby sezonów rozegranych w Ekstraklasie. "Białą Gwiazdę" może uratować cud, czytaj zmiana właściciela. Obecny dotarł już dawno do ściany. Katastrofa finansowa, utrata licencji mogą wyrzucić Wisłę do piłki amatorskiej. W czwartej lidze nikt nie będzie pamiętał o zaległych pensjach piłkarzy, trenerów, pracowników klubu. Dlatego w najgorszej sytuacji jest drużyna. Formalnie to teraz ona jest największym sponsorem klubu, ale też ... państwa. Piłkarze Macieja Stolarczyka są w pułapce przepisów. Są zatrudnieni jako firmy i jeśli chcą, aby Wisła wypłaciła im należność za każdy miesiąc, muszą wystawić fakturę. Powiedzmy, na kwotę 30 tys. zł. Urząd Skarbowy nie pyta, czy płatność za fakturę została zrealizowana - do 20 każdego miesiąca oczekuje zapłaty 19 procent tytułem podatku dochodowego. Do tego ani dnia zwłoki nie dopuści ZUS w uiszczeniu należnej mu kwoty 1,2 tys. zł. Zatem wiślak zarabiający 30 tys. zł miesięcznie musi odprowadzić państwu co najmniej 6.9 tys. zł podatku dochodowego i ZUS-u, a jeśli nie wykaże wystarczająco dużych kosztów, musi jeszcze odprowadzić VAT. Prawo podatkowe w Anglii przewiduje płacenie podatków od pierwszego zarobionego funta, nie zaś od przychodu. W wypadku piłkarza Wisły perspektywy przychodu. Nie do końca pewnej. Jeśli ziści się czarny scenariusz, żaden zawodnik "Białej Gwiazdy" nie odzyska należnych mu pieniędzy. Na wypadek ogłoszenia upadłości spółki, syndyk masy upadłościowej zlicytuje majątek firmy. Ten jest jednak niewielki, sprowadza się do kart zawodniczych piłkarzy takich jak: Maciej Sadlok (warty 700 tys. euro, kontrakt obowiązuje do czerwca 2021 r.), Zoran Arsenić (wartość 500 tys. euro, kontrakt do czerwca 2022 r.), Vulnet Basha (wart 400 tys. euro, kontrakt do czerwca 2021 r.), Kamil Wojtkowski (wart 350 tys. euro, kontrakt do czerwca 2020 r.), Mateusz Lis (wart 125 tys. euro, kontrakt do czerwca 2021 r.). Karty pozostałych zawodników mają wartość symboliczną, gdyż wygasają po sezonie. A teraz najbardziej istotne: podane w nawiasach wartości (za Transfermarkt) obowiązują piłkarzy, wobec których klub nie ma większych niż dwumiesięczne zaległości. Sęk w tym, że w wypadku Wisły drużyna jako całość z wypłatami ugrzęzła w połowie czerwca 2018 r. Ostatnio symboliczne przelewy dostało czterech piłkarzy, gdyż co najmniej dwóch spośród nich złożyło pisemne ponaglenia do zapłaty. Jeśli to nie poskutkuje, to kolejnym krokiem może być skierowanie wniosku do PZPN-u o rozwiązanie kontraktu z winy pracodawcy. Wobec piętrzących się zaległości taką procedurę ma prawo uruchomić każdy piłkarz Wisły i w ciągu dwóch-trzech tygodni uwolnić się spod kontraktu. A wówczas nie będzie nawet mowy o ratunkowej wyprzedaży piłkarzy. Pewne jest jedno - w szatni mało kto już wierzy prezes Sarapacie, po tym, jak nie zrealizowała kolejnej obietnicy uregulowania części zaległych wypłat do końca października. Klub balansuje na linie. Albo dotrze do drugiego brzegu (czytaj: zmiany właściciela), albo spadnie w przepaść. Głośno jest o negocjacjach z krakowskim właścicielem aptek i deweloperem. Problem w tym, że żaden z nich nie przyznał się publicznie do woli przejęcia Wisły. Bez względu na to, czy stać ich na tak drogą, zadłużoną na 25 mln zł zabawkę. - Rozmawiamy równolegle na kilku płaszczyznach, bardzo intensywnie, codziennie. Może być tak, że sytuacja zmieni się, można powiedzieć z dnia na dzień - prezes Sarapata we wtorkowej wypowiedzi dla TVP Kraków była enigmatyczna. Czy Marzena Sarapata przed świętami wyjmie asa z rękawa? Na razie wyciągnęła, ale rękę do miasta. Z ofertą finansowego wsparcia, w zamian za promocję Krakowa. Dwóm spółkom miejskim Zarządowi Dróg Miasta Krakowa i Zarządowi Infrastruktury Sportowej, za korzystanie ze stadionu, klub zalega 5,5 mln zł. To słaba pozycja na początku negocjowania umowy sponsorskiej.Michał Białoński