Maciej Słomiński, Interia: Na pomeczowej konferencji prasowej, emanował od ciebie niebiański spokój. A przecież godzinę wcześniej zostałeś zaatakowany przez kibica Arki. Michał Buchalik, bramkarz Wisły Kraków: - Pierwszy raz coś takiego mnie spotkało. Po meczu nie dochodziło do mnie, co tak naprawdę zaszło. Na gorąco nie chciałem tego roztrząsać i dalej nie chcę. Gdyńska policja w oficjalnym komunikacie podała, że delikwent miał trzy promile alkoholu w wydychanym powietrzu (Czytaj więcej!). - Nie chcę tego szerzej komentować. Czułeś się zagrożony? - Bramkarz jest uczony reagować instynktownie na określone sytuacje, a takiej nie da się przewidzieć i wytrenować. Byłem trochę w szoku i nie wiedziałem jak się zachować, ale jak wspomniałem wcześniej - nie chcę do tego wracać. Drużyna Wisły musiała być zawiedziona bezbramkowym remisem, gdyż mieliście inicjatywę i więcej sytuacji od Arki. - Prowadziliśmy grę, byliśmy lepsi, ale wiadomo, jaka jest piłka. Gdyby w doliczonym czasie gry Michałowi Nalepie wyszedł strzał życia z rzutu wolnego, wyjechalibyśmy z niczym. Arka nas w tabeli nie doszła, Korona przegrała, jesteśmy źli po tym meczu, ale szanujemy ten punkt. Czy szatnia Wisły Kraków dopuszcza myśl o spadku z Ekstraklasy? - W piłce wszystko jest możliwe, ale między nami nie ma rozmów na ten temat. Z drugiej strony czuć większą presję przed meczami. Absolutnie nie planujemy bić się do ostatniej kolejki o utrzymanie, chcemy to załatwić jak najszybciej. Tak dużemu klubowi jak Wisła nie przystoi tak niska pozycja w tabeli. Jak to jest być w jednej drużynie z Jakubem Błaszczykowskim, jednym z najlepszych zawodników w historii polskiej piłki? Obserwowałem z trybun wasz mecz z Arką i mimo upływu lat, Kuba był najlepszy na boisku. - Dzielić szatnię z takim piłkarzem, to jest dla nas wszystkich duża rzecz, do zapamiętania do końca życia. Zgodzę się, że w niedzielę Kuba był najlepszy, bardzo nam pomaga i ciągnie drużynę do przodu. Superfacet na boisku i poza nim. Nie wywyższa się, jest dobrym kolegą, ale jak trzeba, potrafi w szatni krzyknąć. Gdy robi to ponad stukrotny reprezentant Polski, ma to swoją wymowę. Czy myślisz, że na niedzielną akcję i to, że kibic podbiegł właśnie do ciebie, miało wpływ, że grałeś za miedzą w Gdańsku? - Podejrzewam, że ten człowiek nie wiedział nawet jak się nazywam. Twoja żona pochodzi z kaszubskiego Chmielna, oddalonego o 40 kilometrów od areny zmagań Wisły z Arką. Grałeś też w Lechii, czy powroty do Trójmiasta mają dla ciebie jakąś szczególną wymowę? - Najważniejsza dla mnie jest Wisła. Jestem w Krakowie już sześć lat, bardzo się z klubem zżyłem, z nim się utożsamiam. Nieważne gdzie, musimy punktować w każdym meczu, zwłaszcza w sytuacji w jakiej jesteśmy. Jeśli chodzi o Trójmiasto, bliżej mi do Lechii, w której grałem dwa lata, niż do Arki. Gdy przyjeżdżamy do rodziny na Kaszuby, zdarzało nam się wybierać na mecze w Gdańsku właśnie.