- Pan to niech lepiej w ogóle nie wychodzi z domu, bo z pana podejściem to na każdym kroku czyhają niebezpieczeństwa: albo pan do dołka wpadnie, albo panu coś na głowę zleci - uśmiechał się niedawno trener Stolarczyk do jednego z dziennikarzy, który snuł czarną (a może racjonalną?) wizję wyników Wisły w najbliższych meczach. Stolarczyk podejście ma specyficzne, a wszystko dlatego, że przy Reymonta od miesięcy przechodzi przyspieszony kurs prowadzenia zespołu z uśmiechem na ustach, który nie opiera się na racjonalnym budowaniu drużyny, ale optymizmie i wierze w lepsze jutro. Kręgosłup nie wytrzymał Przez kilka miesięcy Wisła Stolarczyka osiągała wyniki ponad stan, ale gdy przyszedł kryzys w postaci pięciu porażek z rzędu, coraz głośniej słychać hasło: "zmienić trenera!". Za czasów Bogusław Cupiała byłoby ono może i słuszne, ale w obecnej sytuacji Wisły trąci absurdem. Na dobrą sprawę Stolarczyk każdą przedmeczową konferencję mógłby zaczynać od słów: "Mam nadzieję, że...", ewentualnie "Głęboko wierzę, że...". Taka jest bowiem dzisiejsza Wisła. I nie wynika to z przekonania o jakichś nadprzyrodzonych zdolnościach lub wyjątkowym szczęściu członków zarządu czy sztabu szkoleniowego, ale z braku pieniędzy. Ale po kolei. Przed sezonem w Wiśle mieli nadzieję, że trzon zespołu Stolarczyka będą stanowili doświadczeni: Marcin Wasilewski, Jakub Błaszczykowski i Paweł Brożek. Tyle że u Wasilewskiego nastąpił nagły zjazd formy, a Błaszczykowski leczy kolejne kontuzje, więc w efekcie wszyscy trzej w tym sezonie zagrali razem przez... 30 minut! Takiej sytuacji nie da się jednak wykluczyć, gdy prowadzi się zespół, którego ważni zawodnicy mają średnio ponad 36 lat! W większości drużyn trudno znaleźć jednego piłkarza urodzonego zaraz po stanie wojennym, a w Wiśle jest ich kilku. Mając takich graczy można ich oszczędzać podczas treningów, ale trzeba też głęboko wierzyć, że wyeksploatowane organizmy nie odmówią posłuszeństwa. Wzmocnienia w sferze nadziei W oknie transferowym trener Stolarczyk nie miał wyboru - pieniędzy na transfery było niewiele, więc musiał mieć nadzieję, że odrzuceni w innych klubach zawodnicy u niego akurat się sprawdzą. Stąd zatrudnienie Rafał Janickiego, na którym Lech Poznań postawił krzyżyk, a Lechia Gdańsk rozwiązała umowę; Davida Niepsuja, który w poprzedniej rundzie nie zagrał nawet minuty; Michała Maka, któremu jeszcze przed końcem sezonu w Lechii oświadczono, że może szukać nowego klubu. A w Wiśle najpierw mieli nadzieję, że do gry nie wejdzie żaden poważny przeciwnik do zatrudnienia któregokolwiek z nich (bo licytację krakowianie pewnie by przegrali), a później głęboko wierzyli, iż ci zawodnicy przy Reymonta odbudują się. Niektórym się udało, niektórym niespecjalnie. Głęboka wiara w młodzież W przypadku młodych piłkarzy największą niewiadomą jest, czy udźwigną przeskok do piłki seniorskiej, ale w Wiśle ten przeskok często jest po prostu rzucaniem na głęboką wodę. Na spokojne wprowadzanie do gry Marcina Grabowskiego nie było czasu, więc 19-letni, ponoć utalentowany, obrońca na sumieniu ma już co najmniej dwa gole. Dlatego Stolarczyk młodych zawodników szuka też wśród niechcianych piłkarzy w innych klubach i ma nadzieję, że to one się pomyliły, a nie on. Taką wiarę ma w przypadku Serafina Szoty i Damiana Pawłowskiego, z którymi przyszłości nie wiązało odpowiednio Zagłębie Lubin oraz Pogoń Szczecin i bez żalu ich się pozbyły. Nadzieja w gabinetach Nadzieją żyje jednak nie tylko Stolarczyk, ale cała Wisła. Nadzieja dotyczy negocjacji z miastem w sprawie stadionu, bo rozmowa z magistratem na argumenty niewiele wnosi, więc zarządowi Wisły pozostaje głęboka wiara, że ktoś w końcu popatrzy na klub przychylnym okiem. Nadzieja dotyczy też pozyskania sponsora czy nawet właściciela. Co prawda przy Reymonta wykonywanych jest sporo ruchów, by Wisła stała się łakomym kąskiem, ale wygląda na to, że w tej kwestii bez szczęścia też się nie obędzie. Co więc pozostaje kibicom Wisły? Nic innego, jak mieć nadzieję i głęboko wierzyć w lepsze jutro. Piotr Jawor