Potyczka z Lechem był o tyle różna w porównaniu z innym spotkaniami, że w strefie wywiadów dziennikarzy niewiele interesował sam mecz. Znacznie ważniejsze rzeczy działy się bowiem kilka godzin wcześniej, bo drużynę na spotkanie zaprosili Vanna Ly i Mats Hartling, którzy mają być nowymi właścicielami Wisły. - Pierwsze wrażenie? Przyszła grupka ludzi i powiedziała nam to, co miała do przekazania. Wysłuchaliśmy ich, ale nie było za dużo czasu, by nad tym wszystkim pomyśleć, ponieważ mieliśmy mecz. Oni też o tym wiedzieli, więc spotkanie było krótkie - mówił Lis. Dziennikarze chcieli jednak dowiedzieć się jak najwięcej szczegółów, ale bramkarz Wisły nie chciał uchylić rąbka tajemnicy.- Nie jestem uprawniony do tego, żeby przekazywać takie informacje. Osoby, które powinny to zrobić, na pewno to uczynią, ale po tym spotkaniu na pewno powiało optymizmem - mówi Lis. Dla bramkarza Wisły był to debiutancki sezon w Ekstraklasie. Popełnił kilka błędów, ale zaliczył też kilka świetnych interwencji. Podkreśla jednak, że wolałby, aby ta runda się jeszcze nie kończyła. - Od kilku spotkań czuję się bardzo dobrze. Co prawda nie wszystko szło po mojej myśli, ale nie załamywałem się, bo wiedziałem, że przyjdzie moment, w którym pokażę na co mnie stać. I przyszedł właśnie w końcówce - podkreśla.Lis żałuje jednak, że na urlop nie pojedzie po zachowaniu czystego konta. - Chciałem spokojnie wrócić do domu na święta, bez straconej bramki... Wpadł jednak taki "szczur" po ziemi, przy słupku, w boczną siatkę. Zrobiłem co mogłem. Poszedłem na maksa, ale trochę zabrakło - ocenił uderzenie, którym Pedro Tiba zapewnił zwycięstwo Lechowi. PJ