Równie ciekawe jest to, że Szwed poprosił o pomoc w kontakcie z Kwietniem Marcina Kuźbę, byłego piłkarza Wisły, a obecnie szefa skautingu. Gdy wydawało się, że nic bardziej absurdalnego niż dotychczas nie powinno się już wydarzyć, kolejne ujawniane fakty znowu zaskakują. Przypomnijmy, Hartling, który rzekomo miał przejąć Wisłę razem z niejakim Vanną Ly (obydwaj okazali się niepoważnymi i niewiarygodnymi "inwestorami", bo obiecane pieniądze nigdy do klubu nie wpłynęły), wciąż uważa, że podpisana warunkowo umowa na przejęcie klubu - obowiązuje. Wbrew temu co sądzą nowe władze Wisły. Wojciech Kwiecień to z kolei biznesmen, od lat wspierający Wisłę, który był wymieniany w gronie potencjalnych inwestorów, zanim jeszcze egzotyczny duet z Kambodży i Szwecji pojawił się w Krakowie. Teraz Hartling w specjalnym piśmie namawia Kwietnia do współpracy na dość oryginalnych zasadach. Obydwaj przejęliby po 50 procent akcji, ale polski biznesmen, właściciel sieci aptek, najpierw miałby wyłożyć (czytaj: pożyczyć) 8,6 mln złotych na krótki czas, maksymalnie czterech miesięcy. Na pilne zobowiązania. Dopiero potem Szwed by go spłacił z pieniędzy zarobionych na... giełdzie w Wiedniu. Dzięki sprzedaży obligacji Szwed liczyłby na zysk w wysokości ponad 20 mln euro, co miałoby wystarczyć na spłatę wszystkich długów oraz nowe transfery. W ten sposób, zdaniem Hartlinga, Wisła miałaby odzyskać silną pozycję w polskiej piłce, a on sam zostałby współwłaścicielem klubu, nie dokładając do interesu... ani złotówki.