Justyna Krupa, Interia: Jak się pan odnalazł w nowym zespole? Trafił pan do Wisły Kraków na początku czerwca. Jan Kliment, napastnik Wisły Kraków: - Jest to dla mnie nowe wyzwanie, ale po tych kilku tygodniach spędzonych w drużynie dobrze się tu odnajduję. Znalazłem już mieszkanie, dobrze się tu generalnie czuję. Wiedziałem już wcześniej, jaki styl gry preferuje trener Adrian Gul'a, jakim człowiekiem jest. Rywalizowałem przeciwko jego zespołowi w zeszłym sezonie, w Czechach. Oglądałem większość meczów jego Viktorii Pilzno z zeszłego sezonu. Dlatego znam jego upodobania taktyczne, myślę, że preferowany przez niego styl gry jest dobry dla kibiców. Bo trener Gul'a chce, by jego drużyny dużo utrzymywały się przy piłce. Słyszeliśmy, że jego styl wymaga jednak sporo nauki, nie od razu da się wszystko wcielić w życie. - Może tak, ale dla mnie osobiście to nie jest bardzo trudne do przyswojenia. Trzeba być po prostu maksymalnie skoncentrowanym na każdym treningu i po dwóch - trzech tygodniach podstawy tego stylu dla każdego nie powinny być trudne do opanowania. Nasza gra w sparingach nie jest jeszcze może perfekcyjna, ale liczę, że z czasem będzie coraz bliżej tego ideału. Mam nadzieję, że w pierwszym meczu nowego sezonu na naszym stadionie będziemy już grali ten futbol, którego pragniemy. I że wygramy. Najmocniejszym dotychczasowym klubem w pana karierze był VfB Stuttgart, w którym miał pan okazję nawet współpracować z dzisiejszą gwiazdą Chelsea Timo Wernerem. Rywalizowaliście o miejsce na "dziewiątce", ale zdarzało wam się też współpracować na placu gry, gdy był pan ustawiany na innej pozycji. - Grywałem kiedyś na skrzydle, ale to było raczej w czasach przed Stuttgartem. Jestem w stanie występować na tej pozycji, znam podstawowe założenia taktyczne, mogę zamieniać się pozycjami w trakcie gry. Ale w Niemczech grałem już jako napastnik. Wtedy Timo Werner nie był jeszcze tak wielką gwiazdą. Na pewno jednak był już wówczas wielkim talentem. Kiedy przyszedłem do Stuttgartu, wszyscy tak o nim mówili. Jest niesamowicie szybkim graczem. Jednak kiedy przebywałem w niemieckim klubie, sytuacja Timo Wernera wcale nie była aż taka różowa, nie grał chyba tyle, ile się spodziewał. Później przeniósł się do Lipska. W futbolu wiele potrafi się zmienić w pół roku czy rok. Wspominał pan, że przenosiny do Stuttgartu były dla pana dużym wyzwaniem, bo nagle znalazł się pan w dużo bardziej wymagającej lidze, ale też większym mieście, nowym otoczeniu. - To był dla mnie duży krok naprzód. Nie dostawałem jednak tam tak wiele szans, jak myślałem, bo szybko zmienił się trener. Szkoleniowiec, który ściągnął mnie do Niemiec, został pożegnany po ok. 10 meczach. Jego następca przestał na mnie stawiać. Miałem pecha, ale potem przeniosłem się do Danii i tam zaczął się lepszy dla mnie czas. Pech jednak nie odpuszczał, bo pojawiły się kłopoty ze zdrowiem. - Doznałem w pewnym momencie kontuzji więzadeł w kolanie. Konieczna była operacja i ostatecznie mój rozbrat z normalnymi treningami trwał ponad rok. Później wróciłem do Niemiec, ale do rezerw Stuttgartu. A potem już postanowiłem się odbudować w ojczyźnie, w FC Slovacko. To musiał być naprawdę trudny czas dla Pana, bo tak długa przerwa od futbolu nie zdarza się często? - Było to trudne. Nigdy nie myślałem jednak o tym, by zakończyć karierę z tego powodu, nie nachodziły mnie takie wątpliwości. Po prostu pracowałem krok po kroku nad powrotem. Było to niełatwe dla mnie pod względem mentalnym, bo jeszcze dochodził do tego brak stabilizacji. Nie wiedziałem, gdzie będę funkcjonować ostatecznie - w Danii czy Niemczech. Ale to już wszystko za mną, a ja staram się nie patrzeć w przeszłość. W Danii grywał pan w ataku z polskim napastnikiem Kamilem Wilczkiem. Jak pan wspomina tego gracza? - Kamil to fajny facet. Bardzo lubiłem z nim grać, bo on zawsze idzie po pełną pulę, gra zawsze na sto procent. Niezależnie od tego, czy to trening, sparing czy mecz ligowy. Wielki profesjonalista i bardzo dobry atakujący. Jesteście podobnymi typami napastników? - Kamil to typowy snajper, potrzebuje sporo podań w pole karne, żyje z tych podań. Ma ten spryt, pamiętam, jak wiele razy potrafił dopaść do piłki odbitej od bramkarza itd. To jest cenna umiejętność. Ja natomiast bazuję na szybkości, dobrze odnajduję się dzięki temu w kontratakach. Zaskoczyła pana późniejsza decyzja Wilczka, by przenieść się do największego rywala Broendby, czyli FC Kopenhaga? Wpakował się przez to w spore problemy, bo część fanów Broendby obróciła się przeciwko niemu. - Obawiam się, że fani Broendby rzeczywiście mocno nie pałają do niego sympatią, delikatnie mówiąc. Może nawet przez pewien czas nie mógł wychodzić do miasta nawet na kawę... Ale pamiętajmy, że to jest futbol i ja nigdy nie powiedziałbym o nim, że jest zły czy dobry, tylko dlatego, że przeszedł do innego klubu. Czasem człowiek ma taką sytuację, że dostaje ciekawą szansę. Ja bym go negatywnie nie oceniał, to moja opinia. Ale też rozumiem, że fani się mocno niezadowoleni. Oglądał pan swoich byłych kolegów z kadry Czech na Euro 2020? Z kilkoma zdążył pan wspólnie pograć w reprezentacji, m.in. Pavelem Kaderabkiem, Antoninem Barakiem, Tomaszem Souczkiem... - Oczywiście oglądałem i muszę powiedzieć, że wykonali na tym Euro świetną robotę. Zwłaszcza nasz napastnik Patrik Schick jest w fantastycznej formie. Zresztą, cały zespół świetnie walczył. Uważam, że to był spory pech, że nie udało nam się awansować dalej, do półfinału. Ale pokazaliśmy światu, że czeski futbol jest naprawdę dobry. Zwłaszcza z Holandią zagraliśmy naprawdę świetnie. Nikt nie spodziewał się, że ogramy tak mocny zespół, ale zasłużyliśmy na to w pełni. Ostatnio mamy coraz więcej piłkarzy grających w dobrych klubach na zachodzie Europy - w Anglii, Włoszech czy Niemczech. Zyskują tam doświadczenie gry i to potem procentuje w piłce reprezentacyjnej. Jak to się w ogóle stało, że postawił pan na piłkę? - Nie miałem za wielkiego wyboru. Tata po prostu zabrał mnie na boisko, miałem jakieś 4 lata, gdy zacząłem grywać w piłkę. Nigdy nie uprawiałem jakoś poważniej żadnego innego sportu, koncentrowałem się tylko na futbolu. Nigdy też nie pomyślałem, że mógłbym robić coś innego w życiu. W czasie wolnym od treningów ma pan jakieś pozapiłkarskie hobby? - Wcześniej bardzo lubiłem grać w golfa. Ale teraz mam półtorarocznego syna, więc nie mam zbyt wiele wolnego czasu, siłą rzeczy (śmiech). Teraz większość czasu spędzam z rodziną. A tancerzem jest pan dobrym? Wisła reklamowała pana transfer tańcem z piłkami, nawiązując do pana imiennika - celebryty z Tańca z Gwiazdami, czyli tancerza Jana Klimenta. - Może byłem dobry na parkietach w przeszłości, jak miałem 20 lat! Teraz to już praktycznie nie zdarza mi się tańczyć, chyba że na własnym ślubie. Trochę mnie zaskoczyło, że wszyscy tu znają tego tancerza, w Czechach zdecydowanie nie jest tak sławny. Wszyscy wspominali mi, że ma tak samo na nazwisko, jak ja. Może jednak rzeczywiście będę tańczył na boisku, kto wie. Rozmawiała: Justyna Krupa