Niedawno minęły dwie dekady, gdy Smuda po raz pierwszy objął zespół w Ekstraklasie. Zaczął w Stali Mielec, którą w sezonie 1993/1994 utrzymał na 11. miejscu. W lidze, w której grały tak egzotyczne z dzisiejszej perspektywy zespoły, jak Sokół Pniewy, Stal Stalowa Wola, czy Siarka Tarnobrzeg. Niezmiennie Franz o piłce lubi mówić z pasją godzinami. Ma swój język, niepowtarzalny, niepodrabialny. Porozmawiałem z nim na podsumowanie udanej dla Wisły jesieni, ale nie tylko o niej. Zagadnięty o Euro 2012, wypalił: - To było jak pstryknięcie palcem i już miałeś po turnieju! Daleki jest od krytykowania kogokolwiek z jego fachu, ale jednocześnie żałuje, że trochę jego praca z kadrą poszła na marne. - Po Euro 2012 nie było nas stać na budowę całkiem nowego zespołu. Na powodzenie takiej misji nie ma szans, w naszym kraju jest za duży kryzys piłkarski. Trzon - 10 zawodników - miał zostać, a cegiełki - Krychowiak, Zieliński, należało dokooptować do tej kadry i w ten sposób z 10 mielibyśmy 16, a później 20. Tak jak to mówił Leo Beenhakker - krok po korku, step by step. I Holender miał w tym rację - przekonuje Franz, któremu obca jest polityka i podziały na polską i zagraniczną myśl szkoleniową (- Ja do polityki w klubach, czy to kadrze nigdy się nie mieszałem. Mnie interesuje tylko to co dzieje się w szatni i na boisku - podkreśla). Nikt nie ma takiego zapalnika jak Franz Zmienia się wszystko dokoła, tylko Franz pozostaje sobą. I z każdą piłkarską batalią, w kolejnych klubach, czy reprezentacji, nabiera doświadczenia. Próbowałem dociec, co było tą iskrą zapalną w szatni "Białej Gwiazdy". Osłabiony, rozbity psychicznie po dwóch przegranych sezonach zespół odpalił od razu, niczym z rakiety. Niewielu jest szkoleniowców, którzy mają tak skuteczny zapalnik jak Smuda. - Piłkarz musi czuć komfort w postaci zaufania od trenera. Potrzebna mu jeszcze spokojna głowa podczas treningu - odpowiada lakonicznie Franz. Dopytuję - co było kluczowe, że ta misja tak udanie się zaczęła i trwała przez te 21 kolejek? - Udało mi się dotrzeć do głów chłopaków. Z czasem sami zrozumieli, że to mordowanie się, "rzyganie" na treningach ze zmęczenia nie idzie na marne. To był najważniejszy krok - podkreśla Smuda. - Jeszcze nie zdążyliśmy się rozjechać do domów po zakończeniu jesieni, a oni się pytali, jak mają trenować indywidualnie, żeby zrobić kolejne postępy. Czy wystarczy robić 50 procent z tego, co robili w klubie, bo po takiej dawce czują się najlepiej. Jeśli widzisz takie podejście piłkarzy, to masz ich już takich, jakimi chciałeś ich mieć - wykłada swą filozofię trener Franz. Pewien mój bardzo znany kolega po fachu (nazwiska nie podam, bo nie wiem, czy życzy sobie tego), podczas PZPN-owskiej Wigilii wygłosił prosto w twarz prezesa Zbigniewa Bońka swą hierarchię polskich trenerów: - Na pierwszym miejscu jest Smuda. Drugiego i trzeciego nie mamy, na czwartym są Nawałka, Urban, dalej Skorża i inni - mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Prezes Boniek trzymał kciuki za powodzenie Franza podczas Euro 2012, choć nie jest wyznawcą jego talentu trenerskiego. A to dziwne, bo obaj przecież hołdują pewnej starej piłkarskiej prawdzie - podstawą każdego sukcesu jest ciężka praca i świetne przygotowanie fizyczne. Trafnie to ujął w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Łukasz Garguła: - Nie mieliśmy żadnych badań, a jesienią byliśmy jedną z najlepiej przygotowanych drużyn. Wcześniej w Wiśle było różnie, przygotowywaliśmy się w asyście różnych aparatur, a w meczach biegaliśmy w jednostajnym tempie. Przyszedł Smuda, trener z mocną ręką. Od początku ustanowił jasne zasady. Każdy ma gonić, nie ma miejsca na luz. Mecz z udziałem ... trzech zespołów Sprawnie funkcjonująca maszynka Franza zacięła się kilka razy. Najpoważniej w dwumeczu wyjazdowym z Jagiellonią i Lechem, z którego wróciła z zerowym dorobkiem punktowym i bilansem bramek 2-7. - To były bardzo dziwne mecze. Na Jagiellonii byliśmy chyba za bardzo przekonani, że tego spotkania nie przegramy. Rozgrzewka przed meczem, słyszysz jak młotkami walą na budowie. Pełno na niej facetów w żółtych kamizelkach, jakby się trzecia drużyna rozgrzewała do meczu. Byliśmy tym wszystkim dziwnie rozkojarzeni - wspomina trener Smuda. - W Poznaniu tak bardzo chcieliśmy się zrewanżować. Powiedzieliśmy sobie: "Nie poszło w Jagiellonii, to musimy na Lechu coś wyrwać.". No i skończyło się na tym, że wyrwaliśmy, tyle że nie punkty przeciwnikowi, tylko sobie zęby - żartuje w swoim stylu były selekcjoner. Franciszek Smuda najbardziej żałuje porażki z Górnikiem Zabrze 2-3 (Wisła prowadziła 2-0). - Nie powiem że to była pechowa porażka, ale okoliczności jej były niecodzienne. Choćby ta pierwsza bramka dla Górnika, strzelona z ewidentnego spalonego. Gdyby nie padła, przez kolejnych 10 minut i utrzymałoby się 2-0 dla nas, to ten totalny atak Górnika pewnie nic by nie przyniósł. Być może byśmy skontrowali i strzelili trzecią bramkę. Niestety, tak się nie stało. Trudno, tego się już nie odwróci. Wisła ma świadomość, że choć z finansami klubu nie jest najlepiej, w perspektywie rundy wiosennej pozostaje jej przemeblowanie składu do tego stopnia, by na wyjazdach nie zachowywał się jak dziecko we mgle. Kilka dni po porażce w Poznaniu Franz powiedział mi: "Brakuje nam ludzi, którzy by wsadzili głowę tam, gdzie inni boją się włożyć nogę". - Generalnie nasza drużyna nie jest za bardzo agresywna, a przez to słabiej sobie radzi na wyjazdach. Musimy uzupełnić kadrę o zawodników, którzy by potrafili wziąć na swe barki ciężar gry na wyjeździe. To mają być walczaki, agresywni, destrukcyjni wobec poczynań rywala - precyzuje Smuda. "Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść" W przerwie świąteczno-noworocznej, gdy łatwiej jest o refleksje i szczere wyznania, dopytałem trenera Wisły o to, czy nie żałuje rozstania z Radosławem Sobolewskim. Wielu ludzi piłki, w tym prezes Legii Bogusław Leśnodorski, uznaje "Sobola" za najlepszego defensywnego pomocnika w lidze. Wisła oddała Radosława za darmo. - Nie ma co żałować. Postanowienie zarządu było takie, że rezygnujemy z tych najbardziej doświadczonych piłkarzy, którym kończyły się kontrakty. Zarówno dla nas, jak i dla Radka Sobolewskiego to był dobry ruch, bo dłużej pogra w Górniku niż u nas - tłumaczy Franz. Sęk w tym, że sam Sobolewski podkreślał w wywiadach: "Odszedłem, bo mnie nie chciał trener Smuda". Kto tu zatem błądzi? - Ja się nie odcinam od tej decyzji, ale zarząd mi powiedział: "My mamy taką, a nie inną wizję" i zapytał czy ją akceptuję. Powiem uczciwie, że ja też uczestniczyłem w procesie decyzyjnym i odpowiedziałem, że ok, ja też postaram się zbudować drużynę na innych zasadach. Podobnie było z odejściem Kamila Kosowskiego. Ja wiem, że to jest ciężkie, ale ci chłopcy muszą zrozumieć, że wiecznie nie będą grać ani w Zabrzu, ani w Wiśle. W pewnym momencie przychodzi kres i trzeba się z tym pogodzić, umieć ustąpić miejsca innym - argumentuje Franz, który brzmi niczym "Perfect" śpiewający: "Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Niepokonanym." Przed sezonem zespół Smudy miał proste zadanie: zminimalizować straty do liderów w rundzie jesiennej, która z uwagi na kryzys finansowy miała być najgorszą. Po niej miały nadejść wzmocnienia. Franz i ekipa spisali się na medal. Wisła traci do Legii sześć punktów, a do Górnika tylko jeden. Problem w tym, że finanse nie pozwolą na drogie transfery. - W naszym zasięgu jest wszystko, nawet mistrzostwo Polski - mówi Smuda. - Wiele zależy od tego, jak my na wiosnę będziemy wyglądali od strony finansowo-organizacyjnej. Nikt nie przypuszczał, że kryzys będzie trwał tak długo. Ale ja jestem z jednego zadowolony, że w tej niespotykanie trudnej sytuacji, prezes Cupiał ma dobre pomysły zbudowania silnej ekipy finansowej. Ma także dobry pomysł na sfinansowanie transferów, zresztą jest świetnym biznesmenem, więc na pewno coś ułoży - mówi optymistycznie w perspektywie roku 2014 Franciszek Smuda.