O Wiśle Kraków można powiedzieć różne rzeczy: że ma długi, sportowo też jest w kryzysie, po serii porażek znalazła się w strefie spadkowej, natomiast nie to, że ratownicy nie stawiają jej na nogi, tym bardziej, że spłacili lwią część wierzytelności, a z kilkoma wierzycielami udały im się postępowania układowe. Można odnieść wrażenie, że wielu dopadła amnezja. Tymczasem jesień 2018 przy Reymonta wyglądała tak: zaległości w wypłatach dla trenerów i piłkarzy sięgały blisko pół roku, ale zamiast pieniędzy ówczesny zarząd Marzeny S.-C. znalazł "zbawiciela" w osobie Vanny Ly i na nic zdawały się przestrogi, jakie kierował do szefowej klubu prezes PZPN Zbigniew Boniek. Później zniknęli wszyscy - Ly i jego kompani, Marzena S.-C., zniknęła też licencja na Ekstraklasę i kilku piłkarzy, którzy zerwali kontrakty z winy niesolidnego pracodawcy - ich wartość prokuratura wyceniła na siedem milionów zł. Pojawił się za to Jarosław Królewski, który dziś dowiaduje się w mediach społecznościowych, że na nieszczęściu klubu wypromował sobie nazwisko. Prawda jest jednak taka, że gdyby Królewski nie rzucił jak w błoto kilkudziesięciu tysięcy złotych, by umów nie zerwali Jesus Imaz i Martin Kosztal, na sprzedaży których do Jagiellonii klub później zarobił niemałe kwoty, Wisły by dzisiaj nie było. Królewski to biznesmen rodem z Gorlic, któremu do stycznia 2019 r. los Wisły był obojętny, ale w wir wydarzeń "Białej Gwiazdy" wciągnął go jego przyjaciel Rafał Wisłocki. Pan Jarek bez wahania wyjął grubą kwotę, by spłacić tych piłkarzy, którzy mieli już załatwione miejsce w innych klubach. I wrzucił te pieniądze nie na zasadzie podwyżki, tylko darowizny. Mało tego, uczynił to w momencie, gdy nikt nie miał pewności, że misja wyciągnięcia "Białej Gwiazdy" z przepaści się powiedzie. Później Królewski, Kuba Błaszczykowski i Tomasz Jażdżyński pożyczyli po 1,33 mln zł, by spłacić wszystkie zaległości wobec piłkarzy. Wspólnie z aktywnym w ratowaniu Wisły Bogusławem Leśnodorskim (niejeden kibic Legii mu to wypomina) odzyskali akcje klubu i licencję. Dzięki temu w miejscu "koniec istnienia" Wisły Kraków nie widnieje data: styczeń 2019, a na pozycji grabarz "Marzena S.-C.". Klub istnieje dalej, ma swoje problemy, ale piłkarze pensje dostają regularnie, a jedynym ich zmartwieniem jest to, aby w końcu wygrać jakiś mecz. Pierwszy od września. Każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie, widzi, że ratownicy klubu radzą sobie lepiej niż można było się spodziewać, choć ani miasto, ani Tele-Fonika nie idą im tak na rękę, jak szły Vannie Ly. Wisła ma to do siebie, że oprócz tria Błaszczykowski-Królewski-Jażdżyński, co do wiarygodności których nie można mieć żadnych wątpliwości, przyciąga też mniej uczciwych kandydatów na właścicieli. Nie tylko pana Ly, nie tylko Jakuba Meresińskiego, ale byli też Niemcy ze Stechert Gruppe, którzy zanim upadli, chcieli przejąć Wisłę. Był też Paul Bragiel, który tak kupował Wisłę, jak chwilę wcześniej Śląsk Wrocław. Teraz również nie brakuje doniesień, zgodnie z którymi ma pojawić się nowy właściciel, a także o tym, że ratownicy wzięli się za łby, nie dogadują się. Sam Kuba Błaszczykowski, za pośrednictwem swego brata Dawida postanowił zareagować. "Konflikty i niesnaski pomiędzy osobami ratującymi Wisłę Kraków to plotki. Kuba, Jarosław Królewski, Tomasz Jażdżyński i ja ciężko i zgodnie pracujemy. Prosimy - nie siejcie fermentu. Dziś jedność osób mających w sercach Białą Gwiazdę jest wciąż bardzo potrzebna" - napisał na Twitterze Dawid Błaszczykowski, brat Kuby. Dawid uczestniczy w pracach Rady Nadzorczej Wisły SA, jest jej członkiem, a także reprezentuje interesy Jakuba. Michał Białoński