Na razie król strzelców ubiegłego sezonu narzeka na lekki uraz i sobotni sparing z MFK Karwina (2-3) oglądał z boku. W przyszłym tygodniu być może jednak wyklaruje się odpowiedź na pytanie: "Co dalej?". Pod względem piłkarskim najlepiej, żeby Carlitos został w Wiśle i pomógł jej w ciężko zapowiadającym się sezonie. Tyle że krakowianom potrzebny jest Carlitos w optymalnej dyspozycji, a nie taki, który gra z przymusu i ma muchy w nosie, bo nie pozwolono mu odejść. Hiszpan chce zmienić klub, żeby w końcu na piłce porządnie zarobić. I tego samego w sumie chce Wisła, bo w klubie nie dzieje się dobrze, zawodnicy wciąż czekają na wypłaty i solidny zastrzyk gotówki bardzo by się przydał. Szczególnie, że Carlitosa obowiązuje już tylko roczny kontrakt, więc to ostatni dzwonek, by na nim zarobić. Wisła liczy jednak na co najmniej milion euro i chciałaby dobić targu jak najszybciej. Wszystko dlatego, że w planach jest szybkie zapełnienie dziury po Carlitosie, bo na dziś jego zmiennicy nie gwarantują nawet 10 bramek w sezonie, a Hiszpan zdobył 24. Tymczasem Jesus Imaz w poprzednim sezonie trafił do siatki osiem razy, Marko Kolar ani razu, z kolei Zdenek Ondraszek przez dwa i pół roku strzelił dla Wisły dziewięć bramek, a w grudniu kończy mu się kontrakt. Dlatego Wisła bezwzględnie potrzebuje zastępcy na wypadek odejścia Carlitosa, a z każdym dniem na rynku ciekawych zawodników będzie coraz mniej. Jest też trzecie rozwiązanie, którego przy Reymonta boją się najbardziej, a mianowicie strajk Carlitosa, który np. udając kontuzję chciałby wymusić odejście. Bo jeśli któryś klub miałby zapłacić Wiśle za transfer mniej, to automatycznie miałby więcej pieniędzy na pensję dla samego zawodnika. W tej sytuacji Hiszpan może chcieć postawić krakowian pod ścianą. Bez względu na to, który scenariusz jest najbliżej realizacji, to każdy dzień zwłoki działa na niekorzyść Carlitosa, ale przede wszystkim Wisły. Piotr Jawor