Justyna Krupa, Interia: Jak pan ocenia występ kadry Hiszpanii na Euro 2020? Dla jednych Luis Enrique wykonał świetną robotę z odmłodzoną reprezentacją. Byli jednak i tacy, którzy nie szczędzili krytyki. Victor Moya "Chuca", pomocnik Wisły Kraków: Rozegrali bardzo dobry turniej, naprawdę nie ma na co narzekać. Zostawili serce na boisku i jako Hiszpanie, jesteśmy z nich bardzo dumni. Wiadomo, że w rzutach karnych wiele jest kwestią szczęścia, a nam trochę go zabrakło w półfinale. Jak się panu podoba nowy styl gry Wisły, zaimplementowany przez trenera Adriana Gulę? Dyrektor sportowy krakowian Tomasz Pasieczny powiedział nam, że liczy po cichu, że się pan dobrze w tym stylu gry będzie czuł. Teoretycznie powinien się pan bowiem dobrze odnajdywać w takiej grze kombinacyjnej. - Wdrażamy się w koncepcję trenera. Na pewno ten szkoleniowiec stawia na grę piłką, na jej posiadanie przez zespół. Teraz w Arłamowie dopracowujemy już detale przed startem sezonu. Rozmawiał pan z trenerem Gulą o swojej sytuacji i roli w zespole? Wiadomo, że jest pan graczem, który może występować na kilku pozycjach. - Rzeczywiście ustawiano mnie na rozmaitych pozycjach, na "ósemce", na "dziesiątce", ale też na "szóstce". Po to jest okres przygotowawczy, by trenerowi ułatwić znalezienie optymalnej pozycji dla danego zawodnika. Gdziekolwiek by mnie trener nie widział, tam będę starał się dać z siebie to, co najlepsze. Rozmawialiśmy, podkreślał, że teraz czas na ciężką pracę. Liczymy, że uda nam się to wszystko przekuć na zwycięstwa na starcie sezonu. Ten rzut karny, do wykonania którego pan podszedł w ostatnim sparingu z Puszczą Niepołomice dał panu pewien zastrzyk pewności siebie? Po ostatnim sezonie odbudowanie mentalne jest panu chyba potrzebne. - Jasne. Rozmawiałem ze Stefanem Saviciem i on pozwolił mi tym razem wykonać "jedenastkę". Jestem mu wdzięczny, że zostawił mi w tej sytuacji piłkę. Cieszę się, że udało mi się zapisać gola na koncie w tym sparingu, bo to jednak podnosi człowiekowi morale w pewnym sensie. Tym bardziej po ostatnim sezonie, bo można powiedzieć, że był on w pewnym sensie dla pana stracony. - Wszyscy wiemy, jak ten sezon wyglądał. Mam nadzieję, że ten najbliższy będzie już dużo lepszy dla mnie. Dlaczego jednak poprzedni sezon był dla pana tak rozczarowujący? Kiedy do klubu przyszedł Peter Hyballa, dostał pan szansę gry w meczu z Legią Warszawa, ale sprokurował pan rzut karny dla rywala. Po tym spotkaniu w praktyce został pan skreślony u niemieckiego szkoleniowca, zaliczył pan już tylko nieco ponad 100 minut na wiosnę. - Każdy zawodnik stara się dać z siebie to, co najlepsze na boisku. W tamtej sytuacji legionista okazał się być jednak sprytniejszy, był to mój błąd. Ale jestem takim typem zawodnika, który po popełnieniu błędu na drugi dzień na treningu próbuje być najlepszy, zrehabilitować się. Pomyłki mogą zdarzyć się każdemu. Rzeczywiście nie dostawałem potem już za wiele minut na placu gry. W takiej sytuacji człowiek już nie może wiele zrobić. Można tylko dalej pracować na treningach. Poprzedniemu szkoleniowcowi nie podobała się gra piłką. Ja wprawdzie mogę zaadaptować się do każdego systemu gry, ale gdy nie dostajesz szans, niewiele możesz wskórać. Ostatnio dotarły do nas doniesienia z Danii, o tym, że Hyballa miał popaść w konflikt z kolejnymi zawodnikami, tym razem w duńskim Esbjergu. Wygląda na to, że nie jest łatwo pracować z tym trenerem. - On ma swoją ideologię. Jednak zawsze powtarzam, że każdy ostatecznie znajduje się tam, gdzie zapracował, by się znaleźć. I szerzej nie będę już tej kwestii komentować. Jest pan w Wiśle jednak od dwóch lat, a nadal nie przystosował się pan do polskiej ekstraklasy na tyle, by przekonywać do siebie kolejnych trenerów. Jak pan myśli, jaka jest tego przyczyna? - Kiedy przyszedłem do Wisły, zacząłem całkiem dobrze, bo przecież w debiucie zdobyłem bramkę. W futbolu normalnym jest jednak, że raz jest dołek, a raz jest się na fali. Uważam, że w poprzednim roku, gdy już dostawałem szansę, to grałem dobrze. Później jednak, z takich czy innych powodów nie grałem za wiele. U Petera Hyballi prawie wcale. Uważam - jak wspominałem - że temu trenerowi nie odpowiadała gra piłką. Zobaczymy jednak, może ten nadchodzący sezon może być moim rokiem. O trenerze Guli zdecydowanie nie można powiedzieć, by był przeciwko grze piłką. Można rzec, że preferowany przez niego styl gry jest bardziej typowo "hiszpański", niż słowacki. - Jemu podoba się, gdy zespół utrzymuje się przy piłce. Kojarzy się to rzeczywiście ze stylem charakterystycznym dla Hiszpanii - opartym na posiadaniu piłki. A kiedy tracisz futbolówkę, masz ją jak najszybciej odzyskać. Mnie ten styl bardzo odpowiada. Mam nadzieję, że razem osiągniemy w nadchodzącym sezonie coś naprawdę dużego. Nie wierzę, że nie miał pan wątpliwości, czy w ogóle kontynuować grę w Wiśle - zwłaszcza po poprzednim sezonie. Wielu zawodników ostatnio opuściło klub, m.in. Fatos Beciraj, który też nie mógł wcześniej liczyć na regularną grę i zdecydował się skrócić swój pobyt w Krakowie. - To prawda, że podczas ostatniego urlopu rozmyślałem sporo, bo ostatni sezon był naprawdę trudny. Liczę jednak, że w nadchodzącym sezonie będę miał więcej szans na grę i będę w stanie pokazać dobry futbol. Przecież gdy przyszedłem do Wisły dwa lata temu byłem naprawdę pozytywnie nastawiony i pełen entuzjazmu, by osiągać z tym klubem duże rzeczy. Miałem swoje wzloty i upadki, ale mam nadzieję, że w nadchodzącym sezonie pokażę, jak tak naprawdę wygląda "mój" futbol. A jak będzie pan sobie radził w Krakowie bez najlepszych kumpli z drużyny - Vullneta Bashy i Jeana Carlosa? Obaj ostatnio rozstali się z Wisłą. - Nie jest łatwo, gdy bliskie ci osoby wyjeżdżają. Ale przyzwyczaiłem się już do Krakowa, traktuję to miejsce jako drugi dom. Jestem pełen pozytywnego nastawienia przed nadchodzącą rundą. Mówiło się sporo o tym, że przyjechał pan na początek przygotowań do sezonu później, niż zakładano. Jak ta sytuacja wyglądała z pana perspektywy? - Porozmawialiśmy z osobami z klubu i wszystko wyjaśniliśmy. Nie ma już problemu. Teraz jestem skoncentrowany w stu procentach na tym, by dać z siebie maksimum dla drużyny. Tak, by dołożyć swoją cegiełkę do naszej pracy. Nie chcę już w każdym razie wracać do tej sytuacji. Teraz chcę się już cieszyć piłką. Zanim trafił pan do Wisły, przez lata był pan związany z Villarreal CF. Wiosną ten klub osiągnął historyczny sukces, wygrywając Ligę Europy. Śledził pan przygodę "Żółtej Łodzi Podwodnej" w LE? - Oczywiście. Villarreal to klub, który dał mi po prostu wszystko. Dlatego śledziłem każdy ich mecz w Lidze Europy, w drodze do finału. Natomiast sam finał i decydujące rzuty karne oglądałem z całą rodziną. Było mnóstwo emocji i potem wielka radość. Zasłużyli na ten triumf, zwłaszcza, że są klubem tak skromnym i pełnym pokory. Cieszę się ich radością i życzę im powodzenia. Przeżywałem ich sukces jak kibic, nie jak były zawodnik. Myślę, że teraz jeszcze się wzmocnią i liczę, że pokażą się z dobrej strony też w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Ma pan nadal znajomych w tej drużynie, czy już zbyt wiele się tam pozmieniało? - Mam wciąż bliskiego przyjaciela w Villarreal, z którym znamy się od wczesnej młodości. Mówię o Pau Torresie. Napisałem do niego po finale i przekazałem mu wielkie gratulacje. I że na to wszystko zasłużył. Życzyłem mu też powodzenia na Euro 2020 i rzeczywiście walczył z kadrą Hiszpanii aż do półfinału. To fakt, że Pau Torres dostał swoją wielką szansę od Luisa Enrique i nazbierał sporo minut na tym turnieju. A przecież ma dopiero 24 lata. - Bardzo dobrze się z nim dogadywałem w czasach, gdy grałem w Villarreal. Teraz Pau Torres chyba rzeczywiście ma swój moment w karierze. Życzę mu, żeby utrzymywał jak najdłużej świetną formę. Rozmawiała: Justyna Krupa