Wisła już nie tylko stoi pod ścianą, ale ma też nóż na gardle i pistolet przystawiony do skroni. Faktów nie da się oszukać - tak źle w klubie nie było od czasów, gdy zaczął wspierać go Bogusław Cupiał. Zaległości wobec piłkarzy, zadłużenie u dziesiątek, jeśli nie setek firm i najbardziej palący problem - brak pieniędzy na zapłacenie miastu za stadion. A pieniądze to ogromne, bo ponad 6 mln zł. Pieniądze, o których spłaceniu nikt w klubie na poważnie nie myślał. Tyle że na poważnie do sprawy podeszło miasto i jeśli nic się nie zmieni, to do czasu spłaty długów Wisły na Reymonta nie wpuści. Miasto też zawiniło - od przepłaconego stadionu, przez jego niefunkcjonalność, aż w końcu po niejasne promesy. Tylko nawet jeśli teraz urzędnicy nie do końca grają fair, to jak przez lata wobec miasta zachowywała się Wisła? Granie na nosie Były sprawy w sądzie, próby ugód, rozmowy i zawsze kończyło się tak samo - Wisła nie płaciła za stadion, na którym przecież zarabiała. W tym czasie klub było stać na płaceniu trzem trenerom jednocześnie (!), wymienianie niezłych szkoleniowców (Kiko Ramirez) na przeciętnych, ale dużo droższych (Joan Carrillo). Było też Wisłę stać na rozdmuchanie kadry do ponad 30 zawodników, z których część nawet nie rokowała, że cokolwiek w grze poprawią. Stać Wisłę było też na nowy autokar i remonty biur. Co prawda za pieniądze sponsorów, ale ci pewnie nie zdawali sobie sprawy, że 3 kilometry dalej czeka wielomilionowy wierzyciel, któremu klub aż tak bezczelnie gra na nosie. Wyobraźcie sobie, że wynajmujcie komuś mieszkanie, a ten ktoś od lat nie płaci Wam czynszu lub płaci niewiele, ale za to trwoni pieniądze. Nie obchodziłoby Was, czy to przyjaciel, szwagier, czy nawet brat, bo czulibyście się po prostu oszukiwani. Tak samo jak w pewnym momencie miasto przestało obchodzić, że to Wisła. Bo klub i jego tradycja to jedno, ale ludzie, którzy śmieją się w twarz - drugie. Gdyby Wisła nie miała pieniędzy, to sam podpisałbym się pod listem do prezydenta Jacka Majchrowskiego o pomoc dla zasłużonego klubu i części historii Krakowa. Ale Wisła pieniądze miała (przynajmniej na spłatę części długu), ale je roztrwoniła. Sprzedawała piłkarzy (Peter Brlek) i dalej nie płaciła. Dostawała pieniądze od kibiców i nic. Przelew z Canal+? Ani grosza dla miasta. Sztuczne ocieplanie wizerunku Niestety, ale przy Reymonta znów zaczęli śnić o europejskich pucharach i znów przemieniło się to w koszmar, co tylko pokazuje, że obecny zarząd nie uczył się na błędach poprzedników. Marek Wilczek, były prezes krakowian zabudżetował 3 mln euro za awans do Ligi Europy, ale chyba zapomniał powiedzieć o tym piłkarzom, bo ci polegli z Levadią Tallin i nie zagrali nawet w eliminacjach LE. Bogdan Basałaj i Stan Valckx zrobili skok na Ligę Mistrzów, ale plany pokrzyżował APOEL Nikozja i znów trzeba było łatać dziurę w budżecie. A teraz skok, choć mniejszy, chciał zrobić obecny zarząd. Trener Kiko Ramirez gry w LE nie gwarantował, więc zmieniono go na sowicie opłacanego Joana Carillę, który dobrał sobie przeciętnych współpracowników (np. Nikolę Mitrovicia). Zimą Carlitosowi klubu nie szukano, bo miał pomóc w awansie do pucharów. A dziś Wisła nie ma ani Carlitosa, ani konkretnych pieniędzy za niego, bo rok do końca kontraktu Hiszpan postawił klub pod ścianą i poszedł do Legii za drobne. Dlatego dziś zrzucanie winy za sytuację klubu na Bogusława Cupiała (a nie trzeba mocno nadstawiać ucha, by takie głosy usłyszeć), a nawet skompromitowanego Jakuba Meresińskiego jest skrajną nieodpowiedzialnością i żerowaniem na niewiedzy kibiców. Bo nawet jeśli były właściciel zostawił klub w złej kondycji finansowej, to obecny zarząd przejął go po to, by sytuację poprawić, a nie po to, by po dwóch latach wyciągać trupy z szafy i wywijać nimi na prawo i lewo. Szczególnie, że obecny zarząd cały czas próbował utrzymywać kibiców w dobrym nastroju. Jakieś 3 tygodnie temu prezes Marzena Sarapata zapewniała, że klub jest w coraz lepszej kondycji. Jeśli ta kondycja wygląda tak, że nie może grać w domu, czyli przy Reymonta, to po raz kolejny mamy tu do czynienia ze śmianiem się w twarz, tyle że tym razem... kibicom. Nieruchomości muszą zostać nietknięte! To wszystko sprawia, że teraz klub (klub, nie zarząd!) powinien zrobić wszystko, by nawet w tak trudnych chwilach pozostał nietknięty największy skarb Wisły, czyli nieruchomości, których wartość to aż 75 milionów zł. Im większe bowiem Wisła ma problemy, tym częściej ten pomysł się pojawia. Obecny zarząd pokazał jednak, że nie jest w stanie dobrze zarządzać pieniędzmi, tymczasem te nieruchomości to ostatni wabik dla jakiegokolwiek inwestora. Bez nich z Wisły zostanie tylko herb i historia, a to - jak widać - nie jest kluczowy argument w rozmowie o pieniądzach. Piotr Jawor