Justyna Krupa, Interia: Miał pan ogromnego pecha, bo ledwo zaczęła się runda wiosenna, a doznał pan poważnej kontuzji stawu skokowego w meczu z Pogonią Szczecin. Jak się pan obecnie czuje? Adi Mehremić, obrońca Wisły Kraków: - Przeszedłem zabieg operacyjny, a teraz się rehabilituję, wszystko idzie zgodnie z planem. Pewnie będę w pełni gotowy na przygotowania do kolejnego sezonu. To rzeczywiście był spory pech. Byliśmy wtedy na fali wznoszącej jako zespół, wygraliśmy tamto spotkanie z Pogonią Szczecin. Doznałem kontuzji już na początku meczu, potem próbowałem jeszcze grać z tym urazem. Później już ból stał się nie do zniesienia i musiałem w końcu opuścić boisko. Nie byłem w stanie biegać. Diagnoza mówiąca, że to właściwie dla mnie koniec sezonu, to był wielki szok. Ale od czasu operacji wszystko zmierza w dobrym kierunku. Na jakim etapie rehabilitacji pan teraz jest? - Od trzech tygodni poruszałem się o kulach. Niebawem pewnie zacznę powoli truchtać. Byłem w ostatni piątek na badaniach kontrolnych. Doktor powiedział, że być może za jakiś miesiąc bądź pięć tygodni mogę już być w pełnej dyspozycji, zobaczymy. Problem jednak w tym, że w międzyczasie sezon się skończy. Trudno, wrócę po prostu po przerwie letniej gotowy na sto procent na nowy sezon. Działacze Wisły podjęli jakieś rozmowy na temat pana przyszłości? Pana dotychczasowa umowa z Wisłą kończy się po tym sezonie, ale klub ma zapisaną w kontrakcie możliwość przedłużenia współpracy. Ktoś poruszał ten temat w rozmowie z panem? - Pierwsze rozmowy na temat mojej przyszłości zaczęliśmy jeszcze zimą, kiedy nadeszła dla mnie propozycja z Turcji. To była dobra oferta dla mnie z punktu widzenia finansowego. Ostatecznie uznaliśmy jednak wraz z działaczami i trenerem, że lepiej będzie, jeśli jednak zostanę w Wiśle i pomogę drużynie. Niestety, niedługo potem doznałem urazu. W tamtym okresie poruszaliśmy temat nowego kontraktu dla mnie. Byłoby moim zdaniem niezbyt eleganckim zachowaniem, gdyby w takiej sytuacji klub zostawił pana bez propozycji kontraktu na kolejny sezon. Choć takie rzeczy też się zdarzają w futbolu. - To prawda. Ale już wtedy, w styczniu, byliśmy bardzo blisko porozumienia z Wisłą, co do mojej dalszej przyszłości i nowej umowy. Myślę, że niebawem wszystko będzie jasne. Szybko okazało się, że zespół odczuwa pana brak stosunkowo mocno, bo przesunięcie na lewą stronę środka obrony prawonożnego Michała Frydrycha nie jest optymalnym rozwiązaniem. Wisła traci ostatnio gole zdecydowanie za łatwo. - Może coś w tym być. Dołączył do drużyny Uros Radaković, który też jest dobrym zawodnikiem. Nie chcę wchodzić w jakieś szczegółowe analizy, ale trzeba przyznać, że dobrze się rozumieliśmy z Michałem Frydrychem. Odpowiadał mi też ten styl gry, jaki wprowadził Peter Hyballa, założenia Gegenpressingu. Jestem stosunkowo szybkim zawodnikiem i dzięki temu też mogłem pomagać drużynie. Nie to, żebym chciał jakoś się przechwalać, ale po prostu uważam, że tworzyliśmy na początku wiosny dobry duet z Frydrychem. Dobrze zdążyliśmy się poznać, dopasować. Wydaje się, że brakuje pana też przy wyprowadzaniu akcji ofensywnych, bo potrafił pan dograć dłuższą, diagonalną piłkę czy samemu zainicjować akcję drużyny. - Ja też już bardzo tęsknię za boiskiem, za drużyną. Takie życie, cały ten sezon jest taki: pełen turbulencji, wzlotów i dołków. Musimy starać się zakończyć go możliwie jak najwyżej w tabeli. A potem, wzmocnieni pewnie nowymi zawodnikami, możemy liczyć na dobry kolejny sezon. A sądzi pan, że dla prawonożnego stopera, jakim jest Frydrych, to rzeczywiście jest pewne wyzwanie - przestawić się na grę w nieco innej roli, bardziej z lewej strony? - Trzeba przyznać, że dla Michała to nie jest naturalna pozycja. Jak się spojrzy na czołowe drużyny w Europie, to w większości dąży się do tego, żeby jako stoper po lewej stronie grał zawodnik lewonożny. Tak jest po prostu łatwiej reagować, otwierać grę. To atut danej drużyny, jeśli ma na tej pozycji zawodnika lewonożnego. Ale uważam, że generalnie nie powinniśmy się koncentrować na samym zachowaniu linii obrony, dyskutując o grze defensywnej drużyny. Cały zespół jest od pracy w defensywie i tracimy gole po taktycznych błędach całej drużyny, a nie tylko stoperów. Racja. Faktem jest, że źródłem wielu grzechów Wisły w defensywie są ostatnio błędy popełniane w środku pola. - Nie mówię, że to jest w sumie naturalne zjawisko, ale trzeba pamiętać, że ta drużyna wciąż jest w fazie budowy. W połowie sezonu pojawił się nowy trener, pracujemy z nim niewiele ponad cztery miesiące. Mnie ta współpraca bardzo odpowiada, tym bardziej, że mówię po niemiecku. Lubię też ten styl, który preferuje Hyballa. Generalnie uważam, że jako zespół jesteśmy na dobrej drodze. Latem dołączą do nas jeszcze nowi zawodnicy i będziemy mieli szerszy, bardziej kompletny skład. Myślę, że generalnie od przyszłego sezonu będzie lepiej. Ostatni mecz z Rakowem Częstochowa oglądał pan na żywo? - Z racji tego, że jeszcze wspomagałem się przy poruszaniu się kulami, to nie wybierałem się ostatnio na stadion i obejrzałem mecz w telewizji. Pytam, bo zastanawiałam się, jak pan zareagował, gdy zobaczył na ekranie Żana Medveda z pana nazwiskiem na koszulce. - Byłem w szoku! (śmiech) Po meczu żartowałem, że nie miałem nawet pojęcia, że jestem dla Żana takim idolem. Pomyłka umknęła początkowo uwadze sędziego. Niektórzy z kolei złośliwie komentowali, że po takim występie mógłby pan wytoczyć Słoweńcowi proces o zniesławienie. Bo prawda jest taka, że Medved zagrał z Rakowem po prostu słabo. - Futbol już taki jest. Gdyby tylko wykorzystał tamtą sytuację na 2-1, byłby bohaterem, a my moglibyśmy wtedy nawet sięgnąć po zwycięstwo. Ten mecz mógłby się odwrócić, a on byłby inaczej oceniany. A gdyby ustrzelił coś w drugiej połowie, to może podreperowałby panu statystyki, skoro grał po przerwie z pana nazwiskiem na plecach... - Racja, powiem mu, żeby strzelał na moje konto! Stara się pan być cały czas blisko drużyny, mimo urazu? - Tak, codziennie jestem na rehabilitacji w Myślenicach. Mam rozpisany specjalny trening na górne partie ciała, żeby je również wzmacniać, gdy nie mogę w pełni obciążać dolnych. Mam więc możliwość przebywania cały czas z drużyną, również na odprawach. Ktoś musi dotrzymywać towarzystwa Vullnetowi Bashy w jego przeciągającym się procesie rekonwalescencji. - On też ma pecha, miał swoje problemy z kolanem. Ale on również czuje się coraz lepiej. Myślę, że niebawem dojdzie do siebie. A jak pan radzi sobie w tej polskiej pandemicznej rzeczywistości, gdy większość miejsc i instytucji jest pozamykana - sklepy, restauracje. W Krakowie to jest wyjątkowo mocno widoczne. A gdy człowiek jest jeszcze dodatkowo uziemiony z powodu kontuzji, to pewnie nie jest łatwo? - Moja narzeczona jest tu ze mną w Krakowie, więc spędzamy czas razem. Czasem rzeczywiście męczące jest to, że wszystko wokół jest pozamykane, ale gdy pogoda się poprawia urządzamy sobie spacery w okolice Wawelu czy nad Wisłę. Na tyle oczywiście, na ile jestem teraz w stanie spacerować, zachowując przy tym należyte środki ostrożności. Generalnie nie jest źle. Martwię się natomiast całą tą globalną sytuacją związaną z pandemią. Nikt nie wie, kiedy to się wszystko skończy. W Bośni sytuacja jest podobna. Wielu ludzi straciło życie przez tego wirusa. Także moich znajomych z Sarajewa. Nie jest łatwo. Trzeba czekać, kiedy to wszystko jakoś wróci do normalności. Gdyby to od pana zależało, wolałby pan zostać w Wiśle i w Krakowie na dłużej? - Myślę, że tak. Jestem już zmęczony tym nieustannym przenoszeniem się z kraju do kraju, z klubu do klubu. Dobrze się czuję w Krakowie. Bardzo fajnie zaaklimatyzowałem się w drużynie, myślę, że koledzy szanują mnie, a ja ich. A do tego przekonuje mnie projekt, który tu jest rozwijany sportowo. Myślę, że od następnego sezonu Wisłę czekają naprawdę dobre rezultaty. Po ostatnich meczach można było nabrać nieco wątpliwości, co do tego ostatniego, ale przekonamy się, czy pana przewidywania są słuszne. - To normalne, już się zorientowałem, jak myślą ludzie w Polsce. Po jednym czy drugim przegranym czy gorszym meczu łatwo się tu traci wiarę we wszystko. I zaczyna się na wszystkich narzekać. W sumie na Bałkanach ludzie robią dokładnie to samo. Ale warto być cierpliwym mimo wszystko. Wisła to wielki klub i jest na dobrej drodze do tego, by wrócić na należne jej miejsce. A bez tych ludzi, którzy obecnie rządzą klubem, "Biała Gwiazda" mogłaby już po prostu nie istnieć. Wiadomo, jakie ten klub miał ogromne problemy jeszcze nie tak dawno. Nie da się wszystkiego przywrócić do optymalnego poziomu w rok, dwa czy nawet trzy. To pewien proces, który ludzie wokół powinni wspierać i wierzyć w niego. Nawet, gdy czasem przydarzą się Wiśle jakieś gorsze mecze, nic się w tej kwestii nie zmienia. Niezwykle ważną rzeczą w tym kontekście staje się ewentualny powrót kibiców na stadiony - w przypadku Wisły to byłaby duża ulga finansowa, gdyby kibice w dużej części mogli powrócić na trybuny. - Zarówno z puntu widzenia finansowego, jak i sportowego byłaby to ważna pomoc. Jeżeli bowiem gramy mecze na naszym stadionie, a kibice mają szansę wejścia na trybuny, to wsparcie dla drużyny jest tak mocne, że rywale po prostu zaczynają się bać. Fani Wisły to nasz dwunasty zawodnik. Mam nadzieję, że może latem uda się coś zmienić w temacie obecności fanów na trybunach. Tym bardziej, że szczepi się coraz więcej osób, więc sytuacja epidemiczna też może się poprawić. Liczmy na to. Rozmawiała: Justyna Krupa