Był styczeń 2005 r. Wisła Kraków właśnie szykowała się do wyjazdu na obóz na Cypr. Trenował ją Czech Werner Liczka, a dyrektorem sportowym był właśnie Mielcarski. Młody, fachowy menedżer, jakich w lidze było wówczas jak na lekarstwo. Za transfery w wielu klubach odpowiadali ludzie z minionej epoki, którzy czuli się jak pączki w maśle w przeżartej korupcją piłką. Mielcarski chciał iść swoją drogą. Chciał otoczyć się profesjonalistami z całej Europy. Sam z niejednego pieca chleb jadł, był poliglotą, potrafił sobie zaskarbić środowisko. Przez cztery lata spędzone w FC Porto poznał portugalski, w UD Salamanca opanował hiszpański, a w AEK Ateny poznał grekę. Zawarł znajomości, jakich w polskiej piłce nie ma nikt poza Zbigniewem Bońkiem, czy Robertem Lewandowskim. Ot, choćby w Porto zaznajomił się dobrze z pracującym tam wówczas Jose Mourinho. Do skautingu zatrudnił Portugalczyka Maria Branco, a pod koniec 2005 r. udało mu się namówić do pracy w Krakowie wielkiego Dana Petrescu, który odnosił sukcesy z małymi klubami jak Unirea Urziceni, Sportul Studentesc, aktualnie czaruje swą trenerską mocą w CFR Cluj. Wróćmy jednak do początku 2005 r. Oto do Mielcarskiego dzwoni jego przyjaciel, z którym dzielił pokój podczas IO w Barcelonie - Jerzy Brzęczek. Dzwoni z nietypową prośbą - przyjęcia na testy jego siostrzeńca Błaszczykowskiego. Moment był dość niefortunny na próby. Drużyna właściwie pakowała się na obóz na Cypr. Mielcarski postanowił jednak spróbować. Zadzwonił do trenera Wernera Liczki i zapytał go o zgodę na testy. Kuba przyjechał Volkswagenem Golfem III, który na klubowym parkingu przy Reymonta wyglądał jak egzemplarz muzealny. Trudno się było spodziewać, że grający w czwartoligowym KS Domex Częstochowa zawodnik będzie podróżował limuzyną. Znacznie ważniejsze jest to, że na pierwszym treningu to "Błaszczu" wyglądał niczym bolid i uciekał z piłką kolegom. Klamka zapadła od razu: Błaszczykowski jedzie z drużyną na obóz - zadecydował Liczka. Wisła zmierzała po mistrzostwo Polski. Po 13 kolejkach rozegranych w 2004 roku miała osiem punktów przewagi nad Legią, 10 pkt nad Dyskobolią Grodzisk i 11 pkt nad Amicą Wronki, na której licencji występuje dziś Lech Poznań. W sparingach rozgrywanych na Cyprze Kuba błyszczał do tego stopnia, że dyrektor Mielcarski nie miał innego wyjścia: podpisał z nim kontrakt. Wisła przelała na konto KS Częstochowa 70 tys. zł ekwiwalentu za wyszkolenie. Nikomu nie trzeba przypominać, że dwa i pół roku później zarobiła na transferze "Błaszcza" do Borussii Dortmund ponad 3 mln euro. Biorąc pod uwagę symboliczny wkład, był to jej najlepszy transfer. Za sprzedanego za podobną sumę, do Celticu, Macieja Żurawskiego, musiała zapłacić Lechowi równowartość miliona euro. Wypada tylko żałować, że Mielcarski przy Reymonta nie zagrzał długo miejsca. W lutym 2006 r. podał się do dymisji, nie zniósł intryg, jakie wokół niego tworzono. Chociażby tę, że jako ostatni, podczas podróży służbowej, dowiedział się o zwolnieniu skauta Maria Branco. - Wolę wyjść, niż się ubrudzić. W karierze piłkarskiej nie sprzedałem żadnego meczu. Do końca życia będę sobie to cenił. Tak samo to, że z Wisły odchodzę z podniesioną głową - powiedział mi w lutym 2006 r. Chociaż z Reymonta się wyprowadził, ale nie z Krakowa. Pod Wawelem ułożył sobie życie. Otworzył własną szkółkę piłkarską Akademię Piłkarza. Po odejściu z Wisły Mielcarskiemu nie brakowało propozycji. Za pierwszej kadencji prezesa PZPN-u Zbigniewa Bońka, miał ofertę pełnienia funkcji ambasadora reprezentacji Polski U-21, ale nie skorzystał. Od lat jest komentatorem i ekspertem Canal+Sport. Śmiało można stwierdzić, że Mielcarski bez Wisły poradził sobie lepiej niż ona bez niego. W latach 2010-2012 dyrektorem sportowym "Białej Gwiazdy" był Holender Stan Valckx. Sprowadził tabuny piłkarzy zza granicy. Niektórzy, jak Osman Chavez, już wtedy zarabiali po 100 tys. zł miesięcznie. Wprawdzie udało się zdobyć mistrzostwo Polski w 2011 r., ale projekt holenderskiej Wisły kosztował tyle, że skutki tego spółka odczuwa do dziś. MiBi