Radosław Nawrot, Interia: Jaki jest pana ulubiony film? Piotr Tworek, trener Warty Poznań: Zaskakujące pytanie. Powiem, skąd się wzięło. Wielu trenerów sięga po filmy, aby motywować swoich piłkarzy. Pan też? - Nie. Mój ulubiony film by ich raczej zdemotywował, bo to np. "Zielona mila" z Tomem Hanksem. Ja lubię takie filmy, wrażliwe, z głębią. To znaczy, że piłkarzy przed meczem nie należy uwrażliwiać? Mają być twardzi? - Nie. Po prostu uważam, że do piłkarzy trzeba wyjść ze stuprocentową naturalnością. Jeżeli będę im tylko pokazywał filmy i liczył na to, że dzięki temu wyjdą na boisko i będą orać trawę, to po pewnym mogą to odebrać jako śmieszność. Wyjdą za drzwi, skomentują, zmotywują się i tak po swojemu, bo wielu z nich to robi. Pomaga im muzyka, oglądanie swoich akcji bramkowych. Poległbym jako trener, który chce osiągnąć jakiś skutek i nie osiąga. My motywujemy zespół od pierwszego dnia mikrocyklu meczowego. Jeśli na przykład gramy mecz w sobotę, to od poniedziałku jest motywacja. Nie polega ona jednak od razu na pompowaniu zawodnika. To proces, który ma etap wstępny i musi w odpowiednim momencie dojść do apogeum. Ono jest gdzieś w okolicach odprawy przedmeczowej. Czyli motywowanie piłkarzy narasta z dnia na dzień? - Zdecydowanie, bo to proces. I musi to być proces spójny. Nie chcę zdradzać wszystkich metod, którymi się posługujemy, ale wszystko musi być poparte naturalnością i wyłuszczeniem, jak ja to widzę. Nie zawsze bowiem zespół odbiera to, co mówimy w taki sposób, jak byśmy chcieli. Musimy tłumaczyć, rozkładać na czynniki pierwsze, aby nasze informacje dotarły do każdego z piłkarzy, żeby wiedzieli, co jest trumfem w grze. Jeżeli widzę, że to trafia, to znaczy, że metody, którymi się posługujemy są dobrane odpowiednio. Gdy wtedy piłkarze dołożą umiejętności, to zagrają na maksimum. Nigdy nie powiem, że wygramy, ale motywuję do tego, by zagrali na maksimum. Wtedy ja osiągam cel jako trener, a wynik jest sprawą otwartą. Obserwowałem zawodników w szatniach, w których było wiele mocnych charakterów piłkarskich. I usłyszałem niedawno takie zdanie, że "trener nie może udawać trenera". Gdybym to robił, osiągnąłby odwrotny skutek. A co piłkarzy najbardziej demotywuje? Co jest szczególnie destrukcyjne? - Dwulicowość, kłamstwo, udawanie, uciekanie od trudnych tematów, to tak w kwestiach ludzkich. Poza tym - przesadne artykułowanie rangi spotkania też może doprowadzić do czegoś, co nazywamy przemotywowaniem, czyli w gruncie rzeczy demotywacji. Dodałbym jeszcze wyznaczanie celów niemożliwych do zrealizowania. To dla piłkarzy może okazać się zbyt trudne i w konsekwencji demotywujące. Zawodnik może się poczuć zbyt słaby, bo nie podołał. Że się nie nadaje i zwątpi w swoje umiejętności. To trochę brzmi jak zdejmowanie presji z piłkarzy, a przynajmniej ciśnienia. - Mam inne zdanie. Mówię nawet wprost moim chłopcom, że nie będą ich oszukiwał, iż gramy bez presji. Wiedzą, że ona jest i to jeszcze jaka. Jak mogę powiedzieć piłkarzom, że jej nie ma, jak mogę ją zdjąć przed np. meczem barażowym o Ekstraklasę, gdy to jest starcie o byt klubu i nasz indywidualny? Nie powiem im przecież, że się nic nie dzieje, zagrajmy na luzie i z uśmiechem. Chodzi o to, by spożytkować presję tak, aby okazała się naszą siłą. Uważa się, że szatnia powinna być hermetyczna i nic z niej nie może wyciekać na zewnątrz. Pan też jest tego zdania? - W dobie social mediów widzę dużą tendencję do tego, by się pokazać, zademonstrować jak to funkcjonuje, uchylić rąbka tajemnicy. Od tego są wszelkie kulisy, nagrania z szatni. Uważam, że to dobre. Nic tak nie intryguje kibica, jak poznanie kuchni piłkarskiej. Kiedy jednak jest to zbyt nachalne i zbyt szczegółowe, wówczas dozuję i kładę na to rękę. Chcę mieć nad tym kontrolę. Po co też rozmawiamy, żeby uchylić rąbka tajemnicy. Uchodzi pan za trenera, który potrafi z zawodnikami rozmawiać, zresztą postawa Warty Poznań na to wskazuje. Piłkarze reagują pozytywnie na to, co pan im przekazuje. - Nie wiem, czy pan pamięta pytanie, które mi pan zadał podczas poprzedniej rozmowy. "Jak pan to robi?". Jedno z trudniejszych pytań, jakie mi zadano. Wykorzystałem je na odprawie meczowej. Powiedziałem wtedy piłkarzom, że wraz ze sztab tak się dotarliśmy, że swoim postępowaniem oraz wiedzą dajemy zespołowi narzędzia i możliwości. I od nich zależy, co z tym zrobią. A piłkarze nas zaskakują swoją inteligencją. Chcemy, żeby zespół był po części odpowiedzialny za to, co dzieje się na boisku. Nie chce pan odpowiadać za wszystko? - Trener odpowiada za wszystko, bo taka jest jego rola. Nie ma jednak nic bardziej motywującego do pracy, jeżeli odpowiedzialność za odcinek pracy zostawię na barkach każdego mojego współpracownika. To robię z piłkarzami i ze sztabem. Wk... mnie, gdy powiem np. moim trenerom, że mają coś zrobić, a oni pytają: jak? To się nazywa: delegowanie zadań. - Od tego mają głowy, żeby zrobić to jak najlepiej potrafią. I aby poczuli, że ich wiedza jest na tyle wysoka, by mogli być pewni tego, co robią. Każdy z nich zna przecież zespół tak, jak ja. Piłkarze Warty, z którymi rozmawiałem, mówią, że pan wie, kiedy co powiedzieć. - No może coś w tym jest. Mówienie do piłkarzy też powinno być sinusoidą. Czyli nie zawsze dobry jest krzyk? - Jasne, że nie. Na Trałkę, Kupczka, Kopczyńskiego mam krzyczeć? Na Adriana Lisa, gdy ma złapać jedną z ważniejszych piłek, żeby go jeszcze bardziej stresować? To najgorsze, co można zrobić - krzyczeć, by pokazać, że jest się złym. Przecież te emocje można przekazać w inny sposób. A bieganie i krzyczenie przy linii? - To też trzeba dopasować do zespołu i zawodników. Są drużyny tak dobrane charakterologiczne, że może im to przeszkadzać. Są też takie jak nasz, który opiera się ekstremalnych emocjach na boisku. Nie mogę być wtedy niemową. Też jednak muszę wiedzieć, kiedy. Miałem np. duży żal do siebie i sztabu, że w końcówce meczu z Lechem nie daliśmy zespołowi impulsu w chwili, gdy mieliśmy piłkę po przeciwnej stronie, a straciliśmy bramkę. Powiedział pan to piłkarzom? - Jasne, że tak. Nie dowiemy się już co by było, gdybyśmy dali mocny bodziec w końcówce meczu. Przecież nie tylko zawodnik podejmuje decyzje, trener też. Nie nazywam ich błędnymi, ale takimi, które nie dały korzyści. Na filmach widać, że często używa pan patosu. Wchodzi w patetyczny ton. Patos w piłce i podniosła atmosfera pomagają w piłce? - No tak. Dlatego, że mecz dla mnie to jest wszystko, więc staram się też piłkarzom wytłumaczyć, że i dla nich mecz musi być wszystkim w tym czasie, w którym się rozgrywa. Nie gloryfikuję go jako najważniejszego wydarzenia w życiu, bo przecież prywatne sprawy są ważniejsze. Gdy jednak mecz się rozpoczyna, jest kluczowy. Przez 90 minut piłkarze są dla mnie, trenera wszystkim, co mam. Czy uważa pan, że odkąd pracuje pan z Wartą, ona miała kryzys? - Myślę, że tak. Kiedy to było? - Choćby w pierwszej lidze, gdy przegrywaliśmy z Puszczą, Chrobrym, złapaliśmy dół i nam nie szło. Był to sygnał, że dzieje się coś złego. W Ekstraklasie natomiast takiego wyraźnego sygnału nie było nawet wtedy, gdy przegraliśmy cztery kolejne mecze. To oczywiście kwestia tego, jak rozumiemy "kryzys". Dla mnie to nie same porażki, ale zniechęcenie, apatia, gdy nie docierają do zawodników bodźce. Tego w Warcie teraz nie widzę, nawet gdy były porażki, a zdarzyło się ich dużo. Pytam o to dlatego, że - może to niezbyt eleganckie wobec Warty - wciąż porównujemy ją do Lecha. I ja też zastanawiam się nad kryzysami Kolejorza, z którymi on sobie nie radzi, a z którymi radzi sobie Warta. - My nigdy nie będziemy biegunem przeciwnym do innego zespołu. A już na pewno nie będziemy dawać rad. Dlatego, że pan nie wie, co się dzieje z Lechem, czy dlatego, że to nieeleganckie wobec trenera Żurawia? - Dlatego, że każdy ma swoje kłopoty i swoje metody. Nawet zespołowi z niższej ligi nie doradzimy, bo od tego ma swojego trenera i on sam musi się z tym zmierzyć. My jako Warta nie lubimy, gdy porównuje się nas do Lecha, mówi o rywalizacji z nim. Mamy swój cel, swój klub chcemy rozwijać, w naszych planach nie mieści się konkurowanie z Lechem. Warta zasługuje na swoją historię, a nie bycie rewersem Lecha? - Zasługuje. Pracujemy na swoją historię. Jaka będzie, taka będzie, ale będzie nasza. Zapytam inaczej, jak pan opisze proces, który przeszła Warta od lata, gdy wszyscy mówili, że jest najsłabsza i na pewno spadnie po dzisiaj, gdy jest pan o krok od utrzymania? - Trudno to opisać, bo nie mogę wystawić recepty, która zadziała np. ponownie, za rok. Zrobiliśmy wszystko by w odpowiednim czasie, miejscu, z grupą ludzi o wyselekcjonowanych umiejętnościach i charakterach wydarzyło się to, co trwa do dnia dzisiejszego. To pokazuje pewną ciągłość i nieuchronność zdarzeń, od budowy zespołu w pierwszej lidze przez pokonywanie kolejnych etapów i problemów, także z Covid-19. To się musiało zdarzyć, abyśmy byli w obecnym miejscu. Warta budzi dużą sympatię, coraz większe zainteresowanie, ale jednak zagorzałych kibiców ma relatywnie mniej niż potentaci ligi jak Lech czy Legia. To jej pomaga działać w spokoju? - Na pewno kluby topowe mają inną historię pracy. Kibice i ich wpływ są niezwykle ważnym elementem układanki. Takie zespoły jak Lech, Legia, Górnik Zabrze, Pogoń Szczecin, Wisła Kraków muszą się z nimi liczyć na każdym kroku. My mamy bardzo charakterystyczną grupę kibiców, wynikającą z historii tego klubu. Kultura kibicowania i zachowanie kibiców Warty budowała się od 1912 roku, jest inna niż w Lechu czy Legii, ale to też jest dobre, to też siła. I my musimy umieć się w to wpasować, nie rozstrzygać, czy to dobry układ dla klubu, czy zły. Z jednej bowiem strony, gdy jest kryzys, nikt nam nie robi awantur i nie przychodzi na treningi, aby wyrazić złość, ale z drugiej strony, gdy wygrywamy, też chcielibyśmy 20 tysięcy ludzi na trybunach, żeby nas niosły. Coś za coś. My więc akceptujemy układ jaki jest, bo to jest część naszego klubu. Czy pan nazwałby Wartę rewelacją sezonu? - Ja bym chciał, abyśmy nie byli maskotką tej ligi, ale dodawali jej czegoś innego, nowego. A to jaki jest przymiotnik, jakim się nas określa, to już nie nasza sprawa. Chcemy, by emocje nie pulsowały tylko w nas, ale udzielały się też innym, którzy nas oglądają. Tego pragniemy. Czy jednak teraz Warta czuje się traktowana bardziej poważnie niż kilka miesięcy temu? - Za duże słowa, bo my nie mieliśmy poczucia, że traktuje się nas niepoważnie. Nie odbieraliśmy tego tak. Po prostu powiedzieliśmy sobie, że aby coś ugrać, musimy być nieco inni niż reszta ligi. I to nam się chyba udało. Rozmawiał Radosław Nawrot