A przecież Warta i Cracovia to kluby bardzo zasłużone dla polskiego futbolu. Oba funkcjonowały już przed wojną, wygrywając zresztą mistrzostwo kraju: "Pasy" aż cztery razy, Warta - raz. Tuż po wojnie, jedni i drudzy dodali jeszcze po jednym tytule i na tym ich sukcesy się skończyły. Aż do lipca 2020 roku, gdy Cracovia po raz pierwszy w historii wygrała rywalizację w Pucharze Polski. Do tego momentu mogła się tylko pochwalić dwoma półfinałami, w 1962 roku (0-4 z Zagłębiem Sosnowiec) i w 2007 roku (0-1 i 0-1 z Dyskobolią Grodzisk Wlkp.). Obaj rywale później zdobywali trofeum. 14 lat temu Cracovia musiała więc też grać w Grodzisku, tak jak dzisiaj. Wtedy bramkę wbił jej Takesure Chinyama. Pod tym względem osiągnięcia Warty, która teraz jako gospodarz gra na stadionie w Grodzisku, są jeszcze gorsze. "Zieloni" tylko raz dotarli do półfinału, w pierwszych, dość kuriozalnych rozgrywkach w 1926 roku. W ćwierćfinale też byli tylko raz, gdy - jako trzecioligowcy! - w marcu 1970 roku przegrali dwumecz z bardzo mocnym wtedy Zagłębiem Sosnowiec (0-0 i 0-1). Jeśli we wtorek Warta pokona Cracovię, wyrówna ten wyczyn sprzed ponad pół wieku. Warta w półfinale? To ci historia! Do największego sukcesu Warty w tych rozgrywkach doszło niemal 95 lat temu. Ta pierwsza edycja Pucharu Polski w 1926 roku była niezwykła, bo najpierw PZPN postanowił wyłonić dziewięciu zwycięzców finałów okręgowych (Warta rozbiła Posnanię aż 15-2), a następnie podzielił te dziewięć drużyn na trzy grupy. Tyle że w nich nie było rywalizacji "każdy z każdym", ale dwie drużyny grały ze sobą, a później zwycięzca mierzył się z tą trzecią. I podobnie było na ostatnim etapie - Wisła Kraków czekała, kto wygra zmagania w parze Warta Poznań - Sparta Lwów. Dlaczego akurat tak? Trudno powiedzieć. Niemniej siedzibą PZPN był wtedy Kraków, Wisła znalazła się w finale, wygrywając zaledwie jeden pełny mecz z Ruchem Hajduki Wielkie (drugi z ŁKS został przerwany po burdach, gdy prowadziła 2-0), na dodatek ów finał grała na swoim stadionie. Niewiele zresztą brakło, by Warta do tego nieformalnego półfinału - do dziś jej największego sukcesu w Pucharze Polski - nie trafiła, bo w finale swojej grupy B przegrała z TKS Toruń 2-3. Świetną skutecznością błyszczał wówczas napastnik torunian Józef Stogowski - trzykrotny olimpijczyk z Sankt Moritz, Lake Placid i Garmisch Partenkirchen jako... bramkarz reprezentacji Polski w hokeju na lodzie! "Kurjer Poznański" donosił wówczas, że "prowadził zawody p. Szyc z Warty wobec nieprzybycia wyznaczonego sędziego, co powinno być ukarane surowo". To stało się jednak podstawą do... unieważnienia wyniku i powtórki meczu. Trzy tygodnie później, już w Poznaniu, Warta rozbiła torunian aż 7-0. Warta pociągiem do Lwowa Poznaniacy awansowali więc do nieformalnego półfinału, a o tym, że mecz we Lwowie mają zagrać 8 sierpnia, dowiedzieli się z listu wysłanego przez PZPN... trzy dni wcześniej. "Następnego dnia prosiła Sparta telegraficznie o podanie godziny przyjazdu. Nie znając adresu Sparty, depeszowała Warta na ręce Czarnych do Lwowa, że przyjeżdża w niedzielę po godz. 12. Tymczasem w sobotę telegrafuje Sparta ponownie, że mecz wyznaczono na godz. 11. Co z tego wyniknie? W każdym razie Warta wyjechała wczoraj wieczór o godz. 21.40" - donosił "Kurjer Poznański". A żeby było ciekawiej, pojawił się kolejny problem. Także 8 sierpnia, ale w Poznaniu, reprezentacja Polski miała grać z Finlandią. Mało tego - po raz pierwszy w tym mieście i na dodatek na stadionie Warty przy Rolnej. Do kadry powołany został lider warciarzy i najlepszy strzelec Wawrzyniec Staliński, a w rezerwie znaleźli się inni strzelcy z meczu z TPS Toruń: Zygfryd Kosicki i Władysław Przybysz. Przeciwko Finom zagrał awaryjnie obrońca Warty Michał Flieger, notując swój jedyny występ w reprezentacji. Polska wygrała z Finlandią aż 7-1, Staliński ustrzelił hat-tricka, ale jego koledzy z Warty tego samego dnia nie sprostali w dalekim Lwowie Sparcie i przegrali 0-1. To lwowianie, grający poziom niżej, bo w klasie B, awansowali do finału, a tam przegrali z Wisłą w Krakowie 1-2 po golu Henryka Reymana w 90. minucie. Poznań kontra Kraków, też w śniegu Edycja z 1926 roku była jedyną przed II wojną światową, w której występowały kluby. Puchar Polski wrócił do łask dopiero w 1936 roku, ale cztery ostatnie przedwojenne edycje odbywały się już jako rywalizacja okręgów. Na dodatek pod nazwą zmagań "O nagrodę Prezydenta RP", choć akurat Ignacy Mościcki nie był futbolem zbytnio zainteresowany. Absurdalne było też to, że w reprezentacjach okręgów nie mogli występować gracze z pierwszej ligi, z Wilimowskim, Matyasem czy Wodarzem na czele. Oni tworzyli dwa zespoły "Ligi", z których żaden nie przedostał się do finału. A w nim zagrały drużyny Krakowa i Poznania. Mecz odbył się 22 listopada 1936 roku, na stadionie Warty przy ul. Rolnej. Dziś już go nie ma, kilka lat temu powstały w tym miejscu bloki. Grano na śniegu, czyli w aurze podobnej do tej, która może się zdarzyć dziś w Grodzisku Wlkp. Zespół Krakowa tworzyli niemal wyłącznie piłkarze Cracovii, wtedy tuż po spadku z ligi, za to znakomicie odradzającej się w krakowskiej Klasie A. W następnym roku "Pasy" świętowały już zdobycie czwartego tytułu mistrza Polski. W finale wystąpiło dziewięciu graczy Cracovii, ale oba gole zdobyli jedyni gracze z innego klubu, a konkretnie Tarnovii - Edward Baj i Marian Krawczyk. W zespole Poznania było z kolei trzech warciarzy, a dwóch kolejnych grało we wcześniejszych rundach. Ci najlepsi, występujący w pierwszej lidze, nie mieli tej możliwości. Tę zasadę już w następnym roku zniesiono, a Kraków przegrał dwa kolejne finały, w 1937 i 1938 roku. Poznań zaś awansował do decydującej rozgrywki w 1939 roku, ale nie zdołał rozegrać finału ze Stanisławowem (dzisiaj Iwano-Frankiwsk na Ukrainie), bo ten na stadionie Wojska Polskiego zaplanowano dopiero na listopad. Do jedynego pucharowego starcia Warty z Cracovią doszło 2 grudnia 1962 roku w 1/32 finału. Poznaniacy, jako gospodarz i trzecioligowiec, ograli drugoligową Cracovię 3-2. Andrzej Grupa