Mirosław Ząbkiewicz, Interia: Gratuluję awansu. Wspaniały sukces i przyzna pan, że dość nieoczekiwany, bo to nie Sandecja była głównym faworytem? Radosław Mroczkowski, trener Sandecji Nowy Sącz: - Cóż, to jest piękne w sporcie, że nie ci odnoszą sukcesy, którzy najgłośniej mówią o swoich aspiracjach ani ci, którzy są najbogatsi czy mają teoretycznie najmocniejszy skład. Pracowaliśmy spokojnie, z pełnym zaangażowaniem i są efekty. Mijają już prawie cztery lata od czasu, gdy rozstał się pan z Widzewem. Klub był wtedy w agonii organizacyjnej. Chyba nie myślał pan wtedy, że tyle czasu minie aż wróci pan do Ekstraklasy? - Wszędzie podchodzę do pracy tak samo, bez względu, czy jest to Ekstraklasa czy niższa liga. Zawsze chcę wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Oczywiście, czasami jest lepszy materiał, a czasami gorszy, ale nie zmienia to mojego podejścia do pracy w żadnym aspekcie. Czyli nie ma pan poczucia, że w pewnym momencie coś poszło nie tak, że chciałby pan cofnąć czas? - Nie. Jestem sobą, pracuję tak jak potrafię najlepiej. Oczywiście, są różne koleje losu, a pewne sytuacje nie zależą też ode mnie. Niektórych rzeczy nie da się racjonalnie wytłumaczyć, więc trzeba to zostawić i iść dalej. Wczoraj kibice Sandecji świętowali historyczny sukces, a dzisiaj zastanawiają się, czy zostanie pan w Nowym Sączu. - Jestem! Wiadomo, że w czerwcu umowa się zakończy i zaczynamy powoli rozmawiać. Do tej pory były ważniejsze rzeczy. Teraz też musimy zachować koncentrację, bo mamy jeszcze trzy mecze i chcemy się godnie prezentować do końca sezonu. Oczywiście, powolutku ta sprawa musi się rozwiązać, bo już za chwilę znajdziemy się w innej rzeczywistości - ekstraklasowej i trzeba mieć poukładane sprawy. Natomiast gotowej odpowiedzi w tym momencie nie mam. Pana praca jest doceniana nie tylko w Nowym Sączu. Mówi się o tym, że jest pan kandydatem do zajęcia miejsca Michała Probierza w Jagiellonii. Jest coś na rzeczy? - Giełda nazwisk teraz ruszy. Zawsze tak jest, bo wielu trenerom kończą się umowy, są zmiany, pojawiają się nie do końca prawdziwe informacje. Ja też się w tym znajduję, bo też kończy mi się umowa. Ale co przyniesie życie, to dopiero zobaczymy. Jesteście rewelacją sezonu Nice I ligi, ale czy mógłby pan wskazać moment, w którym rzeczywiście pomyślał pan: "Ekstraklasa będzie nasza!"? - Pomyślałem, że możemy to zrobić pod warunkiem, że złapiemy serię dobrych spotkań wyjazdowych. Wcześniej to była bolączka naszego zespołu. Potrafiliśmy to fajnie przełamać. Od czasu meczu z Wigrami (zwycięstwo 1-0 - przyp. red.) i później z Chojnicami (2-1 - przyp. red.) był taki dobry okres, w którym mogliśmy się ścigać z najlepszymi. Zna pan Ekstraklasę. Dużo będzie musiało zmienić się w Sandecji, aby sprostać wyzwaniom najwyższej klasy rozgrywkowej? - Na pewno muszą następować zmiany. Już widać różnicę w porównaniu do początku pierwszej rundy, w której tutaj pracowałem. Podkreślam, że jak na tę rundę, było szczególnie dużo spokoju i mogliśmy się skupić na pracy. Praktycznie to minimum, które było potrzebne zawodnikom, zostało spełnione. Nikt się nie oglądał, nie pytał, czy mu wystarczy od pierwszego do pierwszego. To było pozytywne i chłopaki to odczuli. Mieliśmy spokojne głowy i pracowaliśmy tak, jak powinniśmy. To też przełożyło się na sukces. Normalność była potrzebna. Prezes Andrzej Danek przyznał, że Sandecja potrzebuje wzmocnień, aby grać w Ekstraklasie i liczy na ofensywę transferową. Myślał pan już ilu i jakich nowych zawodników potrzebuje? - Na pewno wszyscy wspólnie jeszcze się nad tym zastanowimy, choć wizję już mamy. Nie chcę jednak mówić, ilu nowych zawodników potrzeba. Z pewnością w tym samym gronie nie uda się spotkać w nowym sezonie, ale to normalne. Tak naprawdę, to przyszły sezon pokaże nam, jakie korekty trzeba będzie zrobić, bo dopiero mecze mistrzowskie dadzą nam pojęcie, w jakim jesteśmy miejscu. Można teraz gdybać, ale nie do końca będzie to miarodajne. Zresztą, przykładem może być Termalica. Zaczynała grę w Ekstraklasie praktycznie swoimi zawodnikami, którymi wywalczyła awans, a później były korekty, bo same mecze im podpowiadały, że trzeba działać. Tak jak Termalica, przynajmniej na początku, będziecie grać na obcym stadionie. Zwłaszcza dla beniaminka nie jest to najlepsze rozwiązanie. - Nie jest, ale myślę, że skoro jest bodziec, a ludzie chcą coś zrobić, to będę efekty. Właśnie także po to jest nasz awans - żeby się wziąć do pracy. Jak jest do niego daleko, to każdy mówi: "Jak będzie tak, to wtedy zrobimy tak". Dobra! To teraz jest tak i zróbmy tak. Powiedział pan: "Sprawdzam!". - Dokładnie, bo nadeszła pora, żeby przejść do działań. Wszyscy dodaliśmy sobie pracy. Kto według pana zostanie drugim beniaminkiem? - Jest jeszcze kilka drużyn, które mają szansę i jeszcze sporo może się zmienić w tabeli. Widać to po ostatnich spotkaniach. My chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której bylibyśmy na punkt, na styk. Jeśli przewaga nad rywalami jest większa, to piłkarze czują się pewniej i nawet, gdy coś nie wyjdzie, to nie ma tragedii. Nie każdy potrafi grać pod tak dużą presją, czując tak wielką odpowiedzialność. Zresztą, było to widać choćby po GKS-ie Katowice w meczu z nami, czy w środę podczas meczu Wigier z Zagłębiem. Życzę udanych transferów i powodzenia w Ekstraklasie, a ostatnie lata pokazują, że beniaminkowie wcale nie są skazani na spadek. - Oczywiście. Na pewno potrzebny jest spokój, tak jak do tej pory w Nowym Sączu. Jak pozwalają trenerowi pracować, tak mówię, bo się z tego cieszę, to człowiek pracuje z wielkim zaangażowaniem. Chodzi o to, żeby przede wszystkim nie przeszkadzać - to jest najważniejsze. Rozmawiał Mirosław Ząbkiewicz 1. liga: wyniki, tabela, strzelcy, terminarz