Michał Zichlarz, Interia: Gdzie szukać tajemnicy świetnej gry Ruchu w tym roku? Waldemar Fornalik: - Trzeba by się cofnąć do tego co było jesienią, do spraw, na które nie mieliśmy wpływu. Jarek Niezgoda dołączył do nas dopiero po ósmej kolejce. Nie było Michała Helika, w wielu meczach nie grał Marcin Kowalczyk, Adam Pazio, a z poważnym urazem zmagał się Michał Koj. Trudno było mówić o stabilizacji. Zimą mogliśmy już normalnie pracować, nie było kontuzji, a pewne rzeczy można było poprawiać i ćwiczyć warianty taktyczne. To przynosi teraz efekt. Cieszymy się, że jest tak, jak jest. Na tę chwilę wygraliśmy kilka spotkań, tych punktów wiosną trochę zdobyliśmy, ale wszystko przed nami. Najważniejsze granie sezonu to to po podziale na grupy. Zimą stracił pan Piotra Ćwielonga, potem odszedł Kamil Mazek. Pierwszy tegoroczny mecz z Cracovią u siebie przegraliście, a w perspektywie było spotkanie z Legią. Nie było chwili zwątpienia? - Ten mecz z Cracovią wielu uznało za słaby w naszym wykonaniu, ale porównując poprzednie lata, choćby spotkanie z Zagłębiem Lubin rok temu, które inaugurowało wiosenne rozgrywki, a które zremisowaliśmy 0-0, to uważam, że nie było gorzej. Tyle że z Cracovią przegraliśmy i trudno polemizować z takimi czy innymi opiniami. - Jadąc na Legię, większość nie dawała nam szans, już zwalniano trenera, w niektórych gazetach zastanawiano się czy to już jest ten moment. Drużyna bardzo dobrze zareagowała na tę krytykę. I my trenerzy i zespół wiedzieliśmy, że praca, którą wykonaliśmy, musi przynieść efekt. Oczywiście, grając na Legii nie można być pewnym, że się wygra. Z drugiej strony gdziekolwiek jedziemy, to myślimy o zwycięstwie. Natomiast żeby zwyciężyć w Warszawie, to po pierwsze trzeba rozegrać bardzo dobre spotkanie, być w dobrej dyspozycji i zdobywać takie bramki, jakie tam strzeliliśmy. Czy któryś z piłkarzy szczególnie zasłużył na wyróżnienie? - Nie chciałbym dokonywać indywidualnych ocen, bo jak z ust trener padają jakieś nazwiska, to często kojarzy się to z tym, że szkoleniowiec lubi tego czy innego zawodnika. Mogę tylko powtórzyć za mediami. Dużo mówi się o Liborze Hrdliczce, który nabył wiele pewności siebie i mocno pomógł drużynie w takich meczach, jak ten na Legii czy w Niecieczy. Trudno tego nie zauważyć i nie zgodzić się z takimi opiniami. Wielu zwraca też uwagę na renesans czy odbudowę formy Miłosza Przybeckiego. Jarek Niezgoda potwierdza swoje nieprzeciętne umiejętności. Dobrze funkcjonuje nasza druga linia, podobnie jak defensywa. Tracimy mało bramek, ale trzeba powiedzieć, że na to pracuje cały zespół. Jesienią też staraliśmy, ale przytrafiały się indywidualne błędy. Teraz udało je się wyeliminować i oby tak dalej. Po 26 kolejkach macie sześć punktów straty do ósmego miejsca. Myśli pan, że miejsce w grupie mistrzowskiej jest realne? - Na tę chwilę koncentrujemy się na najbliższym meczu z Piastem. Jeżeli wygramy, to będziemy myśleli o kolejnym przeciwniku i tak dalej. Wygrywając dwa kolejne spotkania, będzie można gdzieś tam realnie spojrzeć na tabelę i przyjrzeć się jaka jest sytuacja. Zostały cztery mecze, a mamy sześć punktów straty, nie wszystko zależy więc już tylko od nas. Jeszcze raz wrócę do tych czterech minusowych punktów... Gdyby nie one, to nasze szanse byłyby realne. Na dziś matematycznie miejsce w czołowej ósemce dalej jest możliwe, będziemy więc walczyć. W czerwcu kończy się panu umowa z Ruchem. Podpisze pan z klubem z Chorzowa nowy kontrakt? - W tej chwili w klubie dzieją się ważniejsze rzeczy. Jest zmiana władzy, nowy zarząd, są inne sprawy. Nie ma takiej potrzeby, żeby teraz rozmawiać na ten temat. Na pewno chciałby wypełnić swój kontrakt z klubem, utrzymać Ruch w Ekstraklasie, a potem myślę, że będzie odpowiedni moment, żeby zastanowić się i podjąć decyzje, co dalej. Nie sposób nie zapytać o mecz reprezentacji Polski z Czarnogórą w niedzielę. W 2012 roku, prowadzona przez pana kadra, rozegrała w Podgoricy dramatyczny mecz w eliminacjach mistrzostw świata, zakończony remisem 2-2. Jako były selekcjoner, jak wspomina pan tamto spotkanie? - Był to dość dramatyczny mecz. Pierwszy, w którym prowadziłem reprezentację w spotkaniu o punkty. W kadrze następowała wtedy naturalna zmiana. Pojawili się tacy piłkarze, jak Kamil Glik czy Kamil Grosicki. Dużo czasu na przygotowanie nie było. Na towarzyski mecz z Estonią, poprzedzający spotkanie z Czarnogórą o punkty, powołałem jeszcze wszystkich tych, którzy grali na Euro. Chciałem się z bliska przyjrzeć i podjąć decyzje, kto dalej zostaje, a komu podziękować. W Podgoricy, przy naszym prowadzeniu na początku spotkania 1-0, na trybunach doszło do ekscesów. Wybuchały petardy, race, latały wyrywano krzesełka. Ucierpiał wtedy Przemek Tytoń. Myślę, że gdyby ten mecz prowadził tak renomowany arbiter, jak ten, który ma poprowadzić mecz w niedzielę, to tamto spotkanie mogłoby się zakończyć przed czasem. Ostatecznie zremisowaliśmy wtedy 2-2, pozostawiając za sobą niezłe wrażenie. Jest pan optymistą przed niedzielnym starciem o punkty z Czarnogórcami? - Oczywiście! Zespół jest mocny. Ma za sobą cykl meczów w eliminacjach mistrzostw Europy, a także turniej Euro. Poza tym piłkarze pokazali w ostatnim spotkaniu z Rumunią na wyjeździe, że nie dadzą się sprowokować. Myślę, że w niedzielę wygramy, co ugruntuje jeszcze naszą pozycję w grupie. Rozmawiał w Chorzowie Michał Zichlarz