Andrzej Klemba, Interia: Choć ŁKS jest w czołówce ligi, to zgubił już sporo punktów. Chyba nie do końca takie były pana oczekiwania? Po poprzednim sezonie mówił pan, że liczył na bezpośredni awans do ekstraklasy, tymczasem ŁKS zagrał w barażach i w decydującym meczu przegrał. Tomasz Salski, prezes ŁKS: Jak się jest kibicem takiej drużyny jak ŁKS, Widzew, Arka Gdynia, Korona Kielce, Podbeskidzie czy Miedź, to trudno mówić o innych celach niż bezpośredni awans. U nas jest podobnie. Możemy zakłamywać rzeczywistość i mówić, że minimum baraże, ale cel się u nas nie zmienia. Zimą wzięliście drogich jak na polskie warunki Mikkela Rygaarda, Ricardinho i Adama Marciniaka. To była inwestycja, która miała dać awans do ekstraklasy, ale się nie udało. - To było rzeczywiście ryzyko z naszej strony. Chcieliśmy dzięki tym piłkarzom wzmocnić drużynę na tyle, by pomóc szczęściu i wrócić do ekstraklasy. Brak awansu zachwiał budżetem klubu? - Oczywiście, że tak. To są straty nie tylko wizerunkowe, co finansowe. To miedzy innymi w celu dopięcia budżetu powiększyliście w marcu kapitał zakładowy? - Tak, to nas zmusiło właśnie do tego, by dokapitalizować klub. I musimy myśleć o kolejnym takim działaniu, bo pierwsza liga kosztuje. Nie znam klubu na zapleczu ekstraklasy, który jest w stanie zarabiać pieniądze. Podobno szuka pan inwestora, by pomógł panu prowadzić ŁKS? - To prawda. Poszukiwania, a nawet konkretne rozmowy są prowadzone. Od samego początku mówiłem, że to jest pewien etap w odbudowie ŁKS. Tak naprawdę najtrudniejszy, przez który chciałbym przeprowadzić klub i zadomowić się w ekstraklasie. Żeby ŁKS zrobił kolejny krok i mógł liczyć się na krajowym podwórku, potrzebujemy inwestora. Kogoś, kto jest lepiej przygotowany finansowo. Jesteśmy prywatnym klubem i nie mamy wsparcia z kasy miejskiej lub państwowych spółek jak wiele innych zespołów. Musimy liczyć na to, co zbierzemy z rynku. Szósty rok prowadzę klub razem z współtowarzyszami na jednej trybunie, co wiąże się z szeregiem wyrzeczeń z naszej strony. Dlatego widok rosnącego stadionu za oknem cieszy. Stadion to jednak melodia przyszłego sezonu, a od sześciu lat angażowaliśmy przede wszystkim własne środki. Brak trzech trybun, a także możliwości jaki ma dawać ten obiekt w kwestii przychodów z najmu powierzchni komercyjnych sprawia, że co rok ŁKS nie zarabiał około 5-6 mln zł. Dzień meczowy to jedno, ale trzeba pamiętać właśnie o powierzchniach na biura czy sklepy. Posiada pan pakiet większościowy i zakłada sprzedaż ŁKS? - Przemek Andrzejak i Jurek Pietrucha mają około 25 procent akcji, reszta należy do mnie. Tak, zakładam sprzedaż ŁKS. Bardzo chętnie usiądę z każdym do stołu, przedstawię budżet, bilans zysków i strat jest do wglądu. Jeśli ktoś przyjdzie z konkretną ofertą, to zostanie bardzo szybko rozważona. Co się stanie, jeśli ŁKS znów nie awansuje do ekstraklasy? - Będziemy się martwić w czerwcu, jeśli się nie uda osiągnąć celu. Wtedy na pewno konieczne będą gruntowne zmiany. Jeśli chodzi o sprawy sportowe - ŁKS jest w czołówce, ale liczba punktów jest chyba poniżej oczekiwań? Paradoksalnie w meczach, które graliśmy dobrze i to w ocenie fachowców, czyli z GKS Tychy i Koroną, zdobyliśmy tylko punkt. Pierwsza liga jest nieobliczalna, spotkania bardzo różnie się układają. W naszym przypadku jak tracimy pierwsi bramkę, to bardzo trudno jest się nam podnieść. Tu widzę głębokie rezerwy i pole do popisu trenera, zwłaszcza w kwestii pracy mentalnej. W tym półroczu czeka nas 20. kolejek, czyli mamy jeszcze 12 meczów do rozegrania. Na podsumowanie moich oczekiwań, przyjdzie czas w grudniu. Wtedy spojrzymy całościowo, a nie będziemy oceniać po pięciu czy siedmiu kolejkach. Te drużyny, które mają szerokie kadry, będą je omijały kontuzje i kartki, zaczną lepiej punktować. A może niepokojące jest to, że w zespole jest sporo kontuzji. Właściwie co mecz ktoś z podstawowego składu doznawał urazu. - W większości są tu kontuzje mechaniczne poza urazami mięśniowymi Bartka Szeligi i Antonio Domingueza. Zawsze jak jest taka duża grupa zawodników kontuzjowanych, zwłaszcza, kiedy dochodzi do skręcenia stawów skokowych, to się o tym myśli i analizuje. Inaczej trochę patrzy się na zawodników, którzy są w klubie kolejny sezon, bo już ich trochę znamy i wiemy na co zwrócić uwagę. Martwi brak Nacho Monsalve, bo to miał być filar naszej gry obronnej. Na dodatek wypadł też drugi z podstawowych stoperów Macie Dąbrowski. Mam nadzieje, że obaj już wkrótce będą do dyspozycji trenera. ŁKS w czterech meczach zdobył tylko cztery punkty, ale potem wygrał z Miedzią. Czy te słabsze spotkania nie sprawiły, że zaczął się pan zastanawiać, czy szkoleniowiec daje radę? - Zupełnie mnie te cztery spotkania nie zaniepokoiły w kwestii pracy trenera. Z oceną wstrzymuje się do końca roku. Oczywiście mógłbym powiedzieć wyświechtane przez prezesów powiedzenie, że trener ma kredyt zaufania, ale wiemy jakie są komentarze po takiej wypowiedzi. Rzeczywiście jednak w ŁKS jest tak, że widzimy jak zespół trenuje pod wodzą Kibu Vicuni. Mam nadzieję, że ta praca da efekty. Trener powtarza, że zawodnicy świetnie trenują i poza meczem z Resovią przegranym 0:3 nie powiedział, by jego zespół był gorszy od rywali. - Obejrzałem to spotkanie ponownie. Resovia najpierw strzeliła gola po stałym fragmencie, a potem wykorzystała dwa naprawdę nasze szkolne błędy. Jeśli patrzymy na wynik, to wydaje nam się, jakby była niesamowita różnica między tymi zespołami. My mieliśmy też okazje, ale ich nie wykorzystaliśmy. Resovia czyste sytuacje miała dopiero przy prowadzeniu 3:0. To tylko potwierdza, że ta pierwsza liga jest zaskakująca. Mam nadzieję, że tych niemiłych niespodzianek dla nas będzie coraz mniej, zwłaszcza jak wróci kilku zawodników, którzy są dla nas kluczowi. Z tych, co akurat są do dyspozycji, nie jest pan rozczarowany Rygaardem. Legendy krążą wokół jego wysokich zarobków, a on wciąż nie "odpalił". - Spodziewaliśmy się po nim dużo więcej. Zaraz po przyjściu do ŁKS w meczu Pucharu Polski z Legią pokazał, że ma olbrzymi potencjał i bardzo duże umiejętności. Cały czas jednak czegoś mu brakuje. Mam nadzieje, że trenerzy dotrą do niego. Widzimy jego podejście do pracy i bardzo chce, a także ma świadomość, że więcej się po nim spodziewaliśmy. Musimy cierpliwie czekać, że będzie grał na tym samym poziomie co w rodzimej lidze. Ja też liczyłem, że w już jesienią pokaże umiejętności. Runda jest długa i na pewno w wielu meczach zagra. Wzięliśmy zawodnika, który grał regularnie w trudnej lidze duńskiej i cieszył się dobrymi opiniami. Liczyliśmy, że będzie jednym z liderów. Rozmawiał Andrzej Klemba