Piłkarze ze stolicy na początku rozgrywek rozpieszczali swoich kibiców widowiskami, ale wynikami już niekoniecznie. Wydawało się, że derbowe starcie jest idealną okazją dla "Czarnych Koszul" na pierwsze punkty zdobyte przy Konwiktorskiej 6 (wcześniej przegrali 2:3 z GKS Tychy i Wisłą Kraków, 3:4 z Miedzią Legnica oraz 0:1 z Motorem Lublin). Punktowali tylko na wyjazdach. Stołeczni byli bardzo gościnni dla sąsiadów (Warszawę od Pruszkowa dzieli tylko 18 kilometrów, a stadiony Polonii i Znicza zaledwie 27). Gospodarze rozpoczęli mecz obiecująco, bo już w 2. minucie stworzyli zagrożenie pod bramką Miłosza Mleczki. Piłka jednak nie znalazła się w siatce. Kibice nie musieli długo czekać na pierwszego gola, bo w 10. minucie wynik otworzył Krystian Pomorski. Od tego czasu gospodarze stanęli, w swoich poczynaniach było sporo niedokładności. Wraz z upływem kolejnych minut można było odnieść wrażenie, że Polonia gra bez pomysłu. Przeraźliwe gwizdy pożegnały Polonistów Poziom meczu nie stał na wysokim poziomie. Tylko goście stwarzali zagrożenie dla rywala, głównie po dośrodkowaniach. Kilka razy zakotłowało się w polu karnym podopiecznych Rafała Smalca. Gwizdek na przerwę wydawał się najlepszą rzeczą, jaka mogła stołecznych spotkać (kwadrans ma odpoczynek i ustalenie strategii na drugą połowę). Piłkarze schodzili na przerwę przy gwizdach i ironicznych oklaskach. Usłyszeli też o swojej postawie kilka nieprzychylnych słów. Polonia - Znicz 0:1 Pierwsze chwile po przerwie to przejęcie kontroli przez gospodarzy, natomiast trwało taki stan rzeczy nie trwał długo. Raptem kilka minut. W 47. minucie ładnym strzałem popisał się Krzysztof Koton, ale Mleczko przeniósł piłkę nad poprzeczką. Wynik nie zmienił się do końcowego gwizdka, choć Znicz raz jeszcze umieścił piłkę w siatce. Trafienie Nagamtsu nie zostało uznane, bo Japończyk był na spalonym. Wyjazdowa wygrana pozwała Zniczowi uciec od strefy spadkowej na odległość czterech punktów, którą otwiera... Polonia. Sebastian Zwiewka, INTERIA