Justyna Krupa, Interia: Ma pan 27 lat, a w dotychczasowej karierze w ekstraklasie tylko dwa kluby i około stu meczów rozegranych w każdym z nich: najpierw w Wiśle Kraków, potem w Wiśle Płock. To jednak rzadkość w dzisiejszym futbolu. Ma pan jakiś specjalny system odstraszania menedżerów? Alan Uryga, obrońca Wisły Płock: - Tak się złożyło akurat, że przez najbliższy czas w moim CV będą tylko dwa kluby ekstraklasowe. Jestem jednak przekonany, że nie chodzi o menedżerów. Chodzi o to, by była pewna stabilizacja. Uważam, że jest to atut. To pokazuje, że w Płocku byłem oceniany na tyle dobrze, że cały czas regularnie grałem. Widocznie ludzie tam byli na tyle ze mnie zadowoleni, potem do tego doszła jeszcze opaska kapitańska. Teraz tak się złożyło, że wracam do mojego nowego-starego klubu, czyli Wisły Kraków. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, może okaże się, że na tym zakończę karierę. I - jeśli nie udałoby się wyjechać za granicę - tego właśnie bym sobie życzył. Ewentualne zakończenie kariery w Wiśle Kraków to by było dla mnie coś wielkiego. Nie jest typowe też to, że po podpisaniu kontraktu z Wisłą Kraków, obowiązującego od nowego sezonu, grał pan w Płocku regularnie przez ostatnie pół roku, bez przeszkód. Niestety w polskich warunkach wciąż częstym scenariuszem jest raczej przenoszenie zawodnika do rezerw po podpisaniu umowy z innym klubem. A przecież takie zachowanie, jak Wisły Płock wobec pana, powinno być standardem. - Rzeczywiście, jest to smutna prawda, że w takich sytuacjach często rozgrywa się to trochę inaczej... To przykre, że fakt, że zawodnik gra normalnie do końca umowy musimy traktować jako coś wyjątkowego. Może to będzie jakiś sygnał dla ludzi zarządzających klubami w Polsce i pewien krok w kierunku normalności. Bo za granicą to jest normalne, że nawet, jeśli ktoś nie chce przedłużyć kontraktu, a informuje o tym klub wcześniej, to nikt nie robi z tego problemu. Wisła Płock już w sytuacji z Dominikiem Furmanem pokazała, że raczej jest klubem, który nie robi niefajnych akcji. Dominik też nie planował przedłużyć kontraktu, było już praktycznie pewne, że tego nie zrobi, ale grał do końca. Już wtedy udowodnili, że mają trochę inne podejście, niż część klubów. Po podpisaniu kontraktu z Wisłą Kraków miałem w Płocku rozmowy z prezesem i trenerem. Wszyscy od razu mi zakomunikowali, że nic się w mojej sytuacji nie zmienia. Podkreślili, że jeśli tylko ja jestem gotów grać na sto procent do końca, to oni tak samo do tego podchodzą. I dalej traktują mnie, jak pełnoprawnego zawodnika pierwszej drużyny i kapitana. To, że nosiłem tę opaskę kapitańską pewnie też miało znaczenie, choć i kapitana można byłoby teoretycznie "skasować". Gdyby klub pana rzeczywiście "skasował", to nie byłoby tej pana bramki strzelonej w starciu z Jagiellonią, a także kilku innych udanych meczów i klub sam byłby na tym stratny. A tak - obie strony wygrane. Można? Można. - Dokładnie tak. Jestem wdzięczny Wiśle Płock oraz trenerom, że tak do tego tematu podeszli i byli do końca wobec mnie w porządku. A jak dużym wyzwaniem mentalnym dla pana było przygotowanie do tego meczu z Wisłą Kraków na wiosnę? Odciął się pan całkiem od wiadomości od kolegów z Krakowa? Dodatkowym utrudnieniem było to, że obie drużyny na wiosnę walczą o utrzymanie w ekstraklasie. - Nie ukrywam, że były szczególne emocje przed tym meczem z Wisłą Kraków. Bo też była to specyficzna sytuacja. Kosztował mnie ten mecz więcej nerwów, niż jakikolwiek inny w tamtym okresie. Zdawałem sobie sprawę, że każdy ewentualny mój błąd może zostać odebrany przez kibiców inaczej, niż zwykle. Wiadomo, raczej każdy zdrowo myślący człowiek nie posądziłby mnie o to, że specjalnie popełniłem błąd grając przeciwko przyszłemu pracodawcy. Ale pewnie parę głosów by się mogło pojawić, że "odpuściłem" albo chciałem "dać prezent". Dlatego wiedziałem, że muszę być szczególnie skoncentrowany, bo wszyscy będą patrzeć mi na ręce jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. Chciałem wypaść dobrze tak po prostu, a dodatkowo jeszcze udowodnić wszystkim w Wiśle Kraków i kibicom, że mój powrót latem ma sens i jest dobrą decyzją. Szkoda, że nie udało nam się wygrać, bo było blisko. Dałem jednak z siebie sto procent i uważam, że zagrałem dobre spotkanie. Nie miał pan zadry w sercu po tym, jak Wisła Kraków tak bezceremonialnie pana pożegnała w 2017 roku? Wszyscy wiemy, jak to wyglądało - dowiedział się pan, że klub nie przedłuży z panem umowy... z Internetu. Nawet ostatnio kibice Wisły sami wspominali, jak w tamtym czasie fani pisali o panu niepochlebne komentarze. Teraz wiedzą, że wszyscy pomylili się w ocenie pana potencjału. - Zadra była przez bardzo długi czas, długo siedziała we mnie ta cała sytuacja. Ale dziś Wisła to jednak całkiem inny klub. Nowe struktury, zarządzający, ludzie w klubie. Odbyliśmy wiele rozmów i kilka osób z Wisły poruszało ten temat, bo martwiło się, że mogę mieć po tym wszystkim wątpliwości. Właśnie przez to, że to pożegnanie i cała jego otoczka były, jakie były. Sami podkreślali, że ludzi, którzy byli odpowiedzialni za to, już dawno w klubie nie ma. Byłbym nierozsądny, gdybym przeniósł negatywne emocje sprzed lat na ludzi, którzy zarządzają teraz klubem. Nie mogę już tego rozpamiętywać, zaczynamy zupełnie nowy rozdział i tak na to patrzę. A co do tych komentarzy, to raczej unikam czytania takich rzeczy, ale cieszę się, że jeśli nie wszystkim, to wielu ludziom udowodniłem, że jednak potrafię. I że jednak jestem wartościowym zawodnikiem. W Płocku oczywiście się też rozwinąłem, jestem innym graczem, niż gdy odchodziłem z Wisły. Nie wierzę, że to lekceważące podejście działaczy do pana w 2017 roku to był zbieg okoliczności czy przeoczenie. Zbyt wielu zawodników ze sporym dorobkiem w Wiśle wypychano z klubu w tamtej erze, gdy klubem rządzili patologiczni działacze. Do kogo ma pan o to wszystko największy żal? Do ówczesnego dyrektora sportowego Manuela Junco, czy do kogoś innego? - Nie wiem do końca, do kogo mógłbym kierować ten swój żal. Nie wiem, kto odpowiada za decyzję o nieprzedłużeniu ze mną kontraktu. Ale - jak już kiedyś podkreślałem - nie chodzi mi o samo nieprzedłużenie umowy. Każdy klub ma prawo decydować, z kim chce się związać, a z kim nie. Chodziło o okoliczności tego, jak to się wszystko rozegrało. Ja też zostałem zmanipulowany i okłamany kilka razy. Umawialiśmy się bowiem już na spotkanie, na którym mieliśmy normalnie siąść do rozmów. Mówiło się o tym, że ta umowa zostanie przedłużona, że siądziemy po sezonie i dojdziemy do porozumienia. A potem, jak wszyscy wiedzą, nagle opublikowano krótki komunikat w Internecie, bez poinformowania mnie osobiście. Później ówczesny dyrektor sportowy próbował sytuację trochę naprawić i twierdził, że on bierze to na siebie. Trudno powiedzieć, jakie były pobudki tamtych ludzi w klubie, jeśli chodzi o traktowanie wychowanków, czy osób długo związanych z klubem. Nie warto już tego roztrząsać. Cieszę się, że będę niebawem mógł pisać nową historię w Wiśle. W zachowaniu więzi z krakowskim klubem pewnie pomogło też to, że utrzymywał pan przez te lata bardzo dobre relacje z zawodnikami Wisły. Jeździliście razem na wakacje, podtrzymywaliście te kontakty. - Już wtedy, gdy grałem w Wiśle, miałem bardzo dobre relacje ze starszyzną - Pawłem Brożkiem, Maćkiem Sadlokiem, czy Arkiem Głowackim. Nawet żona się ze mnie śmiała, że mam taki charakter, że bardziej zawsze pasowałem mentalnie do tych starszych zawodników. Łatwiej mi się było z nimi porozumieć i odnaleźć w ich towarzystwie, byłem nieco dojrzalszy od rówieśników. Cieszę się, że te znajomości przetrwały, mimo, że odszedłem z Wisły. Chłopaki, choć byłem od nich nawet 10 lat młodszy, szanowali tę znajomość. To oczywiście też pomogło w podjęciu decyzji o powrocie do Krakowa. Wiele osób mnie namawiało i miało wpływ na to, że zdecydowałem się na powrót do Wisły. Do niedawna miał pan możliwość współpracować z byłym piłkarzem i niegdyś drugim trenerem Wisły Kraków Radosławem Sobolewskim. Ile jest dawnego "Sobola" w obecnym trenerze Sobolewskim? - Wydaje mi się, że wiele z tego starego "Sobola" zostało w trenerze. Oczywiście inaczej się funkcjonuje jako trener, a inaczej jako zawodnik. To normalne, to całkiem inna relacja. Trzeba się przestawić, już nie może być kolegów, tylko jasne relacje zawodnik - szkoleniowiec. Pod tym względem rzeczywiście mocno się wszystko zmieniło. Oczywiście doświadczenie z czasów bycia asystentem też zmieniło trochę jego zachowania. Ale mimo wszystko, jeśli chodzi o charakter, charyzmę i ogólne podejście do piłki, to nadal jest taki, jakiego zapamiętałem go, jako zawodnika. Szkoda trochę, że Sobolewski ostatecznie nie zakończył tej swojej misji w Płocku wraz z końcem sezonu, tylko w trakcie rundy? Jaka jest pana diagnoza, dlaczego Wisła Płock w tym sezonie musi do końca walczyć o utrzymanie, zamiast wcześniej zabezpieczyć sobie ekstraklasowy byt? - Rzeczywiście szkoda, że przygoda trenera Sobolewskiego w Płocku zakończyła się w takich okolicznościach. Nigdy nie jest to fajną sytuacją, dla nikogo, gdy trener jest zwalniany. A jeśli chodzi o przyczyny, to za dużo mieliśmy takich serii meczów bez zwycięstwa. Mieliśmy problem z ustabilizowaniem formy. Przychodziły momenty, gdy wygrywaliśmy kilka meczów z rzędu i wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. A potem znów przychodził słabszy moment i serie bez zwycięstwa. To nadal jest kłopot. Nadal bowiem walczymy o utrzymanie. Szkoda, że mieliśmy kilka spotkań, w których prowadziliśmy, a nie udało się dowieźć tych zwycięstw, jak właśnie z Wisłą Kraków. Gdybyśmy w tych meczach utrzymali korzystny wynik do końca, to bylibyśmy teraz w całkiem innych nastrojach. I już nie martwilibyśmy się pewnie o byt w Ekstraklasie. Mimo wszystko, z Płocka wywiezie pan pewnie sporo pięknych wspomnień? - Spędziłem tu kawał życia i swojej piłkarskiej kariery. Cztery lata to sporo, będzie wiele wspomnień, znajomości. Czy to wśród zawodników, czy pracowników klubu, z wieloma z nich udało mi się zawiązać fajną więź. Będzie trochę żal wyjeżdżać. Zawsze powtarzam, że ten mój etap w Płocku, to tak naprawdę prawie całe dotychczasowe życie mojego syna. To znamienne. Gdy musiałem opuścić Kraków, to mój synek miał zaledwie dwa miesiące. On życia w Krakowie jeszcze nie poznał. Mam nadzieję, że Wisła Płock wykorzysta potencjał, jaki ma klub i na stałe rozgoszczą się w Ekstraklasie, na nowym stadionie. Życzę im tego z całego serca. Nie chciałbym, by ci fajni ludzie, których tu poznałem, martwili się w przyszłych sezonach o ten byt w Ekstraklasie. Zimą wydawało się, że przenosi się pan do nieco bardziej stabilnego klubu pod względem sportowym, bo plany w Krakowie snuli ambitne. Okazuje się jednak, że i w Wiśle Kraków sytuacja zrobiła się niewesoła. Tak naprawdę przydaliby się "Białej Gwieździe" teraz dwaj tacy piłkarze, jak Alan Uryga - jeden do środka obrony, a drugi do środka pomocy... - Też byłem trochę zaskoczony tym, jak sprawy się potoczyły w Krakowie, jeśli chodzi o sytuację Wisły w tabeli. Na początku roku byłem przekonany, że albo skończą w górnej połówce tabeli, albo przynajmniej na spokojnie zapewnią sobie utrzymanie na wiele kolejek przed końcem. Nie wiem, jaka dokładnie jest sytuacja w krakowskim klubie, o tym się dopiero przekonam w czerwcu. Mam nadzieję, że przyszły sezon będzie już trochę mniej nerwowy dla wszystkich.