Mocarstwowe plany polskiego klubu. "Wcale nie siedzimy na bombie zegarowej"
- Wrażenia siedzenia na bombie na pewno nie ma. Wiemy, jaki jest prezes i na pewno tak ad hoc nie zostawiłby ludzi z dnia na dzień. Poza tym teksty o Wiśle pojawiają się od lat, wątek pojawił się nawet w książce "Wisła w ogniu", która wydana została jeszcze w poprzedniej dekadzie. Jakby coś się działo w tej sprawie, spodziewam się, że wiedzielibyśmy to jako pierwsi. A że prezes pomaga Wiśle - to nic nowego. Nie zdziwię się, jeśli zawsze będzie - mówi w rozmowie z Interią Przemysław Cecherz, trener Wieczystej Kraków.

Pytania do trenera Wieczystej o Wisłę Kraków nie mogą dziwić - beniaminek 1. ligi od lat jest w stu procentach zależny od Wojciecha Kwietnia, właściciela sieci aptek i twórcy obecnej epoki klubu, jednocześnie biznesmena, na którego mocne wsparcie liczą również fani Białej Gwiazdy. Zdaniem Przemysława Cecherza wiele się jednak nie zmieni - Kwiecień pokazuje zaangażowanie w Wieczystej i ma względem niej bardzo ambitne plany. Właśnie awansował na zaplecze Ekstraklasy, o czym rozmawiamy z trenerem.
Przemysław Langier (Interia Sport): Awans awansem, ale to nie była droga usłana płatkami róż... Jakie myśli krążyły panu po głowie w ostatnich tygodniach?
Przemysław Cecherz (trener Wieczystej Kraków): Były różne etapy. Idąc do Wieczystej w końcowej fazie sezonu - do zespołu, który znałem i śledziłem - raczej byłem przekonany, że powinien być awans. Po jakimś tygodniu te myśli się trochę zmieniły. Już wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Minął kolejny miesiąc i przekonanie, że wejdziemy do 1. Ligi, znów było ogromne.
Skąd takie zmiany nastrojów?
Zespół miał swoje problemy - nie tylko z winy zawodników. Wkradł się marazm, brak wiary w siebie i w pracę. Było trochę kłótni wewnątrz. Nie było atmosfery, która towarzyszy zespołom, w których każdy idzie w jednym kierunku. To była podstawowa rzecz, którą musiałem zmienić. Druga sprawa - w cztery tygodnie musiałem zrobić praktycznie nowy okres przygotowawczy. Wiedziałem, że wyniki po drodze nie będą najlepsze, bo zawodnicy wychodzili na boisko na dużym zmęczeniu. Ale to było konieczne, nastawiliśmy się już tylko na awans po barażach, to na nie mieliśmy być gotowi. Bałem się tylko jednego - że w pewnym momencie nastąpi rezygnacja zawodników. Że nie uwierzą w moje metody i nie pójdą za mną. Na szczęście okazali się zdeterminowaną grupą ludzi.
Co do tej determinacji można było mieć momentami wątpliwości.
Nigdy nie powiem o nich - także o tych z dużymi nazwiskami - że odcinali kupony. Wręcz przeciwnie - oni szczególnie uwielbiają odnosić sukcesy, mają to we krwi. Podstawą było tylko odpowiednie dotarcie do nich.
Okres przygotowawczy robiony na szybko, w trakcie sezonu... To znaczy, że drużyna była źle przygotowana?
Był problem. Nie trzeba było nawet badań robić, to się widziało. Wszystko działo się wolno, piłkarze popełniali dużo błędów technicznych, biegali w jednym tempie, żeby nie powiedzieć, że grali na stojąco. To był powód kryzysu w grze. Trzeba było postawić zespół na nogi, mocniej przytrenować.
Po pierwszym meczu mówił pan w Przeglądzie Sportowym, że musi najpierw sprawdzić, czy szatnia się lubi. I co wyszło?
To nigdy nie jest tak, że wszyscy w szatni się lubią - to mrzonki. Mi chodziło bardziej o to, czy mam większą grupę ludzi, którzy są w stanie iść w jednym kierunku. Poświęciłem długie godziny na rozmowy z nimi, na pracę i obserwacje zawodników. Każdy detal miał znaczenie - jak siedzą w szatni i kto z kim tworzy grupki. Jednemu trzeba było dać wolne, innemu przykręcić śrubę na treningu. Wszystko udało się tak pospinać, że zawodnicy mi uwierzyli.
Mówi pan o determinacji, natomiast wokół słabych wyników pojawiały się różne teorie. Na przykład że przyczyną była wygoda samych piłkarzy, którzy wiedzieli, że po awansie, wielu zostanie wymienionych na lepszych.
Jakieś ziarenko prawdy może w tym było, ale w nieco innych rejonach. Może faktycznie zawodnicy, którym kończył się kontrakt, mieli w głowie, że i tak nie będzie przedłużony. Z nimi też trzeba było popracować, przekonać, że właśnie po to wychodzisz na boisko, byś miał ten kontrakt przedłużony. Do niektórych dotarłem, do niektórych nie, a jeszcze inni po prostu osiągnęli sufit i nie potrafili dać więcej. Jednostki, które się nie nadają, bardzo szybko można wyczuć i wyeliminować - choć aż tak drastycznych momentów nie było. Natomiast absolutnie nie wierzę, że ci zawodnicy większego formatu, choć przez jeden moment nie byli nastawieni na sukces.
Transfery Wieczystej - klub pójdzie na grubo?
Dużo o pracy, natomiast siłą Wieczystej są przede wszystkim pieniądze.
Nie powiem, jak procentowo rozkładają się te aspekty - jaką składową jest praca, a jaką pieniądze - natomiast nie ukrywajmy - finanse mają ogromne znaczenie. Przychodzą zawodnicy, którzy dużo potrafią. Mamy komfort, jakim jest sprowadzanie piłkarzy, którym umiejętności pozwalają na granie trudniejszej piłki. Druga sprawa - przychodzą piłkarze kreatywni. Ja mogę doprowadzić akcję do 30. metra, a dalej wiele zależy od reakcji samego zawodnika. Piłkarz to ma, albo nie ma, a pieniądze pozwalają na ściągnięcie tych, którzy mają. Ale jak się nie dołoży pracy, to sukcesu nie będzie nawet, gdyby do Wieczystej przyszedł Ronaldo. Bez pracy, talent i umiejętności uciekają, co było widać po tym zespole. Przecież nigdy nie powiemy, że Semedo nie potrafi grać 1 na 1, a w pewnym momencie nie wygrywał pół pojedynku. Jeśli się nie pracuje, to choćby jak dobry był zawodnik, straci pewność i decyzyjność.
Jeśli chodzi o transfery, trzeba przyznać, że szybko działacie. Carlitos, Szymonowicz - ogłoszeni zaraz po awansie. Zupełnie, jakbyście chcieli wysłać światu sygnał, że pójdziecie na grubo.
W klubie jest taka zasada, że jeśli chodzi o politykę transferową, osobą upoważnioną do rozmów z mediami jest pan dyrektor Kapka. Ja mogę mówić o sprawach sportowych. Ale odpowiem na tyle, na ile mogę - ci zawodnicy byli dogadani już wcześniej, natomiast faktycznie ogłoszenie ich w dniu awansu było jakimś sygnałem do wszystkich - także wewnątrz klubu - że Wieczysta się rozpędza i będzie chciała się wciąż rozwijać. Na rynku transferowym Wieczysta gwarantuje od pewnego czasu jedno - że jest głośno. Przyzwyczailiśmy się, że niektóre nazwiska łączone z nami, to strzały znikąd, wyimaginowane pomysły, ale na dziś oceniliśmy zespół, wiemy, gdzie nam brakuje jakości, i wkrótce należy spodziewać się kolejnych ruchów. Być może dziś lub jutro będziemy pisać o nowym nabytku. Łącznie - z tego, co rozmawialiśmy z prezesem i dyrektorem - może dojść do pięciu-sześciu transferów.
Grzegorz Krychowiak to był wyimaginowany transfer?
Powiem panu, że ja nic o tym nie wiem. Może było coś na rzeczy, może czegoś dziś się dowiem, bo z pewnych względów wczoraj akurat nie było możliwości, ale szczerze mówiąc - nie sądzę.
W niższych ligach Wieczysta komponowała skład 30+ bazując na dużych nazwiskach. A jak będzie teraz? Macie jakiś plan typu: robimy ileś transferów z dużym nazwiskiem oraz ileś pod kątem przyszłościowym?
Nigdy nie patrzymy w ten sposób. Wiadomo, że chcielibyśmy mieć wszystko, czyli jednocześnie zawodników mocnych i pod przyszłość, ale na tym etapie budowy klubu oceniamy jakość piłkarza na dany moment. Czy tu i teraz nam pomoże. Wybory nie są przypadkowe, bo listy zawodników, w stronę których chcemy zerkać, istnieją od roku, ale tutaj więcej mógłby powiedzieć dyrektor.
Pan dowiaduje się na koniec, że dany zawodnik przychodzi?
Nie, zazwyczaj wiemy to wcześniej. Oglądamy tych zawodników, generalnie w klubie spędzamy sporo czasu. Dyrektor przychodzi do mnie i mówi: Przemek, będziesz miał czas, to spójrz na tego piłkarza, oceń, czy by ci odpowiadał. To czysta współpraca, choć największą część wykonują faktycznie dyrektor ze skautingiem.
Planujecie w ogóle wpisać się w klasyczny ekosystem, w którym celem jest także dobre sprzedanie zawodnika, czy Wieczystej takie sprawy nie dotyczą?
Na razie nie mamy takiej polityki. Znając prezesa, na pewno chce zaistnieć i stworzyć bardzo mocny klub. Stworzył kapitalne miejsce, świetną drużynę, mało tego - ma swój ulubiony system gry, którym chce grać i pod który ściąga zawodników. Wieczysta ma go cieszyć, a moim zadaniem jest dostarczyć mu tę radość.
Gdyby drużynę, która właśnie awansowała, przenieść jeden do jednego do 1. Ligi - jej potencjał odpowiadałby mniej więcej jakim rejonom tabeli?
Hmm... mamy zawodników, którzy grali w Ekstraklasie lub jeszcze wyżej, więc nie zdziwiłbym się, gdybyśmy walczyli w górnych strefach, może byśmy bili się o awans do najwyższej ligi, ale żeby się tak jednoznacznie zdeklarować, to chyba jednak nie. Piłkarzom, których już mamy, trzeba przede wszystkim pomóc, choćby przez dopływ świeżej krwi i posadzenie ich obok kogoś, z kim będą teraz rywalizować. Żeby iść dalej, potrzeba nowych bodźców. My mamy to szczęście, że to nam powinno wystarczyć - nowe bodźce, a nie rewolucja. Nie musimy jej robić, a po prostu na miejsce zawodników, którzy w danym środowisku już mogą się nie rozwinąć, sprowadzić nowych, dając poprzednikom szansę na rozwój w innym miejscu.
Wojciech Kwiecień skupiony tylko na Wieczystej
Po wygranym barażu wspomniał pan, że celem jest teraz Ekstraklasa, bo prezes nie lubi przystanków. Zastanawiałem się, czy to było rzucone w emocjach, ale widzę, że wy naprawdę jej chcecie.
Wiemy, czego oczekuje prezes, bo każdy zna jego charakter. Przecież nie będzie chciał teraz rozgaszczać się w 1. Lidze. Czy uda się awansować - nie wiem, to jest sport. Natomiast jestem pewien, że stworzony zostanie zespół z jednym celem - wygrywaniem.
Wojciech Kwiecień to typ właściciela zaangażowanego, który każdego dnia dopytuje, co tam słychać w drużynie?
Bardzo. Potrafi cały dzień siedzieć w klubie. Prosi czasem o dysk, by mógł sobie pooglądać piłkarzy. On uwielbia piłkę nożną - Wisłę Kraków, Chelsea. To jego pasja, a teraz też dodatkowa praca. Uwielbiam spędzać z nim czas i rozmawiać o piłce, bo się na niej świetnie zna. Nie rzuca "eksperckich" tekstów z telewizji. On w Wieczystej żywo uczestniczy i nie jest typem prezesa, przy którym człowiek od razu staje na baczność.
Z tym uwielbieniem do jednego z wymienionych przez pana klubów to nie jest tak, że w Wieczystej siedzicie trochę na bombie zegarowej? Kibice Wisły Kraków nie kryją, że marzą, by Wojciech Kwiecień zmienił barwy i przeniósł się ze swoim zaangażowaniem na Reymonta...
Wrażenia siedzenia na bombie na pewno nie ma. Wiemy, jaki jest prezes i na pewno tak ad hoc nie zostawiłby ludzi z dnia na dzień. Poza tym teksty o Wiśle pojawiają się od lat, wątek pojawił się nawet w książce "Wisła w ogniu", która wydana została jeszcze w poprzedniej dekadzie. Jakby coś się działo w tej sprawie, spodziewam się, że wiedzielibyśmy to jako pierwsi. A że prezes pomaga Wiśle - to nic nowego. Nie zdziwię się, jeśli zawsze będzie.
Czyli w tej chwili Wojciech Kwiecień ma stuprocentowy fokus na Wieczystą.
Nawet trzystuprocentowy.
To jeszcze na koniec spytam - jak dużą przeszkodą będzie gra w Sosnowcu zamiast w Krakowie?
Jesteśmy pomiędzy wielkimi klubami, które mają od lat swoje tradycje i całe pokolenia kibiców wychowanych na nich - mówię o Cracovii, Wiśle, Hutniku. My się wstrzeliliśmy w takie miejsce, by każdy z tych kibiców mógł przyjść na Wieczystą. Zawsze nam zależało, by przychodziły całe rodziny, a prezes podkreślał, że marzy mu się coś w rodzaju osiedlowego klubu, jakich wiele w Anglii. Tam tego rodzaju kluby grają nawet w Premier League. Jesteśmy takim projektem i liczymy, że na Wieczystej powstanie odpowiedni stadion. Na dziś musimy grać w Sosnowcu, a czy to będzie przeszkoda? Dla takich piłkarzy nie powinna być, choć kibiców będzie brakowało. Myślę, że będzie to tak ogarnięte, że tych najwierniejszych uda się dowieźć, ewentualnie coś dla nich zorganizować. Poza tym będziemy grać na bardzo ładnym stadionie, zupełnie nowym, ze wspaniałą murawą. Powinno być dobrze, chcemy się czuć tam, jak w domu.

