Wisła mierzyła się z Lechem już po raz czwarty w okresie 12 miesięcy. Trzy z tych pojedynków Lech wygrał 2-1, raz był remis 0-0. Co ciekawe, w tych trzech przegranych meczach przez "Nafciarzy" obie drużyny prowadziło trzech różnych trenerów: Jerzy Brzęczek, Dariusz Dźwigała i Kibu Vicuna Wisłę, a także Nenad Bjelica, Ivan Djurdjević oraz Dariusz Żuraw Lecha. Wisła prowadziła w Poznaniu aż do 45. minuty, a później w doliczonym czasie straciła dwie bramki. - Te pięć minut ostatnich minut trochę nami wstrząsnęło. Nie wiem, co było powodem, ale może rozkojarzenie, może już myślenie o zejściu do szatni - mówił później obrońca Wisły Alan Uryga. Jego zdaniem pierwszy gol dla Lecha był efektem przypadku, a drugi - już rozkojarzenia. - Dodatkowo każdemu w głowie siedziała chyba ta pierwsza bramka. W pierwszej połowie mieliśmy za duży szacunek do rywala. W drugiej już to skorygowaliśmy, byliśmy agresywniejsi, ale brakowało sytuacji z przodu by coś wcisnąć i wyrównać, a później wyjść na prowadzenie - mówił Uryga. Jego zdaniem, końcówka pierwszej połowy nie miała jednak wpływu na postawę płocczan po przerwie. - Owszem, dotknęła nas, trochę głowy spuściliśmy, ale nie wydaje mi się, byśmy na drugą połowę wyszli wstrząśnięci czy bojaźliwi. Gdzieś tam trochę podostrzyliśmy grę, staraliśmy się zepchnąć Lecha niżej i długimi fragmentami gra toczyła się na jego połowie. Te bramki nie rzutowały więc na naszą postawę, ale w kontekście wyniku końcowego były kluczowe - tłumaczył zawodnik Wisły. Niemal dokładnie rok temu, 26 listopada, Lech wygrał z płocczanami również 2-1, a decydującą bramkę zdobył także Christian Gytkjaer i to na dodatek w... doliczonym czasie pierwszej połowy. Wtedy błąd popełnił Uryga, teraz Duńczyk zdołał ograć Igora Łasickiego. - To był bardzo podobny scenariusz, choć wynik układał się trochę inaczej, bo nie prowadziliśmy. Bramki za to padły w podobnych okolicznościach - mówił Uryga, który narzekał też na stan murawy na stadionie w Poznaniu. Ta rzeczywiście była grząska i często wyrywała się całymi płatami. A Wisła stara się grać krótkimi podaniami, często wykorzystując do tego nawet bramkarza. - Odkąd trener Kibu Vicuna przyszedł do Płocka, to taki mamy pomysł i to gołym okiem widać. Dziś przeszkadzała nam na murawa, to było przeszkodą dla naszego pomysłu. Parę razy udało się wyjść podaniami spod pressingu, ale z czasem jednak ta nawierzchnia zmuszała do bardziej bezpośrednich rozwiązań. Ogólnie takie jest nasze DNA - opowiadał stoper Wisły Płock. Andrzej Grupa, Poznań