Po zaledwie remisie ze Stalą Rzeszów i tygodniu treningów, Radosław Sobolewski postanowił, że spróbuje ofensywę rozruszać Szymonem Sobczakiem. Pozyskany latem napastnik zastąpił w podstawowym składzie Angela Rodado, ale wiele w ataku nie zmienił. Do tego szybko okazało się, że to nie ofensywa była największym problemem wiślaków. Krakowianie szybko otrzymali dwa poważne sygnały ostrzegawcze. Najpierw do swojej bramki piłkę wpakował Igor Łasicki, ale - podobnie jak przed tygodniem ze Stalą - sędziowie po analizie VAR bramkę samobójczą anulowali. Za moment piłka znów wylądowała w bramce gości, ale tym razem Mateusz Radecki był na wyraźnym spalonym. Jeśli kibice Wisły mieli nadzieję, że obie sytuacje otrzeźwią piłkarzy Radosława Sobolewskiego, to szybko je stracili. Krakowianie dalej nieporadnie radzili sobie w ataku, do tego popełniali błędy w obronie. W końcu w 43. minucie Dominik Połap posłał kilkudziesięciometrowe podanie do Marcela Błachewicza, a ten stojąc zupełnie sam umiejętnie uderzył z pierwszej piłki i GKS prowadził. W przerwie trener Radosław Sobolewski dał jasno do zrozumienia, co myśli o grze obronnej swojego zespołu i przebudował połowę formacji defensywnej. Ściągnął kapitana Igora Łasickiego, Bartosza Jarocha oraz Vullneta Bashę, a wprowadził Josepha Colley’a, Dawida Szota i Igora Sapałę. W drugiej krakowianie przejęli inicjatywę, ale długo nic z tego nie wynikało. Dopiero w 70. minucie Goku wyszedł sam na sam z bramkarzem, ale trafił w poprzeczkę. Końcówka spotkania jednak znowu należała do gospodarzy. Wisła opadła z sił, a tyszanie stwarzali sobie kolejne dobre sytuacje i w samej końcówce m.in. trafili w słupek. Żadnej okazji gospodarze nie wykorzystali, ale nie pozostawili wątpliwości, komu w tym spotkaniu należała się wygrana. Po czterech kolejkach GKS ma 12 punktów, Wisła zaledwie pięć. PJ