Hitowe spotkanie w Łodzi przyciągnęło najważniejsze osoby w PZPN. Na trybunach gościł m. in. prezes Cezary Kulesza czy sekretarz generalny Łukasz Wachowski, a rolę gospodarza wczuwał się Adam Kaźmierczak, wiceprezes związku, a jednocześnie prezes Łódzkiego Związku Piłki Nożnej. Był też Marcin Gortat, wychowanek ŁKS, najlepszy polski koszykarz, który grał w NBA. Do Łodzi prywatnym samolotem przyleciał także Philip Platek, amerykański biznesmen z polskimi korzeniami. Jego rodzina jest m. in. właścicielem włoskiego klubu Spezia. Wkrótce Platkowie mają też zostać większościowym akcjonariuszem ŁKS. ŁKS - Wisła na pełnym stadionie Mecz wzbudził też ogromne zainteresowanie wśród kibiców. Wykupiono wszystkie bilety i na trybunach zasiadło około 16 tysięcy osób. Byłoby więcej, gdyby nie strefy buforowe. Fani Wisły są bowiem zaprzyjaźnieni z sympatykami lokalnego przeciwnika ŁKS - Widzewa. Z kolei kibice gospodarzy trzymają sztamę z Cracovią. Zainteresowanie wzbudziła też stawka spotkania - w końcu lider podejmował trzeci zespół. Wygrana gospodarzy niemal przesądzała awans do ekstraklasy. Zwycięstwo dla Wisły pozwoliłoby zmniejszyć straty do ŁKS do dwóch punktów. - Mecz sezonu - nie miał wątpliwości Kazimierz Moskal, trener łodzian. Świetna gra Wisły, ale te błędy Colleya Od początku spotkanie toczyło się w szybkim tempie. Wisła zaatakowała, a ŁKS liczył na kontrataki. Po akcji Angela Rodado interweniujący Kamil Dankowski trafił w poprzeczkę. Po chwili indywidualny atak Jamesa Igbekeme, ale zabrakło mu sił na mocny strzał. Ełkaesiacy pierwszą kontrę zmarnowali, bo Pirulo nie opanował piłki. Za to drugą wykończyli znakomicie, choć duża w tym zasługa Josepha Colleya, który zdążył dogonić Piotra Janczukowicza, ale się... przewrócił. Napastnik skorzystał z okazji i ŁKS objął prowadzenie. Wisła nadal miała inicjatywę. W 21. minucie strzelił Sergio Benito, lot piłki zmienił jeszcze Rodado, ale nie na tyle, by piłka trafiła w bramkę. Po chwili wykonywała rzut wolny z narożnika pola karnego. Dośrodkowanie Fernandeza wybili jednak obrońcy ŁKS. I kolejny atak gości - Rodado podał w pole karne, Benito upadł, ale skończyło się na aucie, choć domagali się rzutu karnego. Wiślacy dopięli w 26 minucie, a wydatnie pomógł im w tym Aleksander Bobek. Wyszedł do dośrodkowania Igora Łasickiego, wpadł na kolegę z drużyny i wypuścił piłkę. Z takiego prezentu skorzystał Rodado. I nie zatrzymywali się - dziesięć minut później Fernandez pokazał, dlaczego jest jednym z najlepszych graczy ligi. Łatwo zwiódł rywala i precyzyjnym strzałem z narożnika pola karnego pokonał Bobka. Tyle że ŁKS miał w Wiśle "dwunastego" zawodnika. Colley w niegroźnej sytuacji sfaulował w polu karnym Michała Mokrzyckiego. Sędzia Daniel Stefański nie miał wątpliwości i podyktował rzut karny. Do remisu pewnym strzałem doprowadził Pirulo. Drugą połowę lepiej rozpoczęli gospodarze. Musiały podziałać rady trenera Moskala, bo szybko uzyskali przewagę i ją wykorzystali. Michał Trąbka zakręcił rywalami z boku pola karnego, podał wzdłuż bramki, a tam Bartosz Szeliga wbił piłkę do bramki. Wiślacy wciąż przeważali, ale już nie stwarzali takiego zagrożenia, jak przed przerwą. Minęło pół godziny i właściwie nie zagrozili bramce Bobka. Za to ŁKS wyprowadzał świetne kontry. W 72. minucie Szeliga przegrał jednak pojedynek z Biegańskim. W końcówce gospodarze jeszcze mieli kilka okazji, ale więcej błędów obrona Wisly nie popełniła.