To nie był spokojny sezon w łódzkim klubie i końcówka na pewno też taka nie będzie. Początek był świetny, bo łodzianie wygrywali niemal z każdym rywalem, ale rundę jesienną zakończyli fatalnie - zdobyli punkt w pięciu kolejkach. Wiosną szybko pracę stracił trener Wojciech Stawowy, a jego następca Ireneusz Mamrot w klubie pracował jeszcze krócej i sam z niego odszedł dwie kolejki przed końcem rozgrywek. W efekcie zespół dokończy sezon pod wodzą byłego asystenta tych szkoleniowców 33-letniego Marcina Pogorzały. Młody trener już osiągnął mały sukces, bo w debiucie pokonał lidera Bruk-Bet Nieciecza, co zapewniło ŁKS występy w barażach. - Na początku sezonu nie było rywala mocnego na ŁKS. Jednak huśtawka formy, którą późnej prezentowali piłkarze była bardzo dziwna. Oczywiście nie wiemy, co by się stało, gdyby nie doszło do zwolnienia szkoleniowców. Zmiany trenerów nie zawsze służą zespołowi, scalaniu szatni - twierdzi Ziober. - Nie wiem dokładnie, dlaczego odszedł Mamrot, ale zrobił to w bardzo trudnym momencie dla zespołu i nie za bardzo to o nim świadczy. Może nie było chemii między nim i zawodnikami, może nie dogadywał się z klubowymi działaczami. Wiosną nadzieje kibiców ŁKS rozbudziły transfery, bo przyszli m. in. doświadczony ligowiec Adam Marciniak, z duńskiej Ekstraklasy Mikkel Rygaard i Brazylijczyk Ricardinho, który wcześniej sprawdził się w Wiśle Płock. - To nie jest tak, że nowy zawodnik od razu wprowadzi zespół do Ekstraklasy. Potrzebny jest czas na zrozumienie z drużyną, wypracowanie automatyzmów. Trzeba też dopasować taktykę do materiału ludzkiego. Co z tego, że szkoleniowiec ma wizję, jeśli nie ma do tego wykonawców - twierdzi Ziober. - Tak naprawdę wiosną żaden z trenerów się nie obronił. Wciąż słyszałem, że każdy kolejny mecz to znów walka o wszystko. Nie było tak, by zespół wygrał trzy mecze z rzędu i miał więcej spokoju. Tak naprawdę w ŁKS cały czas była mocna presja. Ostatecznie pod wodzą trener Pogorzały udało się zrealizować cel minimum. ŁKS zagra w barażach - w pierwszym meczu rywalem będzie Arka Gdynia. W ostatniej kolejce rozstrzygnie się, kto będzie gospodarzem. Żeby grać u siebie, łodzianie muszą zdobyć punkt więcej niż rywale, ale mają trudniejszego przeciwnika - GKS Tychy (Arka mierzy się z Chrobrym Głogów), który wciąż ma szansę na bezpośredni awans. - Po wygranej z Bruk-Betem w takich okolicznościach [zwycięstwo zapewnili sobie w 98. minucie - przy. red.] ełkaesiacy powinni być podbudowani i mocniej uwierzyć w umiejętności. Zespół ma potencjał, ale nie wykorzystywał go do końca. Każdy nowy trener to inne spojrzenia na zawodnika i inaczej postrzegana jego przydatność dla zespołu - zauważa Ziober. - Od dłuższego czasu było wiadomo, że ŁKS nie ma już szans na bezpośredni awans, więc pozostała walka o baraże. I to się udało zrealizować. Teraz już bez presji, tak zawodnicy, jak i trener mogą zapisać się złotymi zgłoskami. Wszyscy jadą na tym samym wózku. Piłkarze mogą pomóc zaistnieć młodemu szkoleniowcowi i na odwrót. AK