Druga misja prowadzenia przez Jacka Bednarza spółki "Białej Gwiazdy" trwa od marca 2012 roku. Prezes Bednarz od samego początku stara się wyprowadzić klub z najgłębszego kryzysu, w jakim znalazł się za rządów Tele-Foniki. INTERIA.PL: Ma pan poczucie, że dzisiaj Wisła jest stabilniejszym klubem niż momencie, gdy po raz drugi obejmował pan jej stery? Jacek Bednarz, prezes Wisły Kraków: Na pewno zrobiliśmy krok milowy we właściwym kierunku. Należy jednak pamiętać o tym, że nikt się nie spodziewał, że tak drastycznie uderzy nas kryzys. - Potwornie niskie w stosunku do kosztów przychody, aż do połowy 2013 r. kreowały nam problem. Staraliśmy się w miarę możliwości funkcjonować, ale to było trudne. W zasadzie brak trwałej płynności finansowej uniemożliwia budowę jakichkolwiek długofalowych planów. - Bardzo trudny dla nas rok się kończy, ale wreszcie widzę światło w tunelu, podczas gdy jeszcze parę miesięcy temu mogliśmy wszyscy przypuszczać, że nie mierzymy zamiarów na siły. Dzisiaj mogę powiedzieć, że mamy przyszłość, ale pod pewnymi warunkami. Jakie to warunki? - Po pierwsze, musimy być potwornie konsekwentni, po drugie - musimy zwiększyć przychody, a po trzecie - musimy twardo stąpać po ziemi. Jeśli ulegniemy jakiejkolwiek euforii i odejdziemy od realizowania założonego planu restrukturyzacji, to nie doczekamy się dobrej przyszłości. Zatem obawia się pan o wydatki ponad stan w najbliższym okresie transferowym? - Dokładnie tak. Dzisiaj wiem, że jeśli podpiszemy umowę o nowe zasady korzystania ze stadionu, w tym kształcie, jaki dogadaliśmy, to jeden z dwóch czynników pożerających spore koszty nam odpadnie. Drugim było utrzymanie pierwszej drużyny, tej z ubiegłego sezonu. Bez tych dwóch ciężarów jesteśmy w stanie funkcjonować z dobrym skutkiem. - Widzimy teraz, że obecna drużyna, która nas kosztuje jedną trzecią tego, co kiedyś ma szansę na mistrzowski tytuł - oczywiście rodzi się pytanie, czy będzie w stanie go zdobyć. Właśnie, wyraźnie widać, że Wisła ma za wąską kadrę, trener Smuda możliwość rotacji w składzie ma ograniczoną do minimum. Jak zatem pogodzić twarde stąpanie po ziemi, o którym pan mówi, pilnowanie realizacji budżetu, z rozbudową potencjału piłkarskiego Wisły? - Uważam, że w pierwszej kolejności musimy desperacko poszukać rezerw w naszym zespole. Na klubowym spotkaniu świątecznym ściskałem Michała Chrapka, bo jest to już dzisiaj ligowiec pełną gębą. - Musimy dać szansę Alanowi Urydze i zmusić go, by więcej dał z siebie drużynie. Trzeba doprowadzić do tego, żeby Michał Czekaj znowu wrócił na boisko, żeby Michał Nalepa nie grał tylko ogonów i nie siedział na ławce. Warto zmusić młodych chłopków, którzy są w rezerwach, żeby walczyli o marzenia, żeby z nich nie rezygnowali. - Dopiero w drugiej kolejności należy rozejrzeć się trochę dalej i poszukać wzmocnień z zewnątrz. Należy jednak pamiętać, że nie stać nas na szastanie pieniędzmi! Ja będę ostatnim, który za cenę mrzonek o mistrzostwie Polski wpakuje się w kolejne problemy. Ja mogę się spakować i stąd wyjść, ale nie chcę mojemu następcy zostawić sytuacji, jaką zastałem. Jak długo będzie trwało cięcie kosztów? - Ostatecznym celem restrukturyzacji jest doprowadzenie do sytuacji, w której klub ma pełną płynność finansową, bilansuje swoje wydatki, a środki wpływające od Tele-Foniki będziemy poświęcać na inwestycje, o których będzie decydował właściciel wspólnie z zarządem. Ile brakuje do celu w zrównoważeniu przychodów z kosztami? - Około jednej trzeciej naszego budżety - tyle musimy sami zarobić (z naszych informacji wynika, że to około 10 mln zł - przyp. red.). Oddajecie cztery grupy młodzieżowe z powrotem do Towarzystwa Sportowego Wisła. Jaki jest cel tego kroku? - Prowadzenie szkolenia młodzieży w dotychczasowym kształcie nie miało przyszłości. Przez najbliższe dwa-trzy lata trudno byłoby nam zwiększyć znacząco budżet na ten cel, aby podnieść standard szkolenia do poziomu, jakiego byśmy oczekiwali. Należy także zwiększyć liczbę szkolonych piłkarzy, a to oznacza wydatek. - Zawarcie porozumienia z TS-em i stworzenie w jego ramach prawdziwej Akademii Piłkarskiej Wisły, która zagwarantuje o wiele wyższy poziom szkolenia znacznie szerszej grupie młodzieży jest o wiele lepszym pomysłem, niż utrzymywanie tych czterech grup juniorskich w naszej spółce. Oczywiście, po części my to będziemy finansowali w ramach umowy, po części będzie to finansowane ze środków pozyskiwanych bezpośrednio przez Akademię, ale również pojawi się okazja do sięgnięcia po środki publiczne w takim zakresie, w jakim pozwala na to prawo. - Oddając młodzież do Akademii tworzymy nową jakość w takim samym stopniu, jak przenosząc pierwszą drużynę do ośrodka treningowego na miarę XXI wieku w Myślenicach. Wcale nie będzie taniej, ale za podobne wydatki uzyskamy znacznie lepsze efekty. - Myślałem, że z tworzeniem akademii będziemy musieli poczekać jeszcze kilka miesięcy, ale spotkałem się z tak dobrą reakcją TS-u - prezesa Miętty-Mikołajewicza, wiceprezesów Szymańskiego i Wawry, więc udało się to teraz. Wizja szkoleniowa, jaką w Akademii będzie wprowadzał Cezary Bejm, bardzo nam odpowiada. My będziemy mogli się skupić na pierwszym zespole i nad działalnością, dzięki której spółka ma pieniądze. W naszych strukturach pozostanie jeszcze bezpośrednie zaplecze, jakim są rezerwy. Podobno zarząd Wisły ma być rozbudowany o wiceprezesa do spraw sportowych? - Nic mi na ten temat nie wiadomo. Mamy w zarządzie dwie osoby, czyli mnie i prezesa Krupę. Jesteśmy po tytanicznej pracy i nowa, świeża krew z dobrymi pomysłami, ze wsparciem przydałaby się. Wisła jest cudowną kochanką, ale ona nie toleruje zdrady. Raz na jakiś czas sił brakuje na pewno i wydaje mi się, że mógłbym zrobić znacznie więcej, gdybym był na progu mojej pracy tu, a nie po tym wszystkim, co mamy za sobą. - Dzień powszedni, w związku z zaszłościami, ciągle jest dla nas trudny. Wiele rachunków trzeba zapłacić, kilka umów - rozwiązać. Z tym będziemy się zmagać do końca stycznia i nikt z nas do tego momentu nie będzie miał ani chwili oddechu, bo od razu będziemy się zabierali za bary z licencją na nowy sezon. Każdy, kto może nam pomóc jest na wagę złota! Jak pan ocenia reformę Ekstraklasy po 21 kolejkach? - Byłem w radzie nadzorczej Ekstraklasy SA w okresie, gdy była ona wprowadzana. Nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, czy to jest dobre, czy złe rozwiązanie i czy przetrwa w tym kształcie. Ustaliliśmy wspólnie, że nie będziemy się jednoznacznie wypowiadać do końca sezonu zasadniczego. Powiem tylko, że w sporze o sens wprowadzania reformy przebijały się głosy prezesów Animuckiego i Biszofa, którzy mówili: "Zróbmy coś, bo bez reformy nie uda nam się realnie i silnie zwiększyć zainteresowania Ekstraklasą". - Moja impresja jest taka, że w tej rundzie - może dlatego, że panują nowe zasady rozgrywek - mamy mniej bezbramkowych remisów, mamy mecze w których pada wiele bramek, a w każdym z nich drużyny desperacko walczą o to, żeby nie przegrać. To wszystko tworzy widowisko. - Oczywiście, w tym ogromie meczów zdarzają się momenty, gdy ktoś po dobrym okresie na chwilę popada w kryzys - tak jak ostatnio my, ale nawet w tych przegranych meczach walczyliśmy. Moje osobiste zdanie, jako kibica jest takie, że warto było tę zmianę zrobić. Nawet jeśli nie jest ona na trwałe. Mijająca jesień była ciekawa i trudno było przewidzieć każdy wynik. Rozmawiał: Michał Białoński