Michał Białoński, Interia: Z której szatni ma pan lepsze wspomnienia - z tej Górnika, dla którego w trzech sezonach zdobył pan 31 goli, czy Wisły, dla której w cztery lata zdobył pan nie tylko 26 bramek, ale też mistrzostwo i Puchar Polski? Marcin Kuźba, były napastnik Górnika i Wisły: Wspomnienia są różne, ale oba kluby są dla mnie bardzo ważne w mojej karierze. W Górniku debiutowałem w Ekstraklasie, mając 18 lat. Strzeliłem też debiutancką bramkę. Widzewowi Łódź, w 84. min i mecz zakończył się remisem 1-1, 19 sierpnia 1995 r.. - Dokładnie tak. Później, wiadomo, jak to młody chłopak zanim przebije się w szatni, to troszkę czasu musi minąć. Ale i tak pierwsze półrocze miałem dosyć udane jak na tamte czasy, bo strzeliłem bodaj osiem bramek w pół roku. Nawet nie w pół roku, tylko w niespełna trzy miesiące od połowy sierpnia do początku listopada 1995 r. - Później jednak były zawirowania ze zmianą klubu i nie tylko. Wolę tego jednak nie wspominać. Natomiast do Wisły trafiłem jako prawie już ukształtowany zawodnik. Po przygodach w zagranicznych klubach. Wiadomo, zdobyliśmy dwa razy mistrzostwo i raz Puchar Polski. Zatem pod względem tytułów, medali Wisła wyszła na plus. Ale to od Górnika się tak naprawdę wszystko zaczęło. Na dodatek poznałeś tam ciekawych ludzi. Nie było was łatwo ograć. Strzelił pan Wiśle bramkę w zremisowanym 1-1 spotkaniu we wrześniu 1997 r. - Tak było, Wisłę trenował Wojciech Łazarek. Dopiero Wisła zaczęła tworzyć swą potęgę. Była tuż przed tym jak zainwestował w nią Bogusław Cupiał. W Górniku grał pan z Kamilem Kosowskim, Andrzejem Bledzewskim, Grzegorzem Lekkim, Piotrem Rockim, Michałem Probierzem. - Byli też: Jacek Agafon, Darek Dźwigała, Tomek Hajto. Przez pół roku grałem nawet z Janem Urbanem, po jego powrocie z Hiszpanii. To były fajne czasy. Przez szatnię Górnika za moich czasów przewinęło się sporo zawodników z głośnymi nazwiskami. A później się zaczęły wyjazdy zagraniczne i powrót do kraju, do Wisły i to w dobrym czasie. Wisła miała najlepszą drużynę w Polsce. Oprócz sukcesów krajowych radziła sobie dobrze w europejskich pucharach. Zapisała się fajna kartka w historii. Słuchaj o Wiśle na Spotify! "Jasnej Strony Białej Gwiazdy" nie mogło też zabraknąć na Soundcloudzie! W Lozannie grał pan w okresie, gdy właścicielem klubu był Waldemar Kita? - Tak. I to był również dobry okres. Sporo bramek tam strzeliłem. Kiedyś naliczyłem ich około 50. W Wiśle zadebiutował pan w 2002 r., w drugiej kolejce, w meczu z Ruchem Chorzów, wygranym 5-2. - Ale nie udało mi się strzelić żadnej z tych bramek. Były tylko dwie asysty. Za to w walce o Puchar UEFA strzelił pan dwie bramki Glentoranowi Belfast. W lidze debiutanckie bramki w barwach Wisły ustrzelił pan w spotkaniu szóstej kolejki, z Pogonią Szczecin. - Początek w Wiśle pod względem skuteczności był średni. Nie mogłem zdobyć pierwszego gola, ale później worek z nimi się rozwiązał. Henryk Kasperczak wprowadził nowoczesną taktykę 1-4-4-2, z czwórką obrońców grającymi wysoko, w linii, opartą na atakach skrzydłowych. Jak pan to wspomina? - W Lozannie również graliśmy 1-4-4-2 przez dwa lata, zarówno lidze, jak i w pucharach. Dlatego dla mnie to nie było nic nowego. Ważnym elementem naszej taktyki był operujący dość wysoko bramkarz. Angelo Hugues, czy "Iiiig" jak kwiczał do niego Maciek Żurawski? - Tak. Trenerowi Kasperczakowi zależało na tym, aby bramkarz potrafił dobrze grać nogami. Wydaje mi się, że już większość drużyn w lidze grała systemem 1-4-4-2. Ale nie z czwórką obrońców w linii. Miał pan najlepszy sezon 2002/2003. Jak to się stało, że strzelając w nim 21 goli nie został pan królem strzelców? - I nie byłem nawet drugi, bo o jedno trafienie wyprzedził mnie kolega klubowy Maciek Żurawski. Obu nas pogodził Stanko Svitlica z Legii, który miał sezon życiowy, zdobył 24 bramki. Ale dla mnie był to również najlepszy sezon w karierze. W Szwajcarii również zaliczyłem sezon 2000/2001, w którym zdobyłem 21 bramek, ale zabrakło mi jednej do króla strzelców ligi. W ten sposób nigdy najlepszym strzelcem ligowym nie zostałem. Kolejna rzecz, jakiej pan z pewnością brak awansu do Ligi Mistrzów? Nikomu się nie śniła wówczas reforma Platiniego i ciągle trafialiście na zespoły będące poza zasięgiem. - Niestety, wtedy były inne zasady kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Trafiało się na zespół, który się wylosowało, bez podziałów na ścieżkę mistrzowską i niemistrzowską. Trafiliśmy na Real Madryt, który zawsze jest mocny, i na Panathinaikos Ateny w 2005 r., który w tamtych czasach również był na topie. Miał w swych szeregach zawodników lepszych od nas, ale do wyeliminowania go dużo nie brakowało. Wszyscy pewnie znają historię rewanżu... Z podejrzanym sędziowaniem. - Różne historie krążyły na temat sędziego. Podobno miał to być jego ostatni mecz w karierze. To były pogłoski. Michael Relay z Anglii sędziował na arenie międzynarodowej jeszcze przez cztery lata. - Ale rewanż w Atenach i tak był dziwny. Co zrobić, takie jest życie. Współczesne Górnik i Wisła to zupełnie inne modele biznesowy. Klub z Zabrza należy do miasta, a Wisła jest w prywatnych rękach Kuby Błaszczykowskiego, Jarosława Królewskiego, Tomasza Jażdżyńskiego i wielotysięcznego grona drobnych udziałowców. Łączą je jednak kłopoty z nawiązaniem do lat świetności. - Górnik trochę dłużej czeka na mistrzostwo niż Wisła, która fetowała tytuł w 2011 r. Ale Górnik zawsze na własnym boisku jest groźny. Z kim by nie grał, to mecze są ciekawe, emocjonujące, przy głośnym dopingu. W Zabrzu zawsze dopisywali kibice. Na tym terenie się gra ciężko. Wisła nie będzie łatwo. Tym bardziej, sama nie jest w super formie. Chyba że przerwa reprezentacyjna wpłynęła na poprawę gry i wiślacy czymś zaskoczą drużynę z Zabrza. Ale Górnikowi nie brakuje dobrych piłkarzy na czele z Jimenezem, wrócił też Podolski i choć jest w końcowym etapie kariery, to jednym zagraniem potrafi stworzyć zagrożenie. Górnik ostatnie mistrzostwo zdobył w czasach PRL-u, w 1988 r., czyli 33 lata temu. Na pewno ma pan satysfakcję, że sprawdzał się w roli skauta Wisły. Nazwiska takie jak Petar Brlek czy Tibor Halilović były strzałami w dziesiątkę, klub na nich zarobił. Lobbował pan też za transferem Davida Tijanicia, która dla sztabu medycznego Wisły jawił się jak kandydat na inwalidę. Tymczasem on podbił ligę i Raków na nim jeszcze zarobił. - Pamiętam, że David był badany przez tydzień przez naszych lekarzy. I tak naprawdę nie było bardzo negatywnej opinii. Lekarz uznał, że zawodnik jest zdolny do gry, ale może się mu coś stać. To była opinia ani na "tak", ani na "nie". W okresie badania był zdrowy. Tym bardziej, że wrócił do swojego klubu i rozegrał cały sezon, bez opuszczenia choćby meczu. Później przeszedł do Rakowa i też nie miał żadnej kontuzji. Można było tylko żałować i pluć sobie w brodę. Wytransferowanie go byłoby sporym zastrzykiem finansowym dla Wisły, a z niej mógłby odejść za jeszcze większe pieniądze niż z Rakowa. Przy całym szacunku dla klubu z Częstochowy, Wisła to większa marka. O ile miałby tylko podobne liczby jak w Rakowie To prawda, w Rakowie zaliczył siedem bramek i wiele asyst w 37 meczach, zdobył Puchar Polski. - Na dodatek był indywidualnie świetnie wyszkolony. Miał dobrą technikę, dynamikę, drybling. Potrafił wykończyć akcję i asystować. Takiego zawodnika w Wiśle wówczas brakowało. Ja byłem od znalezienia zawodnika, zaopiniowania. Decyzję podejmowali jednak prezesi. Myśli pan, że gdyby była obecna struktura w Wiśle z dyrektorem sportowym, to ten transfer by się udał i nadal by pan pracował przy Reymonta? - Być może, ciężko ocenić. Czasem dyrektor też ma swoje zdanie i nie do końca się zgadza ze skautem. Jednak ten, kto się zna, mógł łatwo dostrzec potencjał w tym piłkarzu i ja go widziałem. Kilka razy oglądałem Tijanicia na żywo, analizowałem go też w InStacie. Byłem w stu procentach przekonany, że ten chłopak wypali. No i wypalił, ale gdzie indziej. Jak pan wspomina współpracę z Kiko Ramirezem? Sprowadziliście nie tylko Carlitosa, ale też Jesusa Imaza, który do dziś jest jednym z najlepszych piłkarzy PKO Ekstraklasy. - Mieliśmy taki podział, że Kiko z Manuelem Junco sprowadzali dobrych, a niedrogich piłkarzy z Hiszpanii, bo znali tamten rynek. Ja natomiast penetrowałem kraje takiej jak Słowacja, Czechy, Chorwację i wynajdowałem talenty stamtąd. Halilović Arsenić. Brlek, Kolar, czy Saviciević byli tego efektem. Oni się sprawdzili i spłacili, Wisła na nich zarobiła. Manuel Junco ich akceptował, choć trener Ramirez nie do końca do każdego był przekonany. Wiadomo, że bardziej ufał tym zawodników, których sam sprowadzał. Starałem się wybierać zawodników młodych, z potencjałem, by Wisła mogła ich rozwinąć i sprzedać z zyskiem, po czym inwestować w następnych. Natomiast Hiszpanie ze stajni Kiko Ramireza nie wszyscy byli młodzi, niektórzy mieli 27-28 lat. To był inny model niż ten, jako ja chciałem wdrożyć. Nie ma pan obaw, że powtórzy się sytuacja z holenderskiej Wisły za kadencji Roberta Maaskanta i Stana Valcksa? Obcokrajowcy zdominowali szatnię i w kryzysowych sytuacjach ona pękała. Wiadomo, że teraz większość "stranierich" to jednak Słowianie, którzy łatwo uczą się polskiego, ale jednak w ostatnim meczu wiślacy wystawili ośmiu piłkarzy zagranicznych. Za pana kadencji grało ośmiu-dziewięciu Polaków, a obcokrajowcy dodawali klasy: Mauro Cantoro i Kalu Uche. - Co do legii cudzoziemskiej mam takie zdanie, że jeżeli jest odpowiednia jakość, to ja nie mam nic przeciwko temu, aby było nawet ośmiu stranierich w składzie. Najlepszy jest balans - połowa Polaków i połowa obcokrajowców w wyjściowym składzie. Teraz, gdy patrzymy na Wisłę i gdy gra w niej ośmiu obcokrajowców, to ich liczba nie do końca się przekłada na jakość. Więcej się spodziewałem po sprowadzonych z ligi słowackiej Szkvarce i El Mahdiouim. Tak naprawdę największe wrażenie zrobił na mnie Jan Kliment. Moim zdaniem to typowa "dziewiątka", a trener próbuje go ustawiać na skrzydle. Tyle że jak na napastnika ma dopiero jedną bramkę zdobytą. - Ale ma dobrą dynamikę i szybkość. Oglądałem go na żywo w meczu ze Stalą Mielec. Czasem brakuje napastnikowi bramek. Gra dwoma napastnikami - Kliment i Fobres jest trudna, bo oni mogą sobie trochę przeszkadzać. Najważniejszy problem Wisły jest taki, że środek zawodzi. Rozmawiałem o tym z kilkoma kolegami. Oni też zauważyli, że ze środka brakuje podań otwierających drogę do bramki. Napastnicy mają wykończenie, ale nie dostają podań. Środkowi grają zbyt pasywnie, nie podejmują ryzyka, jakie podejmowali kiedyś Brlek czy Haliović, którzy potrafili zrobić przewagę. Skrzydła też nie wyglądają dobrze. Ostatnio spalił się na lewym Savić. - Nie wiem pod jakim kątem on był sprowadzany, czy jako środkowy, czy skrzydłowy. Z ligi chorwackiej pamiętam go jako skrzydłowego, ale mnie nie przekonywał. Wisła postanowiła go jednak sprowadzić. Jak się panu podoba Yaw Yeboah? - Nie ma stabilizacji formy. Ale i tak to jedyny zawodnik, który próbuje grać jeden na jeden, jest dynamiczny, nie boi się ryzyka. Za trenera Guli na pewno bronią się Serafin Szota i Michal Frydrych, który stał się liderem. - Frydrycha miałem na celowniku, gdy grał w Czechach. Zawsze był inteligentnym piłkarzem. Ok, brakuje mu zwrotności i szybkości, ale nadrabia mądrością i doświadczeniem. Szota to młody piłkarz, niezły jako środkowy obrońca. To ciekawa para stoperów. Tyły można uznać za solidne, natomiast brakuje środka pomocy, który stwarzałby sytuacje dla napastników. Zgadza się pan z moją tezą, że Wisła ma największy pożar w całej lidze? Mikołaj Biegański miał na sumieniu jedną bramkę w meczu z Bruk-Betem Termalicą, sytuację miał ustabilizować Paweł Kieszek, ale zamiast tego wzniecił jeszcze większy ogień. - Ktoś chyba odpowiada za ten transfer. Gdy Pawła widziałem z 10 lat temu w akcji, był niezły. Teraz ma 37 lat, to starszy piłkarz, więc trener mógłby spokojnie postawić na Biegańskiego. Widziałem go raz, zaprezentował się nieźle. Brakuje mu doświadczenia. Ale Kieszek popełnił poważny błąd w meczu z Piastem. Wszystko jest do skorygowania. Biegańskiemu można dać szansę. A pod transferem Kieszka ktoś się pewnie podpisał. Co u pana teraz słychać? Czym się pan zajmuje? - Działam w menadżerce, ale bardzo spokojnie, jako agent. Rozglądam się za młodymi chłopakami. Mam kilku juniorów w wieku 15-16, ale jest jeszcze za wcześnie, aby wymieniać ich nazwiska Michał Białoński, Interia Możesz słuchać Jasnej strony Białej Gwiazdy także tu: