Na spotkanie z ŁKS biletów nie było na 17 dni przed pierwszym gwizdkiem. Sprzedaż trwała zaledwie 48 godzin. Ruch mógł tylko żałować, że korzysta z tak małego stadionu zastępczego. Gra na obiekcie Piasta w Gliwicach, który pomieści niespełna 10 tysięcy osób. W końcu to wicelider podejmował lidera. Mecze Ruchu z ŁKS to kawał historii polskiej piłki. W niedzielę obie ekipy spotkały się po raz 135. Tylko z Legią i Wisłą Kraków chorzowianie mierzyli się częściej. Bilans to 59 zwycięstw Ruchu i 43 ŁKS, a do tego 32 remisy. W tym sezonie furorę robi przede wszystkim śląski beniaminek. Jest na dobrej drodze, by rok po roku od 2021 awansować z trzeciej ligi do ekstraklasy. Wiosną od chorzowian lepiej gra tylko Wisła, która w sześciu meczach zdobyła komplet punktów i jest już za wspomnianą dwójką. Ruch jest jednak niepokonany (4 wygrane i remis), a teraz miał na wyciągnięcie ręki ŁKS. Łodzianie dwa tygodnie temu przegrali pierwszy raz w tym roku. Kolejna porażka mogła kosztować ich fotel lidera. Trener Ruchu i ŁKS wzajemnie się komplementują - Nie ma sensu skupiać się na tym, kto jest liderem, kto jaką ma stratę punktową. Ważna będzie dyspozycja dnia i to, żeby każdy, był w stu procentach zaangażowany. Ruch gra bardzo ambitnie i zawsze z wiarą w sukces - podkreślał Kazimierz Moskal, trener ŁKS. - Uwielbiam takie mecze, gdy jest mobilizacja kibiców i skupienie mediów. Nam też będzie łatwiej przygotować się mentalnie, bo każdy wie, o co gra i z kim gra. Szanujemy rywala, bo zasłużenie jest liderem - odpowiedział Jarosław Skrobacz, szkoleniowiec Ruchu. W trzeciej minucie pierwsi okazję mieli łodzianie. Po dobrym podaniu Michała Mokrzyckiego, Kamil Dankowski wypatrzył w polu karnym Pirulo, ale Hiszpan pogubił się w przyjęciu piłki i jego strzał został zablokowany. Łodzianie mieli inicjatywę, a gospodarze musieli ratować się faulami. Po jednym z nich sędzia przerwał mecz z powodu zadymienia boiska. Po wznowieniu gry Milan Spremo uderzył z rzutu wolnego, ale trafił w mur. Najpierw rządził ŁKS, potem Ruch Przez pierwszy kwadrans chorzowianie właściwie nie zagrozili gościom. Mieli problem, by dłużej przytrzymać piłkę, przez co to rywale konstruowali akcje, ale nie stwarzali zagrożenia. W końcu niewiele zabrakło, by objęli prowadzenie. Pirulo stworzył okazję Piotrowi Janczukowiczowi, ale ten został zablokowany. W 26. minucie już nic nie przeszkodziło łodzianom. Znów podawał Hiszpan, ale tym razem Polak pomimo asysty Pawła Baranowskiego strzelił na 1-0. Stracona bramka podziałała na Ruch. Najpierw okazję miał Tomasz Swędrowski. W 30. minucie Ruch wyprowadził zabójcza kontrę. Po stracie Mateusza Kowalczyka, Konrad Kasolik zagrał z prawej strony w pole karne, a Tomasz Wójtowicz precyzyjnym, niezbyt mocnym strzałem doprowadził do remisu. I gospodarze poszli za ciosem. W 37. minucie akcja napastników przyniosła gola. Daniel Szczepan wymienił piłkę z Szymonem Kobusińskim i bardzo silnym strzałem pokonał Aleksandra Bobka. Tuż przed przerwą to znów łodzianie mieli dwie okazje, ale obrona Ruchu przetrwała. Trzecią sytuację wykrzystał jednak Maciej Dąbrowski i było 2-2. Samobój, VAR i karny w setnej minucie Po przerwie długo nic nie wskazywało, że takie emocje będą w końcówce. ŁKS był trochę lepszy, ale nie mógł zdobyć gola. Dopiero w 82. minucie po akcji Mokrzyckiego strzelił Michał Trąbka i choć piłka nie zmierzała do bramki, to do siatki wbił ją Maciej Sadlok. W 90. minucie cały stadion opanowała euforia po tym, jak Kobusiński doprowadził do remisu. Po chwili jednak po wideoweryfikacji sędzia anulował bramkę. Przedłużył też mecz o ponad dziesięć minut. W 99. minucie znów w ruch poszedł VAR. Tym razem na korzyść Ruchu. Okazało się, że Maciej Śliwa zagrał w polu karnym ręką. Nerwy ze Stali zachował jednak Tomasz Foszmańczyk i gospdoarze uratowali remis.