Interia: Pracuje pan w Niecieczy od siedmiu miesięcy i pewnie jest zadowolony z efektów. Czwarte miejsce w lidze, głośno o was w kraju i za granicą. Nie ma to jak w Bruk-Bet Termalice? Czesław Michniewicz, trener Bruk-Betu Termaliki: - Faktycznie, nasza praca spotyka się z pozytywnym odbiorem. Napisał o nas nawet "Guardian", a na ostatnim obozie w Turcji graliśmy ze Skendjiją Tetovo, którą trenuje Thomas Brdarić, znany z gry w Bundeslidze. Podszedł do nas, zagadał, nalegał na spotkanie. Przyjechał do nas do hotelu. Gdy zobaczył nasze metody pracy, wszystkie materiały, jakie w niej wykorzystujemy, to był w szoku. Był pod olbrzymim wrażeniem tego, co się u nas dzieje. Cieszą mnie takie przejawy uznania dla nas. Bo przecież często się z nas szydzi, że polska myśl szkoleniowa to, polska myśl szkoleniowa tamto. Podkreśla to Michał Probierz i ja też to powtarzam, że my nie jesteśmy gorzej wyszkoleni od naszych kolegów z zagranicy. Może nie mamy takich supernarzędzi, mam na myśli świetnych zawodników, ale też potrafimy coś zrobić, mądrze popracować. Waszą prezes, Danutę Witkowską "Guardian" określił mocną osobowością. Faktycznie jest twardorękim prezesem? - Nie odczułem jej twardej ręki. Może dlatego, że nie było powodów do jej użycia. Traktujemy ją raczej jako drugą mamę. Jak trzeba, to skarci, ale nie jest osobą, która w autorytarny sposób zarządza klubem czy ludźmi. Stawia na skromność, pokorę, ciężką pracę, jest głęboko wierząca. Podobnych cech szuka u innych. Dlatego udaje się coś tam stworzyć. Postawiliście sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Skromnym składem już niemal zapewniliście sobie pierwszą "ósemkę"... -... jeszcze nie. Wiem, że pan woli dmuchać na zimne, ale dziwi trochę wasza bierność na rynku transferowym Wszyscy wokół uzbroili się, a wy nie pozyskaliście nikogo, a straciliście Juhara i Pavola Stano, który skończył karierę. Nie boi się pan, że gdy liga nabierze rozpędu, to kadra może się okazać za wąska? - Boję się tego, oczywiście, że tak. Nie do końca było planowane zakończenie kariery przez Pawła. Podjął tę decyzję tuż przed wyjazdem na zgrupowanie, nie chciał być rezerwowym. Może jeszcze gdzieś pogra, a jeśli nie uda mu się, to skoncentruje się na pracy trenerskiej, bo miał propozycje ze Słowacji. - Juhar miał taki problem, że bał się latać samolotem. Całkiem jak Dennis Bergkamp. - Juhar kontrakt miał do czerwca, ale postanowiliśmy wcześniej go rozwiązać, z jego winy, bo nie był w stanie lecieć z nami na obóz do Turcji. Trudno jechać samochodem w tak odległą podróż. - To byłyby kombinacje, tak się nie da. Gdyby chodziło o innego, bardziej podstawowego piłkarza, to być może inaczej byśmy to rozegrali. Zadzwoniłem nawet do Radka Mroczkowskiego, trenera Sandecji i próbowałem załatwić Juharowi możliwość profesjonalnego trenowania z tym klubem. Radek się oczywiście zgodził, ale prezesowa nie lubi takich półśrodków. Mówiła, że to nie ma sensu. "Wy wrócicie, będąc w treningu, a on będzie na innym etapie i jak go później traktować" - takie względy ją interesowały. Ale kontrakt z Juharem został rozwiązany naprawdę za porozumieniem stron, elegancko, nikt nikomu rąk nie wykręcał. On też uznał, że jest okazja do wcześniejszego odejścia, bo czuł, że nie przedłuży z nami kontraktu. - Wracając do braku wzmocnień, przymierzaliśmy się do kilku nazwisk, przede wszystkim młodych zawodników. Z Pogoni trafił do nas Krystian Peda, jeszcze nie wszystko jest sformalizowane z jego przejściem, ale on będzie z nami. Mamy jeszcze kilku zawodników w zanadrzu, może przed końcem okienka transferowego ktoś do nas dołączy. Nie ukrywam, że jeden, czy dwóch zawodników by się przydało, bo kontuzje i pauzy spowodowane innymi przyczynami się przecież zdarzało. - Strasznego pecha mieliśmy z kontuzjami. Juhar zderzył się z Putiwcewem - kontuzja, Osyra i Szarek też kontuzje. Nie mieliśmy żadnego stopera, Kupczak musiał grać w sparingach jako obrońca, a przez to została rozbita nasza pomoc z Jovanoviciem i Babiarzem. Strata Kupczaka dla pomocy była spora, a zysk w obronie niewielki, bo to nowy zawodnik na pozycji stopera. Przydałby się nam jeden młody stoper do podniesienia rywalizacji o miejsce w składzie. Czterech stoperów trzeba mieć na pozostałych 17 meczów. Szukamy ich także w zachodnich ligach. Dzięki Kamilowi Potrykusowi mamy kontakty na Wyspach Brytyjskich. Wiem, że dzięki taktyce na wyjeździe nieźle sobie radzicie, ale czekają was mocne mecze w gościach z Lechem, Legią i Jagiellonią Białystok. - Jeszcze u siebie mamy Lechię, która z Legią i Jagiellonią będzie walczyła o mistrzostwo Polski. Dlatego początek wiosny jest ciężki. Przed podziałem tabeli mamy wprawdzie dziesięć meczów, ale niektóre zespoły czołówkę mają już za sobą, a nas czeka prawdziwa "piguła" na początek. Łatwiej byłoby zacząć z zespołami średniej klasy, gdy o punkty jest teoretycznie łatwiej, a dopiero na końcu grać z mocniejszymi. Z drugiej strony, jak nie udałoby ci się wygrać z tymi teoretycznie słabszymi, to na koniec zostałaby ci "petarda". - Terminarza nie zmienimy. Jest, jaki jest. Ja staram się szukać pozytywów. Jeśli uda ci się zapunktować z mocarzami, to ta zdobycz może być kołem zamachowym na dalszą część sezonu. Pewnie się panu podoba ostatnie ocieplenie stosunków polsko-białoruskich. To ciekawa historia, że urodził się pan na Białorusi, w Brzozówce. - Mój dziadek od strony mamy, Józef Wilczewski, mieszkał na Białorusi. Był polskim sołtysem w Brzozówce, pod Grodnem. Po wojnie został zesłany przez NKWD na 25 lat, na Syberię. Najpierw przez dwa lata ukrywał się po lasach, ale ktoś na niego doniósł. Później został aresztowany, babcia myślała, że już go nie zobaczy. Po pięciu latach zmarł Stalin i wprowadzono amnestię. Wszyscy ludzie z kresów wracali do Polski, ale dziadek był na tyle chory, że babcia bała się z nim jechać. Podróż odbywała się nie pierwszą klasą, tylko w bydlęcych wagonach i babcia bała się, że dziadek tego nie przeżyje. I tak na Białorusi dziadek dożył 87 lat. Jak na człowieka skazanego zesłaniem na Syberię, piękny wiek. - Do Polski wyjechała natomiast moja mama, w naszym kraju wyszła za mąż, ale do Brzozówki wracała, w odwiedziny do dziadka. W później ciąży ze mną, w listopadzie, czy grudniu, mama wyjechała do dziadka. Zimy były wtedy srogie, mroźnie było, dziadek doradził jej, żeby przeczekała u niego aż do momentu porodu, więc urodziłem się w Brzozówce. Ojciec przyjechał na granicę, do Kuźnicy Białostockiej i odebrał mnie i mamę. Później na cały miesiąc, w wakacje, zawsze jeździłem w odwiedziny rodziny do Brzozówki. - Zawsze byłem zdziwiony, że jestem za granicą, bo wszyscy tam po polsku mówili. Mówi pan cokolwiek po białorusku? - Troszeczkę, parę słów. Ten język wiele się nie różni od polskiego. Fajni ludzie tam mieszkają. Pełno polskich nazwisk. Moja babcia Kamila Wilczewska. Wiemy z historii, jak to wszystko na tamtych ziemiach wyglądało. Linia frontu przebiegała tam, wojska maszerowały w obie strony, raz Niemcy, raz Ruscy, ludzie byli najbardziej pokrzywdzeni. Dzięki temu człowiek historii nauczył się już w młodym wieku, bo dziadek mu poopowiadał. Czy układ sił w Ekstraklasie, po transferach może się zmienić? Wzmocniona Jagiellonia, Lechia, Legia straciła Nikolicia i Prijovicia, ale wzięła Jędrzejczyka, Necida, Chukwu. - Najspokojniej jest w Lechu. Nie ma żadnej "napinki", jaka tam bywała w latach, gdy obowiązywało hasło "idziemy na majstra". Przypomina mi to okres za trenerskiej kadencji Maćka Skorży przy Bułgarskiej. Wtedy też nie mówiło się nic o mistrzostwie, nawet w szatni był zakaz publicznego wypowiadania się o tytule, a jednak go "Kolejorz" zdobył. I obecny Lech mi przypomina tamtego. On ma skład, żeby walczyć z Legią skutecznie o mistrzostwo Polski. Tym bardziej, że Legia może się w puchary zaplątać na dłużej niż do dwumeczu z Ajaksem. - Patrzę też z uwagą na Lechię. W Gdańsku fajna drużyna się stworzyła, widziałem ich w Turcji, w wygranym 1-0 meczu z Rumunami. Lechia ma spory potencjał, sęk w tym, że w walce o mistrzostwo może Lechii zabraknąć doświadczenia. Jesienią na wyjazdach traciła swoje ofensywne oblicze znane z meczów w Gdańsku. - Nie chcę nic na Lechię narzekać, bo gramy z nią drugi mecz wiosną. Wolę jej nie prowokować. Ale patrząc na piłkarzy, jakich ma do dyspozycji Piotrek Nowak, to jest dobra "kamanda" jak to mówią. Czasem z ławki rezerwowych rywala by pan wziął kogoś do siebie? - Z pewnością. Oglądamy mecz Lecha, a tu na ławce Pawłowski, Tetteh i Robak. Daj Boże zdrowie każdemu takich piłkarzy. Ale my bazujemy na czymś innym. Nie będziemy się ścigać na kadrę, na wysokość kontraktów, bo jak przeczytałem o wysokości nowych kontraktów w Legii, to... 800 tys. euro rocznie dla piłkarza to nie jest za dużo jak na wymogi Ekstraklasy? - Są to pieniądze kosmiczne, ale z drugiej strony, jak piłkarzowi dają, to bierze! Jest wolny rynek: stać cię, to płać. Pamiętam, że kiedyś w Lubinie mieliśmy wysokie premie za zwycięstwa i też mówiono, iż psujemy rynek. Ja nie chcę nikomu do kieszeni zaglądać. Jak kogoś stać i wywiązuje się z umów, to czemu nie? Gorzej, gdy ktoś podpisze, a później nie płaci. - Kiedyś Wisła za Cupiała też płaciła, ale to się skończyło i były problemy. Jak pan zaradzi na bezsilność w strzelaniu goli? Sytuacje miewacie, ale czasem nie ma skuteczności. Nie każdy mecz jest jak wyjazdowy z Cracovią, że na cztery sytuacje macie trzy gole. - Gutkovskis jest już gotów na sto procent. Ale problem nieskuteczności widzę na treningu. Grając między sobą stwarzamy sobie sytuacje, a ciężko jest je sfinalizować. Brakuje moim chłopakom spokoju pod bramką, jakim imponowali Tomasz Frankowski, Maciej Żurawski, czy Piotrek Reiss. Gutkovskis jest jeszcze młody, Tomek Kędziora już nie jest taki ruchliwy jak kiedyś. W meczach sparingowych w Turcji strzelaliśmy po jednej, dwie bramki, a sytuacji było mnóstwo. Dlatego nadal martwię się o skuteczność. Sytuacji nie stwarzamy zbyt dużo, a jak jeszcze ich nie będziemy ich wykorzystywali, to będziemy mieli spory problem. - Nie chciałbym, żeby cały ciężar zdobywania bramek spoczywał na Gutkovskisie, bo to jest młody chłopak. On też się tej ligi uczy, a takiego kogoś łatwiej wyeliminować. Liczę też na Miszaka, Sztefanika, na Gergela, który przyszedł z zamiarem strzelania, asystowania, a tych liczb na razie nie ma. Wymieniona trójka to zawodnicy, którzy strzelecko powinni nam coś dołożyć. Przez 13 lat pracował pan w dziewięciu klubach. Większość odejść to z woli klubu, czyli to dowód, że w Polsce nie ma cierpliwości do trenerów. - W Lechu, gdzie zaczynałem samodzielną pracę, skończył mi się kontrakt, a później nastąpiła fuzja z Amicą. Byłem tam prawie trzy lata, najdłużej spośród moich dotychczasowych klubów. Później z Zagłębie Lubin zdobyłem mistrzostwo Polski i trzy miesiące po tym zostałem zwolniony. Sytuacja była podobna do tej z obecnego Leicester. "Lisy" były niespodzianką, zdobyły mistrzostwo, a teraz mają problemy i choć przegrywają, to Claudio Ranieri dostaje swoje szanse, nikt go na razie nie zwalnia. Nie wyrzucono go w październiku, tak jak mnie z Lubina. Później był Widzew. - Tak, w nim wypełniłem kontrakt, a z Arki odszedłem na własną prośbę. W Podbeskidziu uratowaliśmy klub jakimś cudem przed degradacją, ale już dwa miesiące później byłem zwolniony. Zwalnianie trenerów to jest normalna rzecz, ale jak przychodzisz, zdobywasz coś, ratujesz tak jak ja w Lubinie, czy Podbeskidziu, to ten kredyt zaufania powinien być większy. - Niestety, kluby często są zarządzane przez ludzi ze spółek miejskich, a oni nie czują sportu. Patrzą na niego zerojedynkowo. Tak samo patrzą na trenerów. - Jestem zbudowany profesorem Filipiakiem. Faktem, że wytrzymał ciśnienie, bo też była nagonka na zwolnienie Jacka Zielińskiego. Trener Zieliński miał ultimatum przed meczem właśnie z wami: na wypadek braku zwycięstwa miał stracić pracę, a został, mimo porażki. Pomogła akcja wsparcia ze strony kibiców. - To jest fajne, że profesor Filipiak nauczył się cierpliwości do trenerów. Facet daje swoje pieniądze na klub, kogoś wybrał i obdarza go zaufaniem. Tym bardziej, że Jacek zrobił wynik, jeden z lepszych w ostatnim czasie Cracovii, podobnie jak kiedyś Stefan Majewski, który zajął z "Pasami" czwarte miejsce. Ale Majewski nie przekonał do siebie trybun. Pamiętam, gdy grałem wtedy przeciw Cracovii, całe trybuny buczały: "Majewski! Pakuj laptopa!". Profesor i tak długo wytrzymywał. Gdyby nie ta nagonka trybun, byłoby inaczej. - Coraz częściej kluby szanują trenerów. Przykład Michała Probierza. Rok temu walczył z Jagiellonią o utrzymanie, rozsprzedali mu drużynę, ale dali mu szansę i czas. Dzisiaj zbudował nowy zespół i pokazał, że można osiągać wynik - jest liderem. Takie przykłady można mnożyć. W Legii też wcześniej trenerów zmieniano jak rękawiczki. Czerczesow zastępował awaryjnie Berga, miał być trenerem na lata. Duży klub ma większą presję. Maciek Skorża mistrzostwo zdobył z Lechem, by nie dotrwać półmetka następnego sezonu, nie mówiąc już o kolejnym roku. Czasem nie warto niczego zdobywać, nie wychodzić przed szereg. Nie da się też ukryć, że mało jest w Polsce doświadczonych trenerów. Poza Skorżą, nie ma nikogo na wolnym rynku z sukcesami. Górnik Łęczna postanowił odkurzyć Franza Smudę. - Jest Leszek Ojrzyński, ale to już nie jest takie młode pokolenie. I w Górniku Zabrze został zwolniony przed upływem kontraktu. - Nie jest łatwo. Cieszy mnie tym bardziej, że tacy ludzie jak profesor Filipiak dają przykład i wykazują się cierpliwością do trenerów. Facet już przecież tylu trenerów przerobił, więc pewnie wie, że ten efekt nowej miotły działa tylko na chwilę, lecz w dłuższej perspektywie już nie. "Zielek" wyciągnął drużynę z kryzysu, zbudował ją. Ona, po osiągnięciu sukcesu w jakiś sposób się samozadowoliła, ja to nazywam zatrucie złotem. Problem ten dotyka zespołów, które rzadko odnoszą sukces, a jak już im się zdarzy, to w następnym sezonie zawsze jest "piach". Do tego doszła strata Rakelsa, Kapustki, słabsza forma pozostałych, niezbyt udane transfery. Wróćmy do Bruk-Bet Termaliki. Ma pan umowę do czerwca i co dalej? - Mój kontakt jest tak skonstruowany, że jeśli awansujemy do czołowej "ósemki", to on automatycznie się przedłuży. Ale fakty są takie, że nie mam kontraktu na następny sezon, bo nie jesteśmy jeszcze pewni miejsca w "ósemce". - Z Pogonią było podobnie. Miałem gotowy kontrakt na kolejny rok, na dwie kolejki do końca mieliśmy awans do pucharów i kontrakt byłby automatycznie przedłużony. Niestety, nie było ani pucharów, ani kontraktu. Wolę jasne reguły i kontrakty zadaniowe. Zrealizujesz cel, to kontrakt jest, w przeciwnym razie go nie ma. Podpisywanie kontaktu na trzy lata rodzi problem i dla ciebie i dla klubu, jeśli przestajesz mu się podobać. W moim przypadku sytuacja jest jasna. Ja nie chcę się z nikim sądzić. Czy zadra do Pogoni Szczecin wciąż pozostaje? Wybił ją pan na szóste miejsce, ale działacze narzekali na styl gry. - Mam zadrę o tyle, że decyzja w mojej sprawie zapadła wcześniej, a gdybyśmy awansowali do pucharów, to mieliby problem ze zwolnieniem mnie. Czułem od pewnego momentu, że już nic nie jest tak jak było wcześniej, ale nie miałem o to pretensji. Brakowało mi tylko wcześniejszej zapowiedzi, że i tak ze mnie rezygnują. Przez to straciłem dobrą ofertę z czołowego klubu Ekstraklasy. Miałem konkretną propozycję, ale nie mogłem podpisać umowy, bo na wypadek awansu z Pogonią do pucharów, zostałbym z dwoma kontraktami. Dzisiaj jestem w podobnej sytuacji. Do momentu, w którym nie awansujemy do "ósemki", nie mogę być niczego pewien. Nie myślę już teraz o tym, co się zdarzyło w Pogoni. Łatwiej jest pracować w takim klubie jak Bruk-Bet Termalica, gdzie właściciel bezpośrednio zarządza wszystkim, czy w takim jak Pogoń, czy Zagłębie, którymi kierują osoby delegowane przez głównych akcjonariuszy? - W Niecieczy jest o tyle łatwiej, że jesteś bliżej całego jądra, które daje pieniądze. Widzisz, jak ci ludzie ciężko na nie pracują. Ja mam zawsze szacunek do pieniędzy, ale jak bierzesz je od państwa Witkowskich, to ten szacunek jest jeszcze większy. Codziennie, gdy jeździmy do pracy z Tarnowa, przejeżdżamy obok fabryki Bruk-Betu, mówimy: "O, pracują na nasze wynagrodzenie". - W Niecieczy mamy też większą, łatwiejszą decyzyjność. Idę do prezesowej z prośbą o wcześniejszy wylot na obóz, żeby zyskać na nim dwa dni, ale to się wiąże z kosztami. Pani prezes mówi tak: "Panie trenerze, proszę bardzo, można jechać". - Z taką reakcję szefowej spotykam się, gdy wnioskuję o podróż samolotem na mecz do Poznania. W czwartek o 12 wylatujemy z Krakowa, a o 14 z minutami już jesteśmy w Poznaniu. Czyli unikacie trwającej niemal cały dzień podróży autokarem, w którym najbardziej się formę traci. - Pan to rozumie, ale ktoś, kto nie trenuje, niekoniecznie. Faktycznie, formę traci się w autokarze, a nie na boisku. Dlatego, jeśli chodzi o ważne dla piłki szczegóły, państwo Witkowscy nie oszczędzają. Oczywiście, Legia ma wspaniałą klinikę blisko siebie, ale my też nie mamy się czego wstydzić. Aparaturę mamy doskonałą, wszystkie najnowsze sprzęty, jakie oferuje medycyna. Prezes nie oszczędza na zdrowiu piłkarzy. - Chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej, ale mam świadomość, że kiedyś mogą przyjść jakieś trudniejsze momenty, bo teraz wszystko idzie dobrze, jesteśmy wysoko w tabeli, piszą o nas nawet w "Guardianie". Nawet jakaś bułgarska, w kontekście bójki o nas napisała. Najważniejsze, że już jesteśmy w jakiś sposób zaznaczeni w Europie. I chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej. - Teraz właściciele mają ważne wydarzenie w Poznaniu i chodzi nie tylko o nasz mecz z Lechem, ale głównie o targi BUDMA. Chcemy sprawić, aby nasza dobra gra w Poznaniu pomogła w jeszcze lepszym wypromowaniu Bruk-Betu. Czyli stawka meczu to nie tylko zwykłe trzy punkty ligowe? - Stawka większa niż życie (śmiech). Nawet nie wiedziałem, że są te targi, dopiero kolega mnie uświadomił. Fakt, że doszło do bójki w meczu z Łudogorcem Razgrad jest dla pana budujący, czy martwiący w związku z tym, że chłopaki nie trzymają nerwów na wodzy? - Okoliczności były takie, że to nie my zaczęliśmy. Był faul, rywal kopnął naszego od tyłu, później uderzył go w twarz. Widząc to, wybiegli na pomoc nawet rezerwowi, choć w lidze na takie coś by sobie nie pozwolili. Ogólnie mnie zbudowała postawa naszych chłopaków. Po meczu Bułgarzy i Brazylijczycy z bułgarskimi paszportami, przynajmniej większość z nich, zachowała się butnie. Nie chcieli nam ręki podać itd. Oni wielki zespół, dopiero co zagrali w Lidze Mistrzów i nie potrafili się pogodzić z tym, że przegrali. Przecież to był tylko sparing, ale i w nim rodzą się emocje. To był tylko wybryk, nie było walki wręcz. Dobrze, że nasz analityk Kamil też to sfilmował, bo my pokazaliśmy zajście od drugiej strony, jak ono wyglądało i było OK. Polscy trenerzy są ostatnio na fali. Legia Besnikowi Hasiemu musiała zapłacić milionowe odszkodowanie za zerwanie kontraktu, a za naprawę gry zespołu musiał się wziąć Jacek Magiera. Liderem w lidze jest Michał Probierz, wiceliderem Piotr Nowak, trzeci Magiera, czwarty jest pan i dopiero piąty pierwszy obcokrajowiec Nenad Bjelica z Lechem. Był pan na wielu stażach zagranicznych. Z którego wyniósł pan najwięcej? - Najpierw Tomek Wałdoch umożliwił mi obserwowanie pracy Huuba Stevensa w Schalke. Podglądnąłem dyscyplinę u Stevensa, sporo opowiedział mi też Tomek Hajto. Dowiedziałem się, jak to funkcjonuje poza boiskiem, bo na nim wszystko sam widziałem. Później pojechałem do Bayeru Leverkusen prowadzonego przez Klausa Topmoellera i wówczas właśnie widziałem, jak ćwiczy Brdaric, który teraz jest trenerem Skendiji Tetovo. Brdaric był zbudowany, gdy mu o tym opowiadałem ostatnio w Turcji. - W Hannoverze byłem u trenera przygotowania fizycznego, Edka Kowalczuka. On mi opowiedział, na co należy zwracać uwagę. Byłem młodym trenerem, wszystko chłonąłem. - Z kolei Martin Jol w Tottenhamie opowiadał o wymaganiach, o intensywności itd. Pokazywał detale, na które zwraca uwagę w treningu. Nigdzie nie jechałem po receptę na sukces, gdyż takiej nie ma. Chciałem natomiast wyczuć kierunek, w jakim nowoczesny futbol zmierza. Filozofów czytasz nie po to, aby zostać jednym z nich, tylko by poznać kierunek myślenia. - Do Szwajcarii, do Bad Ragaz, pojechałem sobie obejrzeć Liverpool Rafy Beniteza. To był mój ulubiony trener. Organizację treningu miał fantastyczną, jedno ćwiczenie wynikało z drugiego. To nie było skakanie po tematach, żeby trening był ładny i się podobał. Konsekwencja i dyscyplina. Napodróżował się pan trochę, by podglądać mistrzów. - To nie koniec. Dwa lata później, w tym samym Bad Ragaz miałem okazję oglądać Juergena Kloppa, który przywiódł tam Borussię z "Lewym", Kubą Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem. Robert Lewandowski nie był wtedy pewny pierwszego składu, walczył o miejsce z Lucasem Barriosem. Widziałem, na co Klopp zwracał uwagę. - Po zwolnieniu z Zagłębia Lubin miałem przerwę, nie pracowałem, więc pojechałem do Hiszpanii, by zobaczyć w akcji Ottmara Hitzfelda. Przyjechał z zespołem Bayernu do Marbelli. W tym mieście było wówczas więcej trenerskich sław. M.in., Cesare Prandelli, Dick Advocaat z Zenitem Sankt Petersburg, Thomas Doll z Borussią Dortmund, w której był już Kuba Błaszczykowski. Popatrzyłem na każdego trenera, zwłaszcza na Hitzfelda. - Gdy miałem inną pauzę w pracy, poleciałem do Turcji, by zobaczyć w akcji Thomasa Schaafa i Dietera Heckinga. Wynająłem samochód i objeździłem ośrodki, w których ich zespoły trenowały. Wszystko było dostępne, każdy trening. Przy okazji zobaczyłem też Anderlecht Bruksela, Ajax, AZ Alkmaar. Z każdego treningu coś podpatrzyłem, choć nie zawsze była okazja porozmawiać. Mam spisane uwagi w komputerze, są notatki, zdjęcia. Często z tej bazy korzystam. To detale, które często decydują, jak to mawia Tomek Hajto. Ma pan konika na punkcie taktyki. Kadra Bruk-Betu Termaliki gwiazd nie ma, więc musi funkcjonować zespół. Nagrywanie treningów przy pomocy dronów to realna pomoc, czy bardziej pod PR nowoczesnego klubu? - Pomaga i to bardzo. Analizujemy trening z perspektywy zawodnika, gdy kamera jest umieszczona na wysokości oczu, a jak ta sama sytuacja wygląda z lotu ptaka, to znaczy drona. Dopiero z tej drugiej perspektywy zawodnik widzi, jak rozegrać, gdzie się ustawić. To są dodatkowe, bardzo pomocne oczy. Używamy wiele nowinek technicznych, żeby zobrazować trening zawodnikom. Najważniejsze, żeby piłkarze czuli że to przynosi efekt. Możesz zrobić fantastyczny trening, ale gdy oni poczują, że zajęcia nie przeniosły się na mecz, to nie będzie nic z tego. Trening dla mnie to musi być wycinek gry, która może się zdarzyć w następnej kolejce ligowej. Jeżeli zawodnik czuje, że my ów wycinek gry trenujemy, to podchodzi do tego ze zrozumieniem. Ale zrobić ćwiczenie po to, żeby było ładne, czy jak to mówią "cała Polska strzela", to mija się z celem. O co chodzi z tym "cała Polska strzela"? - Była akcja "cała Polska czyta dzieciom", a teraz, jak pojedziesz z zachodu na wschód, to w klubach widzisz akcję "cała Polska strzela". Zawodnicy robią sobie "strzelbę" na treningach, bo lubią postrzelać, bramkarze lubią pobronić, a trener się nie musi wysilać. Zrobi jakieś ćwiczenie - klepka, klepka, strzał i wszyscy są zadowoleni. My natomiast pracujemy nad tym, jak doprowadzić to sytuacji, w której można oddać groźny strzał. Nie chodzi mi o to, jak w polu karnym wykończyć akcję, bo to jest w sporej mierze kwestia intuicji, inteligencji, właściwego ruchu. Ja jako trener muszę doprowadzić zawodników w okolice 20.-25. metra i niech oni dalej decydują. - Ale zawodnicy muszą też wiedzieć, jak się zachować gdy przeciwnik ma piłkę w tym, czy innym rejonie boiska. Nad tym pracujemy. Trochę się z tej piłki w pańskiej koncepcji robią szachy. - Cztery rzeczy są istotne w futbolu: masz piłkę - nie masz piłki bo ma ją przeciwnik - czyli mamy już dwie; odzyskałeś piłkę, gdy przeciwnik ją stracił i ostatnia - ty straciłeś, a przeciwnik ją odzyskał. I musisz umieć się zachować w każdej z tych czterech faz. Nic więcej. Proste! Wsiadasz do autobusu, wysiadasz (śmiech). Mnie jako biegacza zaciekawiło, że wprowadziliście w treningu Polar Team System, dzięki któremu wie pan ile kilometrów i jakim tempem każdy z zawodników przebiegł. Rozlicza ich pan szczegółowo z dystansów pokonanych? - Z dystansów nie, ale z tempa, intensywności i ilości startów do piłki. W Pogoni miałem GPS Sport, a w Niecieczy dostaliśmy na próbę od Ryśka Szula testowy Polar Team System. Jego najnowsze wydanie. Fajne, ale nie dostaliśmy dla każdego zawodnika, więc trzeba będzie szefową przekonać, że warto by w to zainwestować. Dostajemy dodatkową informację zwrotną, patrzymy na intensywność biegania. Możesz reagować, modyfikować trening na bieżąco, gdy tętno danemu zawodnikowi wzrośnie nadmiernie przy nawet niskiej prędkości. Najwięcej szkód możesz zrobić organizmom, gdy z góry zaplanujesz sobie trening i z uporem maniaka go chcesz zrealizować, bez względu na to, jak na bodziec reagują zawodnicy. Jeśli jeszcze brakuje ci doświadczenia, to trzymasz się prostej zasady: "W książce tak napisali, to tak zrobię". - Ci trenerzy z internetu są właśnie tacy, że każdy zrobi piękny trening, naustawia "kapeluszy", ale gdy zapytasz po co to, na co, o intensywność, to nie wiedzą co odpowiedzieć. Zatem powiedzenie, że dobrych piłkarzy, to i teściowa może trenować jest grubo przesadzone? - Pamiętam, gdy w moim dzieciństwie nie było zbyt wielu atrakcji, to wlewało się do prezerwatywy wiadro wody. A jak się zmieściło wiadro, to jeszcze troszkę więcej i wtedy one pękały. Tak samo jest z organizmami. Trzeba wiedzieć, ile w nie wody wlać (śmiech). Rozmawiał: Michał Białoński Czytaj także: Urban o planach Śląska Wrocław Wojtek Kowalczyk szczerze o Legii!"Bobo" Kaczmarek nie patyczkuje się z reformą Ekstraklasy Królowie strzelców zabawili się we wróżbitów przed piłkarską wiosną