Sytuacja staje się podbramkowa. Autoryzowany dealer Toyoty i Lexusa nie zostanie nowym właścicielem Arki. We wtorek 17 marca wydał oświadczenie o następującej treści: "Ostatnio uczestniczyłem w rozmowach w gronie gdyńskich przedsiębiorców zainteresowanych ratowaniem tego niezwykle zasłużonego dla pomorskiego sportu klubu. Jednak w obliczu ostatnich wydarzeń w kraju związanych z sytuacją epidemiologiczną i trudnymi do przewidzenia konsekwencjami gospodarczymi zmuszony jestem skupić się na działaniach zmierzających do ochrony swoich przedsiębiorstw i odpowiednim zabezpieczeniu pracowników w tej nowej dla wszystkich sytuacji. W konsekwencji wycofuję się z dalszych rozmów zmierzających do zakupu akcji klubu sportowego Arka Gdynia". Trudno się dziwić Walderowi, który prowadzi inny biznes, że przejęcie klubu w sytuacji możliwego załamania gospodarczego, nie jest na szczycie jego priorytetów. Według naszych informacji budżet Arki na bieżący sezon "nie spina się" o siedem milionów złotych. To efekt lekkomyślnej polityki państwa Midaków, którzy przejęli klub w roku 2017. Dopóki prezesem zarządu był Wojciech Pertkiewicz Arka była prowadzona bez przepychu i rozsądnie. Na ten okres datowane są też największe sukcesy gdyńskiego klubu - Puchar Polski w 2017 roku i dwukrotnie Superpuchar w latach 2017 i 2018. Dosłownie nazajutrz po odejściu Pertkiewicza latem 2019 roku finansowe okowy zostały rozluźnione i podpisany został kontrakt z Marko Vejinoviciem. Gracz ten otrzymał pensję w wysokości 140 tysięcy złotych miesięcznie. To ponad trzykrotnie więcej niż średnio otrzymywali do tej pory gracze Arki. Arka zajmuje w przerwanych rozgrywkach PKO BP Ekstraklasy 15. miejsce ze stratą sześciu punktów do bezpiecznej strefy. MS