Na przykładzie Arki doskonale widać, że pieniądze szczęścia nie dają. Gdy klub był własnością Ryszarda Krauze i potężnego niegdyś koncernu informatycznego Prokom, pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Po karnej, korupcyjnej degradacji z Ekstraklasy w 2007 roku, trener Wojciech Stawowy i najlepsi piłkarze dostali nawet podwyżki. Zarządzano tak radośnie, że prezes Wojciech Pertkiewicz spłacał długi i sprzątał bałagan przez długie lata. Gdy udało się wyjść na prostą, Arka osiągnęła największe sukcesy w historii. Powrót do Ekstraklasy w roku 2016, Puchar Polski rok później, a następnie dwa Superpuchary. Nie było złotych klamek, ale było na czas, solidnie i porządnie. Niestety w 2017 roku kogoś podkusiło i Arka została oddana w ręce rodziny Midaków, nominalnie nastoletniego Dominika Midaka. Pierwszym niepokojącym i, z dzisiejszej perspektywy, bezsensownym ruchem było zwolnienie trenera Leszka Ojrzyńskiego. Jego Arka miała ponoć toporny styl, ale za styl dają punkty w łyżwiarstwie figurowym, nie w futbolu. Następca Ojrzyńskiego, Zbigniew Smółka początkowo czarował publikę wyszukanym słownictwem, ale po 13 (!) kolejnych meczach ligowych bez wygranej został zwolniony. I to w mało elegancki sposób - dwie godziny przed derbowym meczem z Lechią. Arkę w lidze utrzymał trener Jacek Zieliński, którego też zwolniono przed meczem o prymat w Trójmieście. To chyba jakieś fatum... Na przełomie roku 2019 i 2020 sytuacja była już ewidentnie zła i nie chodzi o sport. Chociaż drużyna była w strefie spadkowej, udało się przedłużyć kontrakty z dwoma najlepszymi piłkarzami - bramkarzem Pavelsem Steinborsem i pomocnikiem Michałem Nalepą. Wkrótce kasa zaczęła świecić pustkami, piłkarze przestali otrzymywać wynagrodzenia. Potrzebne było nowe otwarcie. Obecny prezes Arki, Radomir Sobczak, w rozmowie z Interią (ZOBACZ), już po wybuchu pandemii, mówił: - Wiem, że toczą się rozmowy na poziomie właścicielskim, lecz nie biorę w nich aktywnego udziału. Moją rolą jako prezesa zarządu jest udostępnienie informacji na temat stanu finansów klubu potencjalnym oferentom. Udało nam się dowiedzieć, że w grze o Arkę biorą udział dwa podmioty. W obu aktywnie działają osoby znane całej piłkarskiej Polsce. Jeden to grupa inwestorów skupiona wokół Jarosława Kołakowskiego, piłkarskiego agenta z wieloletnim doświadczeniem na rynku. Z jego firmą, KFM związani umowami są m.in. Kamil Glik, Szymon Żurkowski, Jakub Świerczok i Przemysław Płacheta. Z oświadczenia spółki "Ejsmond Club" (przy ulicy Ejsmonda znajdował się stary stadion Arki, obecnie są tam korty tenisowe) dowiadujemy się, że zakupem akcji od Midaków zainteresowany jest również 48-krotny reprezentant Polski, Rafał Murawski. Były piłkarz w latach 2000-2004 grał w Arce, stąd startował do wielkiej kariery. Obecnie posiada 20 proc. akcji Arki Gdynia, "Ejsmond Club posiada z kolei 5 proc. Na stronie internetowej "Ejsmond Club" Rafał Murawski wyraża niepokój: - Nie chcę być biernym obserwatorem wydarzeń i mając na uwadze ryzyko wynikające z sytuacji w jakiej obecnie znajduje się spółka, chcę spróbować uratować Arkę przed bankructwem. Do tego niezbędna będzie solidarność kibiców oraz lokalnej społeczności biznesowej. Stan finansów spółki na dziś jest dramatyczny i próba wyprowadzenia klubu na prostą byłaby planem długoterminowym i w oparciu o współpracę wielu środowisk. Wydaje się, że na teraz zdecydowanym faworytem do przejęcia Arki jest Kołakowski, który przedstawił konkretną ofertę.